Dlatego nie mogę sobie odmówić świętowania Halloween - na swój sposób. A jaki jest lepszy niż krótki fragment powieści o duchach?
Powstał on Bardzo Dawno Temu, to jest na początku naszego millenium. Inspiracją był mój kolega, Łukasz J. Tekst traktuje o dwóch profesjonalnych duchach, które próbują awansować. Muriel i Samanta, by się wykazać, trafiają do małego miasteczka, gdzie mają za zadanie straszyć absolutnie wszystkich - od ludzi starszych i pacjentów szpitala dla obłąkanych po silnych, zdrowych facetów pod sklepem z piwem. Mieszkańcy miasteczka mają jednak swoje tajemnice... i nic nie idzie zgodnie z planem...
Bawcie się dobrze... (ostrzegam jednak: tekst jest gorszący i TYLKO DLA DOROSŁYCH!)
***
-To gdzie wylądowaliśmy
tym razem? – zapytała Samanta, duch drugiej kategorii, wzdychając metaforycznie,
odejmując od metaforycznych ust metaforycznego papierosa i wydmuchując
metaforyczny dymek.
-Skończ z tym
nałogiem, moja droga. To cholernie szkodliwe. – odparł Muriel, także duch
drugiej kategorii, sprawdzając coś na drobnych, metaforycznych druczkach
opatrzonych odpowiednimi pieczęciami i gniotąc pod pachą wielką mapę.
-Przecież nie może
to już zaszkodzić ani tobie, ani mnie. Jesteśmy duchami.
-Ale to szkodzi na
cerę.
Samanta
Spojrzała na kolegę.
-No dobrze, już
dobrze. Po prostu nigdy nie lubiłem papierosów.
-To i tak mój ostatni.
Postanowiłam rzucić – Samanta wydmuchała metaforyczny dymek i rzuciła
niedopałek za siebie. Zniknął z ledwo dosłyszalnym „puff” zanim jeszcze sięgnął
chodnika.
-Jasne.
Postanowiłaś to jeszcze za życia, o ile się nie mylę – rzucił niedbale Muriel
znad swoich papierów.
-Nieważne. To
gdzie jesteśmy? Powiesz mi wreszcie czy nie? – Samanta rozejrzała się dookoła,
unosząc brew. Zawsze była dobra w unoszeniu brwi. Ale Muriel nie zwrócił na to
uwagi.
-Kompletnie
zadupiaste miasteczko w Europie Środkowej. – powiedział Muriel, z życiowego
przyzwyczajenia drapiąc się po głowie.
-Aha – powiedziała
Samanta, krzywiąc się okropnie.
-Zupełny, cholerny
zaścianek – Muriel podniósł oczy znad dokumentów i spojrzał na koleżankę.
-Aż tak źle? –
zapytała, widząc jego spojrzenie.
-Gorzej.
Samanta zrobiła
błyskawiczne rozeznanie, znikając na chwilę, i jęknęła.
-Ale zadupie… Zawsze,
niezależnie od stanu skupienia, nienawidziłam takich miejsc. Urodziłam się w
takiej dziurze – dodała z niesmakiem, sięgając po kolejnego papierosa.
-Taak? Nigdy o tym
nie wspominałaś – Muriel rzucił jej szybkie spojrzenie.
-No, bo nie było o
czym – Samanta wzruszyła ramionami, wypuszczając kolejną szarą chmurkę dymu.
-Wiesz… ja też
pochodzę z małego miasteczka – powiedział Muriel takim tonem, jakby przyznawał
się, że choruje na hemoroidy. – Wyprowadziłem się w wieku osiemnastu lat, zaraz
po tym, jak dostałem dowód osobisty. Do końca życia został mi uraz. Potem, gdy
już kupiłem sobie apartament w nowoczesnym wieżowcu i najnowszy model Toyoty, z
powodu mojej pracy zdarzało mi się czasem przejeżdżać przez takie dziury.
Zgarniałem wtedy najwięcej mandatów, bo zawsze przekraczałem dozwoloną
prędkość.
-Wróciłeś kiedyś do
swojej mieściny? – zapytała Samanta i zaciągnęła się głębiej.
-Parę razy.
Dokładnie pięć razy. A ty?
-Nie, nigdy.
Milczeli
przez chwilę, ze zgrozą rozglądając się dookoła. W końcu ciszę przerwała
Samanta.
-Co my tu będziemy
robić przez tyle czasu?
-Nie wiem. Ale i
tak mamy szczęście – odparł Muriel, przecierając czoło, zupełnie bez powodu. –
Salack, wiesz, ten od spaghetti i durnych kawałów, żeby dostać pierwszą
kategorię musiał przesiedzieć w wiosce z jedną ulicą cały wiek, i to sam! Po
dwudziestu latach skończyły mu się pomysły i chciał nawet zrezygnować, ale – na
szczęście – sprowadziła się tam jakaś nowa rodzina, podobnie strasznie wredni
ludzie. Z uprzykrzania im życia Salack zrobił sobie coś w rodzaju hobby…
„Czuwał” nad ich dziećmi, potem nad dziećmi dzieci, aż doszło nawet do tego, że
po upływie tych stu lat nie chciał się stamtąd wynosić! Wyobrażasz sobie? Do
tej pory nawiedza ich w wolnym czasie.
-No tak… -
powątpiewała Samanta – Może i nie jest najgorzej…
-Tak czy inaczej
zamierzam się tu dobrze bawić. – Muriel z odrazą rozejrzał się po spokojnych
uliczkach, starych chodnikach i przybrudzonych blokach wybudowanych pięćdziesiąt
lat temu z takim założeniem, by ludzie mogli w nich mieszkać najbliższe
dwadzieścia lat do momentu, gdy kryzys minie i państwo będzie mogło zafundować
swym obywatelom nowoczesne luksusy.
-Ciekawe, czy w
tych barakach jest kanalizacja. – myślał na głos Muriel – Bo jak nie,
moglibyśmy czasami rezydować w wychodkach. Co o tym myślisz?
-Nic, absolutnie
nic poza tym, że niezależnie od kanalizacji będzie to naprawdę paskudna robota,
stary. – westchnęła – Naprawdę paskudna. Czuję to w powietrzu.
-Hej, tylko nie
stary. – z wrednym uśmieszkiem zaoponował Muriel – 23 lata życia i zaledwie sto
czterdzieści lat bycia duchem to jeszcze nie taki stary. I nie martw się. Damy
im popalić.
Na
twarz Samanty wypłynął powoli taki sam podły uśmiech, jaki przybrał przed chwilą
jej kolega.
-Cóż… Wiesz,
wchodzę w to.
Spojrzeli na siebie
i stało się jasne: to będzie bardzo intensywny czas w ich życiu... to znaczy,
ehem… no, bardzo intensywny czas.
-To od czego
zaczniemy? – zapytał Muriel.
***
Samanta
i Muriel rozpoczęli swoją nową pracę od poznawania mieszkańców. Mieli co prawda
konkretne wskazówki co do swojej misji, ale zawsze opłaciło się zorientować w
ogólnej sytuacji.
Na
początku zwiedzili piwnice, doprowadzając przy okazji do zawału
jakąś kobietę – pozycja numer 53 na ich liście.
Potem
patrzyli z ciekawością na całe zajście z karetką, reanimacją i lamentami starszych ludzi połączonymi z kręceniem głowami.
-Ale ta starucha
była zielona. – podsumowała Samanta.
-No. Ale nic nie
przebije tego, jak czołgała się po schodach, uciekając przed „O Boże, temi
strasznemi kształtami przed niom”.
-Myślałam, że
wykorkuje na miejscu – zaśmiała się Samanta.
-Tylko za bardzo
wrzeszczała. Denerwuje mnie, gdy wrzeszczą. Wolę, jeśli są oniemiali i
zdezorientowani.
-Mnie tam nie
przeszkadzało. Odwiedzimy ją w szpitalu?
-Dobra. Ale może
później, co? Teraz chodźmy do tego łysego w kalesonach. – Muriel wskazał na
starszego pana żywo komentującego odjazd karetki – Pozycja 278. Z nim powinno
być fajnie. Może padnie od razu i nie będzie dawał przedstawień. Zawsze lepiej
umiałem dogadać się z facetami. Baby są wredniejsze i bardziej odporne na
stresy.
-Szowinista.
-Ty jesteś
oczywiście wyjątkiem. Inaczej nie mógłbym z tobą pracować.
-I lizus – dodała
Samanta.
-Idziemy? – zapytał
Muriel, obserwując obrany przez siebie cel, którym był starszy pan, wchodzący
teraz do odrapanego budynku.
-Idziemy –
potwierdziła Samanta.
Oczywiście
nie musieli chodzić. Nie było to konieczne. To było tylko jedno z ich
prywatnych powiedzonek.
***
-Ale ma dużo
kalesonów. – powiedziała Samanta, zaglądając do wszystkich półek po kolei. –
Prawie wszystkie brązowe.
-Mieszka sam. –
rzekł Muriel, wyłaniając się ze ściany. – W łazience jedna szczoteczka do
zębów, w zlewie jeden niezmyty talerz i jedna brudna szklanka. Jedna zapasowa
proteza w szafce. Dwa pędzelki do golenia, jeden zużyty. Kilka par brudnych
majtek w koszu na bieliznę. Meble zakurzone, dywany też. Żadnych dowodów na to,
co zrobił.
-Przecież wiesz, że
nigdy nie ma. Inaczej nas by tu nie było.
-No tak, masz
rację. Ale wiesz, że czasem zdarzają się pomyłki.
-Ile zdarzyło ci
się do tej pory? – zapytała Samanta.
Muriel umilkł.
-A widzisz? –
powiedziała Samanta.
-Liczę – odparł
Muriel.
Milczeli
przez chwilę.
-No i? – Samanta
znów uniosła brew.
-Zero – powiedział
Muriel. – Ale nie wyklucza to możliwości, że kiedyś mogą się zdarzyć. Powinniśmy
zawsze brać pod uwagę taką ewentualność…
-Brzmisz jak nasz
wykładowca. Nie gadaj lepiej tyle, tylko się przygotuj – Samanta rozejrzała się
wokół, szukając pomysłów. – On powinien zaraz wrócić.
-Spoko, już go
rozgryzłem – Muriel uśmiechnął się szelmowsko. – Myślę, że najbardziej boi się
ciemności – Muriel szczelnie zasłonił rolety – i duchów – uśmiechnął się,
błyskając bielą zębów, które nie istniały materialnie. – Proponuję ukazać się
mu w postaci jego zmarłej żony. Żywa była straszna, na widok martwej nawet ja
mógłbym się pos… - Muriel zerknął na koleżankę. – mógłbym umrzeć ze strachu,
gdyby mnie ktoś zaskoczył – poprawił się. Samanta nie lubiła wulgaryzmów. – Zdjęcie
jest w albumie w drugim pokoju. Trzecia szuflada od dołu.
Samanta
poszła zobaczyć.
-Brrr. Okropna –
rzekła, wracając do dużego pokoju.
Niecałe
pięć minut później usłyszeli chrobot klucza w zamku, po czym do mieszkania
wszedł lekko przygarbiony, starszy człowiek. Zdjął buty, zamknął drzwi
wejściowe na zasuwę i, nucąc coś pod nosem, poszedł do łazienki.
-Sikał – powiedział
Muriel do Samanty, ponownie wychodząc ze ściany. – Ohyda.
-Włącz lepiej fonię
i zrób się odpowiednio do sytuacji – skarciła go Samanta.
-Wyluzuj trochę.
Poza tym to ty zrób się na tę poczwarę. W końcu jesteś rodzaju żeńskiego.
-O nie, nic z tego.
To był twój pomysł, słodziutki, więc ta transformacja jest twoja. Wiesz, że
lubię potwory, ale wszystko ma swoje granice, nawet w świecie duchów.
-No dobra… Gdyby
nie fakt, że to będzie naprawdę wredne, nigdy bym tego nie zrobił. Ale
następnym razem to będziesz ty.
-To się jeszcze
okaże. Uwaga! Idzie…
Do
ciemnego pomieszczenia wszedł właściciel mieszkania i już od progu rozejrzał
się podejrzliwie. Wyszedł szybko i po chwili wrócił z wielkim nożem kuchennym.
Samanta i Muriel parsknęli śmiechem.
-Przestań! Nie
śmiej się w tej postaci, bo nawet mnie przerażasz – wydusiła Samanta.
-Przepraszam –
wyszeptał Muriel, ledwo powstrzymując wybuch gardłowego śmiechu.
-Jest tu kto? – starszy
pan obracał się czujnie wkoło, mocno ściskając swój nóż w ręku.
-To tylko ja,
kochanie – zaskrzeczał nieswoim głosem Muriel, niemal dławiąc się ze śmiechu.
-Dosyć! –
zachichotała Samanta – Zachowujmy się jak profesjonaliści.
-Kto to? Kto to?
Wyjdź i pokaż się.
-Na pewno tego
chcesz, najdroższy? Nie boisz się? – Muriel był już w swoim żywiole.
-Yyyy… - wydusił
nieszczęsny człowiek, do którego zaczynało powoli docierać, że jest w ciemnym
pokoju, całkiem sam, i słyszy głos swojej zmarłej żony.
-Jak zawsze
odważny, mój bohater. Oto ja, wróciłam do ciebie i już nigdy cię nie opuszczę.
– Muriel zmaterializował się tuż przed bohaterem wieczoru kilkadziesiąt
centymetrów nad podłogą. Do postaci ze zdjęcia dołożył jeszcze parę szczegółów
w rodzaju nadgnitej twarzy czy braku jednej dłoni. Wyglądał naprawdę
koszmarnie.
Były
mąż, teraz emeryt, wypuścił z ręki nóż i padł na kolana.
-Ty… - wydusił.
-Tak, kochanie –
wesoło zaszczebiotał Muriel – To ja. Cieszysz się, że mnie widzisz?
-Ja… - wyszeptał
nieszczęśnik.
-Wróciłam do
ciebie, bo nigdy nie przestałam cię kochać.
-Przecież nigdy
mnie naprawdę nie kochałaś… - starzec zdobył się na gorzki wyrzut, szepcząc
przez zaciśnięte gardło.
-Ach, dopiero
śmierć otworzyła mi oczy! Zrozumiałam, że liczyłeś się tylko ty…
Samanta
dostała spazmów.
-A… jak tam jest…?
-Gdzie? – spytał
Muriel.
-No… w zaświatach…
-Aa aa… Wiesz, nie
mogę ci powiedzieć, ale raczej nudno. Chociaż wiele się można nauczyć… Ja na
przykład zrozumiałam, co to miłość… Ach! Kochany! Mężu mój! Byłeś najlepszym
kochankiem, jakiego miałam… Może nigdy ci tego nie mówiłam, ale uwielbiałam
twoją męskość!
Samanta
zawyła z radości.
-Ja…
-Tak, ty, mój ty
ogierze.
-O Boże…
-Byłeś wspaniały.
Stary
człowiek wydał z siebie ciche kwilenie, westchnął głęboko i ściągnął spodnie.
***
-Widziałaś? –
spytał oburzony Muriel.
Samanta
była rozbawiona i zniesmaczona jednocześnie.
-Nie rób tego
więcej – powiedziała do niego.
-Przecież nie
wiedziałem, że do tego dojdzie! Skąd mogłem wiedzieć?! Nikt do tej pory tak się
nie zachowywał. Do tej pory tylko krzyczeli albo tracili przytomność.
-A pamiętasz jak ci
mówiłam, że to będzie naprawdę brudna robota? – powiedziała Samanta,
wzdychając.
-No… Ale robi się
ciekawie.
-Ciekawie –
potwierdziła. Nagle roześmiała się głośno, aż w oczach stanęły jej metaforyczne
łzy, z przyzwyczajenia.
-Co? No co? –
dopytywał się Muriel.
-Żebyś… ha, ha…
Żebyś ty mógł widzieć swoją minę, gdy on się przed tobą obnażył! I to twoje
zaskoczone „Och, muszę już wracać, dokończymy innym razem”!
Murielowi
wcale nie było do śmiechu.
-Śmiej się, śmiej!
Ciekawe co ty byś zrobiła na moim miejscu.
-Nie wiem… hi, hi…
Ale nigdy nie widziałam, żeby duch tak szybko się wycofywał, jak ty wtedy!
-Bardzo śmieszne –
powiedział Muriel, z przyzwyczajenia przeczesując niematerialną dłonią swoją
bujną, niematerialną blond czuprynę.
Samanta
spojrzała na niego krytycznie.
-Powinieneś pokazać
mu się kiedyś au naturelle, tak jak tu stoisz. Ciekawe, czy wtedy też miałby na
ciebie ochotę… – powiedziała.
Muriel skrzywił się i odpłynął,
przenikając przez ścianę. Samanta, wciąż chichotając, podążyła za nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz