piątek, 30 października 2015

O dwóch duchach, które grzebały w kalesonach

Halloween to moje ulubione święto. Tak, wiem, że dla niektórych jest kontrowersyjne. Może dlatego, że dopiero "wchodzi" - przypominam, że tak samo było z choinką na Boże Narodzenie, dopóki nie minęło 200 lat. Może kiedyś to "dyniowe" święto też się tak bardzo zakorzeni w słowiańskiej tradycji, kto wie. Zresztą, nie obchodzi mnie ideologia. Ważna jest zabawa - wycinanie dyń, nastrój, fantazyjnie poprzebierane dzieciaki... Zwyczaje Zaduszek i wspominanie zmarłych są równie ważne, oczywiście. Ale w mojej opinii jedno drugiemu nie przeszkadza. Poza tym żywi zasługują na więcej uwagi niż ci, którzy od nas odeszli. Póki są z nami, a my z nimi. Trzeba cieszyć się życiem.




Dlatego nie mogę sobie odmówić świętowania Halloween - na swój sposób. A jaki jest lepszy niż krótki fragment powieści o duchach?

Powstał on Bardzo Dawno Temu, to jest na początku naszego millenium. Inspiracją był mój kolega, Łukasz J. Tekst traktuje o dwóch profesjonalnych duchach, które próbują awansować. Muriel i Samanta, by się wykazać, trafiają do małego miasteczka, gdzie mają za zadanie straszyć absolutnie wszystkich - od ludzi starszych i pacjentów szpitala dla obłąkanych po silnych, zdrowych facetów pod sklepem z piwem. Mieszkańcy miasteczka mają jednak swoje tajemnice... i nic  nie idzie zgodnie z planem...

Bawcie się dobrze... (ostrzegam jednak: tekst jest gorszący i TYLKO DLA DOROSŁYCH!)



***
-To gdzie wylądowaliśmy tym razem? – zapytała Samanta, duch drugiej kategorii, wzdychając metaforycznie, odejmując od metaforycznych ust metaforycznego papierosa i wydmuchując metaforyczny dymek.

-Skończ z tym nałogiem, moja droga. To cholernie szkodliwe. – odparł Muriel, także duch drugiej kategorii, sprawdzając coś na drobnych, metaforycznych druczkach opatrzonych odpowiednimi pieczęciami i gniotąc pod pachą wielką mapę.

-Przecież nie może to już zaszkodzić ani tobie, ani mnie. Jesteśmy duchami.

-Ale to szkodzi na cerę.

Samanta Spojrzała na kolegę.

-No dobrze, już dobrze. Po prostu nigdy nie lubiłem papierosów.

-To i tak mój ostatni. Postanowiłam rzucić – Samanta wydmuchała metaforyczny dymek i rzuciła niedopałek za siebie. Zniknął z ledwo dosłyszalnym „puff” zanim jeszcze sięgnął chodnika.

-Jasne. Postanowiłaś to jeszcze za życia, o ile się nie mylę – rzucił niedbale Muriel znad swoich papierów.

-Nieważne. To gdzie jesteśmy? Powiesz mi wreszcie czy nie? – Samanta rozejrzała się dookoła, unosząc brew. Zawsze była dobra w unoszeniu brwi. Ale Muriel nie zwrócił na to uwagi. 

-Kompletnie zadupiaste miasteczko w Europie Środkowej. – powiedział Muriel, z życiowego przyzwyczajenia drapiąc się po głowie.

-Aha – powiedziała Samanta, krzywiąc się okropnie.

-Zupełny, cholerny zaścianek – Muriel podniósł oczy znad dokumentów i spojrzał na koleżankę.

-Aż tak źle? – zapytała, widząc jego spojrzenie.

-Gorzej.

Samanta zrobiła błyskawiczne rozeznanie, znikając na chwilę, i jęknęła.

-Ale zadupie… Zawsze, niezależnie od stanu skupienia, nienawidziłam takich miejsc. Urodziłam się w takiej dziurze – dodała z niesmakiem, sięgając po kolejnego papierosa.

-Taak? Nigdy o tym nie wspominałaś – Muriel rzucił jej szybkie spojrzenie.

-No, bo nie było o czym – Samanta wzruszyła ramionami, wypuszczając kolejną szarą chmurkę dymu.

-Wiesz… ja też pochodzę z małego miasteczka – powiedział Muriel takim tonem, jakby przyznawał się, że choruje na hemoroidy. – Wyprowadziłem się w wieku osiemnastu lat, zaraz po tym, jak dostałem dowód osobisty. Do końca życia został mi uraz. Potem, gdy już kupiłem sobie apartament w nowoczesnym wieżowcu i najnowszy model Toyoty, z powodu mojej pracy zdarzało mi się czasem przejeżdżać przez takie dziury. Zgarniałem wtedy najwięcej mandatów, bo zawsze przekraczałem dozwoloną prędkość.

-Wróciłeś kiedyś do swojej mieściny? – zapytała Samanta i zaciągnęła się głębiej.

-Parę razy. Dokładnie pięć razy. A ty?

-Nie, nigdy.

Milczeli przez chwilę, ze zgrozą rozglądając się dookoła. W końcu ciszę przerwała Samanta.

-Co my tu będziemy robić przez tyle czasu?

-Nie wiem. Ale i tak mamy szczęście – odparł Muriel, przecierając czoło, zupełnie bez powodu. – Salack, wiesz, ten od spaghetti i durnych kawałów, żeby dostać pierwszą kategorię musiał przesiedzieć w wiosce z jedną ulicą cały wiek, i to sam! Po dwudziestu latach skończyły mu się pomysły i chciał nawet zrezygnować, ale – na szczęście – sprowadziła się tam jakaś nowa rodzina, podobnie strasznie wredni ludzie. Z uprzykrzania im życia Salack zrobił sobie coś w rodzaju hobby… „Czuwał” nad ich dziećmi, potem nad dziećmi dzieci, aż doszło nawet do tego, że po upływie tych stu lat nie chciał się stamtąd wynosić! Wyobrażasz sobie? Do tej pory nawiedza ich w wolnym czasie.

-No tak… - powątpiewała Samanta – Może i nie jest najgorzej…

-Tak czy inaczej zamierzam się tu dobrze bawić. – Muriel z odrazą rozejrzał się po spokojnych uliczkach, starych chodnikach i przybrudzonych blokach wybudowanych pięćdziesiąt lat temu z takim założeniem, by ludzie mogli w nich mieszkać najbliższe dwadzieścia lat do momentu, gdy kryzys minie i państwo będzie mogło zafundować swym obywatelom nowoczesne luksusy.

-Ciekawe, czy w tych barakach jest kanalizacja. – myślał na głos Muriel – Bo jak nie, moglibyśmy czasami rezydować w wychodkach. Co o tym myślisz?

-Nic, absolutnie nic poza tym, że niezależnie od kanalizacji będzie to naprawdę paskudna robota, stary. – westchnęła – Naprawdę paskudna. Czuję to w powietrzu.

-Hej, tylko nie stary. – z wrednym uśmieszkiem zaoponował Muriel – 23 lata życia i zaledwie sto czterdzieści lat bycia duchem to jeszcze nie taki stary. I nie martw się. Damy im popalić.

Na twarz Samanty wypłynął powoli taki sam podły uśmiech, jaki przybrał przed chwilą jej kolega.

-Cóż… Wiesz, wchodzę w to.

           Spojrzeli na siebie i stało się jasne: to będzie bardzo intensywny czas w ich życiu... to znaczy, ehem… no, bardzo intensywny czas.

-To od czego zaczniemy? – zapytał Muriel.

                                                                            
***
Samanta i Muriel rozpoczęli swoją nową pracę od poznawania mieszkańców. Mieli co prawda konkretne wskazówki co do swojej misji, ale zawsze opłaciło się zorientować w ogólnej sytuacji.

Na początku zwiedzili piwnice, doprowadzając przy okazji do zawału jakąś kobietę – pozycja numer 53 na ich liście. 

Potem patrzyli z ciekawością na całe zajście z karetką, reanimacją i lamentami starszych ludzi połączonymi z kręceniem głowami.

-Ale ta starucha była zielona. – podsumowała Samanta.

-No. Ale nic nie przebije tego, jak czołgała się po schodach, uciekając przed „O Boże, temi strasznemi kształtami przed niom”.

-Myślałam, że wykorkuje na miejscu – zaśmiała się Samanta.

-Tylko za bardzo wrzeszczała. Denerwuje mnie, gdy wrzeszczą. Wolę, jeśli są oniemiali i zdezorientowani.

-Mnie tam nie przeszkadzało. Odwiedzimy ją w szpitalu?

-Dobra. Ale może później, co? Teraz chodźmy do tego łysego w kalesonach. – Muriel wskazał na starszego pana żywo komentującego odjazd karetki – Pozycja 278. Z nim powinno być fajnie. Może padnie od razu i nie będzie dawał przedstawień. Zawsze lepiej umiałem dogadać się z facetami. Baby są wredniejsze i bardziej odporne na stresy.

-Szowinista.

-Ty jesteś oczywiście wyjątkiem. Inaczej nie mógłbym z tobą pracować.

-I lizus – dodała Samanta.

-Idziemy? – zapytał Muriel, obserwując obrany przez siebie cel, którym był starszy pan, wchodzący teraz do odrapanego budynku.

-Idziemy – potwierdziła Samanta.

Oczywiście nie musieli chodzić. Nie było to konieczne. To było tylko jedno z ich prywatnych powiedzonek.

***

-Ale ma dużo kalesonów. – powiedziała Samanta, zaglądając do wszystkich półek po kolei. – Prawie wszystkie brązowe.

-Mieszka sam. – rzekł Muriel, wyłaniając się ze ściany. – W łazience jedna szczoteczka do zębów, w zlewie jeden niezmyty talerz i jedna brudna szklanka. Jedna zapasowa proteza w szafce. Dwa pędzelki do golenia, jeden zużyty. Kilka par brudnych majtek w koszu na bieliznę. Meble zakurzone, dywany też. Żadnych dowodów na to, co zrobił.

-Przecież wiesz, że nigdy nie ma. Inaczej nas by tu nie było.

-No tak, masz rację. Ale wiesz, że czasem zdarzają się pomyłki.

-Ile zdarzyło ci się do tej pory? – zapytała Samanta.

            Muriel umilkł.

-A widzisz? – powiedziała Samanta.

-Liczę – odparł Muriel.

Milczeli przez chwilę.

-No i? – Samanta znów uniosła brew.

-Zero – powiedział Muriel. – Ale nie wyklucza to możliwości, że kiedyś mogą się zdarzyć. Powinniśmy zawsze brać pod uwagę taką ewentualność…

-Brzmisz jak nasz wykładowca. Nie gadaj lepiej tyle, tylko się przygotuj – Samanta rozejrzała się wokół, szukając pomysłów. – On powinien zaraz wrócić.

-Spoko, już go rozgryzłem – Muriel uśmiechnął się szelmowsko. – Myślę, że najbardziej boi się ciemności – Muriel szczelnie zasłonił rolety – i duchów – uśmiechnął się, błyskając bielą zębów, które nie istniały materialnie. – Proponuję ukazać się mu w postaci jego zmarłej żony. Żywa była straszna, na widok martwej nawet ja mógłbym się pos… - Muriel zerknął na koleżankę. – mógłbym umrzeć ze strachu, gdyby mnie ktoś zaskoczył – poprawił się. Samanta nie lubiła wulgaryzmów. – Zdjęcie jest w albumie w drugim pokoju. Trzecia szuflada od dołu.

Samanta poszła zobaczyć.

-Brrr. Okropna – rzekła, wracając do dużego pokoju.

Niecałe pięć minut później usłyszeli chrobot klucza w zamku, po czym do mieszkania wszedł lekko przygarbiony, starszy człowiek. Zdjął buty, zamknął drzwi wejściowe na zasuwę i, nucąc coś pod nosem, poszedł do łazienki.

-Sikał – powiedział Muriel do Samanty, ponownie wychodząc ze ściany. – Ohyda.

-Włącz lepiej fonię i zrób się odpowiednio do sytuacji – skarciła go Samanta.

-Wyluzuj trochę. Poza tym to ty zrób się na tę poczwarę. W końcu jesteś rodzaju żeńskiego.

-O nie, nic z tego. To był twój pomysł, słodziutki, więc ta transformacja jest twoja. Wiesz, że lubię potwory, ale wszystko ma swoje granice, nawet w świecie duchów.

-No dobra… Gdyby nie fakt, że to będzie naprawdę wredne, nigdy bym tego nie zrobił. Ale następnym razem to będziesz ty.

-To się jeszcze okaże. Uwaga! Idzie…

Do ciemnego pomieszczenia wszedł właściciel mieszkania i już od progu rozejrzał się podejrzliwie. Wyszedł szybko i po chwili wrócił z wielkim nożem kuchennym. Samanta i Muriel parsknęli śmiechem.

-Przestań! Nie śmiej się w tej postaci, bo nawet mnie przerażasz – wydusiła Samanta.

-Przepraszam – wyszeptał Muriel, ledwo powstrzymując wybuch gardłowego śmiechu.

-Jest tu kto? – starszy pan obracał się czujnie wkoło, mocno ściskając swój nóż w ręku.

-To tylko ja, kochanie – zaskrzeczał nieswoim głosem Muriel, niemal dławiąc się ze śmiechu.

-Dosyć! – zachichotała Samanta – Zachowujmy się jak profesjonaliści.

-Kto to? Kto to? Wyjdź i pokaż się.

-Na pewno tego chcesz, najdroższy? Nie boisz się? – Muriel był już w swoim żywiole.

-Yyyy… - wydusił nieszczęsny człowiek, do którego zaczynało powoli docierać, że jest w ciemnym pokoju, całkiem sam, i słyszy głos swojej zmarłej żony.

-Jak zawsze odważny, mój bohater. Oto ja, wróciłam do ciebie i już nigdy cię nie opuszczę. – Muriel zmaterializował się tuż przed bohaterem wieczoru kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą. Do postaci ze zdjęcia dołożył jeszcze parę szczegółów w rodzaju nadgnitej twarzy czy braku jednej dłoni. Wyglądał naprawdę koszmarnie.

Były mąż, teraz emeryt, wypuścił z ręki nóż i padł na kolana.

-Ty… - wydusił.

-Tak, kochanie – wesoło zaszczebiotał Muriel – To ja. Cieszysz się, że mnie widzisz?

-Ja… - wyszeptał nieszczęśnik.

-Wróciłam do ciebie, bo nigdy nie przestałam cię kochać.

-Przecież nigdy mnie naprawdę nie kochałaś… - starzec zdobył się na gorzki wyrzut, szepcząc przez zaciśnięte gardło.

-Ach, dopiero śmierć otworzyła mi oczy! Zrozumiałam, że liczyłeś się tylko ty…

Samanta dostała spazmów.

-A… jak tam jest…?

-Gdzie? – spytał Muriel.

-No… w zaświatach…

-Aa aa… Wiesz, nie mogę ci powiedzieć, ale raczej nudno. Chociaż wiele się można nauczyć… Ja na przykład zrozumiałam, co to miłość… Ach! Kochany! Mężu mój! Byłeś najlepszym kochankiem, jakiego miałam… Może nigdy ci tego nie mówiłam, ale uwielbiałam twoją męskość!

Samanta zawyła z radości.

-Ja…

-Tak, ty, mój ty ogierze.

-O Boże…

-Byłeś wspaniały.

Stary człowiek wydał z siebie ciche kwilenie, westchnął głęboko i ściągnął spodnie.

***

-Widziałaś? – spytał oburzony Muriel.

Samanta była rozbawiona i zniesmaczona jednocześnie.

-Nie rób tego więcej – powiedziała do niego.

-Przecież nie wiedziałem, że do tego dojdzie! Skąd mogłem wiedzieć?! Nikt do tej pory tak się nie zachowywał. Do tej pory tylko krzyczeli albo tracili przytomność.

-A pamiętasz jak ci mówiłam, że to będzie naprawdę brudna robota? – powiedziała Samanta, wzdychając.

-No… Ale robi się ciekawie.

-Ciekawie – potwierdziła. Nagle roześmiała się głośno, aż w oczach stanęły jej metaforyczne łzy, z przyzwyczajenia.

-Co? No co? – dopytywał się Muriel.

-Żebyś… ha, ha… Żebyś ty mógł widzieć swoją minę, gdy on się przed tobą obnażył! I to twoje zaskoczone „Och, muszę już wracać, dokończymy innym razem”!

Murielowi wcale nie było do śmiechu.

-Śmiej się, śmiej! Ciekawe co ty byś zrobiła na moim miejscu.

-Nie wiem… hi, hi… Ale nigdy nie widziałam, żeby duch tak szybko się wycofywał, jak ty wtedy!

-Bardzo śmieszne – powiedział Muriel, z przyzwyczajenia przeczesując niematerialną dłonią swoją bujną, niematerialną blond czuprynę.

Samanta spojrzała na niego krytycznie.

-Powinieneś pokazać mu się kiedyś au naturelle, tak jak tu stoisz. Ciekawe, czy wtedy też miałby na ciebie ochotę… – powiedziała.

            Muriel skrzywił się i odpłynął, przenikając przez ścianę. Samanta, wciąż chichotając, podążyła za nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz