czwartek, 11 lutego 2016

O problemach i wydawaniu (ale nie pieniędzy)

Zwykle nie lubię narzekać. Nic konstruktywnego z tego nie wychodzi; zamiast tego traci się czas, który można przecież spożytkować na robienie czegoś przyjemnego. A już publiczne biadolenie na forach czy blogach zupełnie mi nie odpowiada. Ale czasami, czasami... Zdarza się i tak, że mam ochotę obsmarować pewne rzeczy od góry do dołu. W 99 przypadkach na 100 nic to nie zmieni, ale jeśli pomoże pojedynczej osobie, to już będzie sukces. 

Smerfastycznie... (obrazek z tej strony)

Wszyscy mamy swoje problemy... Dla jednych to potencjalnie śmiertelna choroba, dla innych - strach przed egzaminem. Jeśli czegoś mnie te kilka dekad na ziemi nauczyło to tego, by nie bagatelizować problemów innych. Nie ma znaczenia, jak błahy nam się wydaje kłopot drugiej osoby, trzeba rozważyć to, jak ten człowiek się czuje z tego powodu. Na przykład dla dziecka nieposiadanie fajnego piórnika, podczas gdy wszyscy jego czy jej rówieśnicy takie mają, może być tak samo okropne, jak dla dorosłego brak obiecanej promocji w pracy. Kreuje to stres i niepotrzebne, negatywne emocje. 

To, co denerwuje mnie (zaraz do tego dojdę, cierpliwości), nie wyda wam się być może zbyt straszne. Właściwie nie jest. Mam dach nad głową, lodówkę pełną jedzenia, w kranie ciepłą wodę, jakąś-tam pracę i to wszystko już stawia mnie, jak wielu mnie podobnych szczęśliwców, w lepszej sytacji niż zdecydowaną większość świata. A jednak człowiek, zwierzę skomplikowane i nigdy nieusatysfakcjonowane, zgodnie z ideą piramidy Maslowa, ciągle chce więcej. Rodzi to pewne frustracje, szczególnie, że nic na tym świecie nie jest proste.

Piramida Maslowa. Niektórzy na dole dodają jeszcze: "INTERNET"

Ok, ok, już przechodzę do rzeczy. Jak widać ewidentnie po tym blogu, moją bezdyskusyjną pasją jest pisanie. Jestem pisarzem fanatycznym i nieposkromionym, co przekłada się na ślepy upór w wykonywaniu czynności związanych z klawiaturą (QWERTY, nawiasem mówiąc). Moim celem, płonącym na horyzoncie jak Gwiazda Polarna zderzająca się z supernową, jest to, by wszyscy poznali moich bohaterów. Nie musicie ich lubić. Nie musicie lubić mnie. Książki nie muszą wam się nawet podobać. Ale chcę, żebyście się poznali...

Oto nowa, niepublikowana wcześniej podobizna Qwerty'ego, głównego bohatera serii moich książek.
Autorem rysunku jest Paweł Błoński - LINK.

W tym celu udostępniłam swoje książki jako ebooki za darmo i wysłałam polskie wersje do kilku wydawców, macając na próbę grunt - a nuż coś z tego wyrośnie, pomyślałam. Zabiorą z tego 90% przychodów - nie ma to znaczenia, i tak publikuję za darmo, myślałam. Ale może wrzucą książki do księgarń, wyszło mi w moich dywagacjach. Może są tego warte...

Odpowiedzi otrzymałam niewielki procent - część na nie. No, przynajmniej dali znać. Część jednak była na tak - pod warunkiem, że sobie proces wydawniczy opłacę... Ostatnia firma, która się ze mną skontaktowała (nie ma potrzeby podawać tu nazwy...), zaoferowała mi... wydanie książki, stworzenie profesjonalnego bloga z fragmentami powieści oraz strony na Facebooku... Jak myślicie, czym jest to, co teraz czytacie...? Zapraszam też do zerknięcia w górę, na prawą część tej strony. Mam co prawda tylko 36 polubień, ale za to wszystkie są prawdziwe...

Najwyraźniej w świecie, wydawnictwo nie zapoznało się z moją ofertą. Nie miało znaczenia, że pisałam do jednego wydawnictwa, a odpowiedzieli mi, że mogą publikować jako inne. Ba, z tego wynika, że wydawcy nie czytają nawet moich maili, w których wyraźnie mówię, o co mi chodzi. Jak mam się spodziewać, że przeczytają KSIĄŻKĘ?

Może kiedyś, jeśli dojdę do stanu totalnej desperacji, zapłacę komuś, by mógł robić kasę na mojej pracy. Tak w końcu mniej więcej działają podatki... Ale póki co, na razie, nie ma na to najmniejszych szans. Prędzej przespałabym się ze skunksem (bez skojarzeń, proszę, chodzi mi, że na jednym materacu...).

Jest po temu kilka powodów - między innymi fakt, że wydaje mi się to jakoś moralnie niewłaściwe, trudno mi nawet powiedzieć czemu. Ale nasze czasy zbyt moralne nie są, więc i to mogłabym przeboleć. Pozostają jednak kwestie praktyczne: jeśli płacę wydawnictwu za opublikowanie mojej książki, oznacza to, że wydawnictwo w nią nie wierzy. Inaczej zbiłoby świnkę-skarbonkę i zainwestowałoby w obiecujący produkt. A jeśli wydawcy w książkę nie wierzą, to nie mam żadnej gwarancji, że będą ją promować. Właściwie to mam prawie gwarancję, że nie będą. Zainkasują kasę, a reszta będzie na mojej głowie. Dokładnie tak, jak teraz. Będę tylko parę tysięcy do tyłu...

Krrach! Obraz stąd: LINK

Niestety, wydawcy w Polsce mogą sobie na to pozwolić z kilku powodów. Po pierwsze, rynek książkowy jest dość ograniczony - podobno 60% Polaków nie czyta. W przypadku Amerykanów, dla porównania, to ok. 30%. Ale Amerykanów jest jednak więcej... Dochodzi do tego fakt, że mówimy po polsku, toteż książki muszą trafić do odbiorców polskojęzycznych, chyba że wydawca czy autor zainwestuje w ich tłumaczenie. Język angielski jest dzisiaj używany na całym świecie, więc powieści napisane w tym języku są pożądane także przez uczących się... Znowu 1:0 dla USA.

Po drugie, nasze czytelnictwo jest najwyraźniej tak słabe, że światowy gigant Amazon umieścił w naszym pięknym kraju swoją centralę (w celu pozyskania taniej siły roboczej), ale nie swoje usługi. I tak, proponując darmowe publikacje i ogólnoświatową sprzedaż dla autorów, którzy chcą wydać się sami (czyli self-publishing, bez opłat, powtarzam), zostawił pod tym względem Polskę daleko w tyle. Nie ma u nas wielu możliwości self-publishingu. Stąd wspaniały rynek dla TYCH wydawców. Na książkach zarabia się średnio, na autorach - lepiej.

Amazon - światowy gigant, który nie posiada strony amazon.pl.
Można jednak samodzielnie opublikować swoje książki na stronie www.createspace.com.
Create Space to platfroma dla autorów, którzy chcą sami wydać swoje książki.
Jest możliwość publikacji także po polsku.

Stąd moja frustracja. Jestem jednak w nieco bardziej uprzywilejowanej sytuacji niż przeciętny autor polskojęzyczny, który dużego wyboru nie ma - znam angielski, a nawet jestem zawodowym tłumaczem. Moje książki tłumaczą się i piszą także w tym języku - i powoli lądują u agentów literackich z UK i USA... (Kilka skromnych kopii już się w tych krajach sprzedało, właśnie przez Amazon.) Może 301-wszy się zainteresuje... Może nie. Jedno jednak jest pewne: żaden z nich nie będzie chciał ode mnie pokrycia 50% kosztów. Są oczywiście i takie firmy, które operują w ten sposób - multum - ale ogłaszają to od razu i do nich nie wysyłam.

Stąd mały apel do wydawnictw: jeśli już nie czytacie nadsyłanych książek, to przeczytajcie chociaż maila. Zaoszczędzi to czasu spędzonego na pisaniu ofert, z których autor nie skorzysta, a autorowi - ich czytania. Oczywiście, apelując nie liczę, że przeciętny wydawca dojdzie do tego - dalekiego przecież - miejsca w tymże artykule. Tylko nieprzeciętny da radę. Z takim chętnie zamienię kilka słów...

Moje książki są dostępne jako darmowe ebooki na stronie beezar.pl:

"Qwerty: Historia" - KLIK

"Qwerty: Zagubiony w Czasie" - KLIK 

"Qwerty: Kod Honoru" - KLIK


ORAZ na stronach Amazon. Szczegóły TUTAJ

2 komentarze:

  1. Troszkę się zaskoczyłem... ale bardzo pozytywnie. Szczerze powiedziawszy, jak dotąd nie wszystko na tym blogu było dla mnie całkowicie zrozumiałe (bo dlaczego ktoś publikuje materiały z własnej książki... za darmo?!). Teraz rozumiem... i myślę, że warto dalej próbować - z tego na pewno koniec końców coś będzie. ;) Póki co nie mam wprawdzie zbyt dużo czasu, by na spokojnie usiąść i poczytać coś dla rozrywki, więc czekam na wakacje zbierając sobie listę książeczek do przeczytania... I gwarantuję, jesteś u mnie druga po "Atlasie Chmur" ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisanie to moje hobby, ten blog to sposób na dzielenie się nim - stąd te publikacje itp. Mam nadzieję, że dostarczam trochę rozrywki. :) A że za darmo... W sumie to chyba zbyt lekko do tego podchodzę, ale - z drugiej strony - pisanie książki zajmuje mi miesiąc (tak pomiędzy pracą i życiem). Nie jest to rezultat znoju i potu na przestrzeni roku, więc mam wrażenie, że mogę sobie pozwolić na dzielenie się tym wszystkim (pod warunkiem, że nikt inny nie robi na tym kasy za moimi plecami, oczywiście).

      Próbować będę, ale uważam, że płacenie za własne publikacje nie ma sensu. Szczególnie, że po takim kroku wydawcy zobowiązują się pobierać "tylko" ok 30-40% zysków ze sprzedaży, więc im mniej zależy.

      Cieszy mnie jednak, że przekonałam Cię co do moich książek. Podobno wciągają... ;-) Mam nadzieję, że będą miłym sposobem na spędzanie czasu - tym bardziej, że tego wolnego zawsze brakuje.

      Pozdrawiam! :)

      Usuń