Luty to - paradoksalnnie - miesiąc, w którym świętują zakochani. Mimo zimowej pluchy, a może właśnie przez to, czas jest na podarunki i walentynkowe kartki. Część osób rumieni się na samą myśl i bawi się z przyjemnością; część nie cierpi komercji i czerwonych serduszek, które powodują w nich odruch wymiotny. Jeśli 14-lutego kojarzy ci się dobrze, zapraszam na walentynkowy KONKURS - TUTAJ. A już bez względu na preferncje, polecam przeczytanie poniższego fragmentu, w którym Qwerty, teraz już 15-letni, pada ofiarą walentynek. Fragment ten pochodzi z trzeciej części przygód chłopca, zatytułowanej: "Qwerty: Kod Honoru" (dostępnej jako darmowy ebook TUTAJ).
Autor rysunku: Paweł Błoński |
*
Tymczasem nadeszły
walentynki. Qwerty zupełnie o tym zapomniał i gdy przyszedł do szkoły,
zaskoczył go widok rzędów różowych serc porozwieszanych na korytarzu. Skrzywił
się lekko i z westchnieniem poszedł do swojej szafki. Gdy ją otworzył, wypadło
z niej kilka listów. W pierwszej chwili przeraził się i jedyną myślą było to,
od kogo pochodzą: od Troya czy Asqualora…? Ale zaraz przyjrzał się kopertom;
chyba żaden z jego wrogów nie przysłałby mu różowych wiadomości, ozdobionych
kwiatkami…
Chłopiec schylił się
po nie i pozbierał je z podłogi. Otworzył pierwszą i zobaczył rysunek kota,
który trzymał w łapach wielkie, czerwone serce. Kot miał szaleńczą minę, a pod
spodem był napis: „Sprawiasz, że moje serce bije szybciej.” Qwerty uniósł brwi.
Ostatnie, czego chciał to przysporzyć kogoś o zawał…
Otworzył kartkę i
przeczytał życzenia: „Wesołych Walentynek – buziaki – Francesca”. Kto to była
Francesca? Czemu zostawiała mu kartki walentynkowe? Westchnął i wrzucił kartki
na dno szafki, nie czytając już żadnej.
-Nawet ich nie przeczytasz? – usłyszał za sobą. Za nim stała Ange,
najwyraźniej idąc w kierunku swojej szafki. Na twarzy miała lekko kpiący
uśmiech.
-Ee… Nie wiem, od kogo są – było to pierwsze, co mu przyszło do głowy.
-To walentynki – Ange wzruszyła ramionami. – Dzisiaj wszyscy dają sobie
kartki. Nic o tym nie wiesz?
Qwerty pokręcił głową.
Nie miał pojęcia o żadnej wymianie kartek walentynkowych.
Ange znów uśmiechnęła
się lekko, otwierając metalowe drzwiczki.
-Oczywiście, że nie…
Qwerty już otworzył
usta, aby zapytać jej, co miała na myśli, gdy nagle poczuł, że ktoś stuka go
palcem w plecy.
-Qwerty? – usłyszał czyjś głos. Obrócił się na pięcie i zobaczył przed
sobą dziewczynę, którą kojarzył z którychś zajęć.
-Tak? – zapytał z westchnieniem.
-To dla ciebie – powiedziała, podając mu kopertę. On mechanicznie
przyjął ją, a ona zaczerwieniła się i odeszła, skinąwszy do niego ręką.
Qwerty westchnął i
obrócił się do Ange, która patrzyła na niego z uniesionymi brwiami i jeszcze
bardziej kpiącym uśmiechem.
-Jak mogę to powstrzymać? – zapytał ją z rozpaczą.
-Myślę, że nie możesz – odparła Ange, a jej ramiona zadrżały lekko od
powstrzymywanego śmiechu.
Qwerty jęknął cicho,
obracając kopertę w palcach.
-Co ja mam z tym zrobić? – popatrzył na Angelinę pytająco, ignorując
jej minę.
-Ona ciągle patrzy w twoją stronę, więc sugeruję, żebyś otworzył
kopertę, przeczytał kartkę i schował ją do torby. Kwestia taktu… - odparła mu
Ange, zamykając szafkę i odchodząc w swoją stronę.
Qwerty popatrzył za
nią z niechętną miną, otworzył kopertę, wyjął kartkę, która – dla odmiany –
przedstawiała dwie kolorowe papugi, udał, że ją czyta i schował ją do torby.
Mimo woli zerknął na drugą stronę korytarza i zobaczył, jak dziewczyna, która
wręczyła mu list patrzy na niego wyczekująco. Udał, że się uśmiecha i uciekł
szybko do klasy. Zapowiadał się długi dzień…
*
Podczas lunchu ukrywał
się w kącie za szkolnym boiskiem. Zajrzał co prawda do stołówki, ale teraz była
skąpana w różowych i czerwonych sercach oraz innych wesołych dekoracjach, które
miały na celu cieszyć młodzież zespołu szkół Corfe Hills. On jednak nie miał
nastroju na radosne pławienie się w tym wszystkim; chciał mieć święty spokój.
Siedział właśnie na
torbie, unikając w ten sposób kontaktu z zimną, mokrą trawą, pochłaniając
kanapkę i czytając podręcznik, gdy usłyszał znajomy głos:
-Tak myślałam, że cię tu znajdę.
Podniósł oczy i
zobaczył sylwetkę Lilly; wyglądała, jakby promieniowała wewnętrznym światłem.
Jej złociste włosy były spięte z boku; w uszach miała niewielkie perłowe
kolczyki, a na twarzy swój delikatny, sympatyczny uśmiech. Sprawiał on, że nie
można było nie lubić Lilly Bliss.
-Cześć – powiedział Qwerty przełykając kęs kanapki. Od razu poczuł, że
pocą mu się dłonie. Odłożył jedzenie i chciał wstawać, gdy Lilly powstrzymała
go gestem.
-Mogę się przysiąść? – zapytała.
-Pewnie – odparł i ona położyła na trawie własną torbę, siadając na
niej.
-Co słychać?
-Nic szczególnego… – odparł Qwerty, myśląc o Asqualorze i spotkaniu z
Troyem w alejce. Od razu przypomniała mu się Sylvia i szybko stłumił wszystkie
te wspomnienia.
-Dostałeś dzisiaj jakieś walentynki? – spytała, śmiejąc się lekko.
-Kilka – odrzekł Qwerty, który miał ich w torbie cały plik. Przez cały
ranek dostawał kartki, nawet w środku lekcji. Zarobił przy tym burę od pana
Howarda, nauczyciela matematyki, który kazał mu pochować wszystko, co nie
dotyczyło zajęć i uważać. Kilka śmieszków przeleciało przez klasę, a on sam z
grobową miną ukrył koperty w torbie. Za każdym razem stosował się do rady
Angeliny, nie mogąc wymyślić nic innego. Najchętniej przeznaczyłby wszystkie na
makulaturę – co za marnowanie drzew…
-Ja też – powiedziała Lilly. – Ale sama mam tylko jedną do oddania… -
dodała i, rumieniąc się, sięgnęła do kieszeni kurtki. Wyjęła z niej niewielką,
błękitną kopertę, która z lekkim wahaniem podała chłopcu.
On wziął ją w palce i
uśmiechnął się do niej. Otworzył ją szybko; wewnątrz znajdowała się ręcznie
zrobiona kartka; rysunek przedstawiał dwie sylwetki, naszkicowane ołówkiem. Nie
znał się na tych rzeczach, ale zrozumiał, że rysunek był naprawdę dobry.
-To… sama to narysowałaś? – zapytał po chwili milczenia.
Lilly skinęła głową.
-Czasami lubię szkicować – rzekła. – Otwórz ją – dodała ze śmiechem.
Qwerty rozchylił
kartkę i zobaczył życzenia: „Dla Qwerty’ego – najlepsze życzenia z okazji walentynek
– od Lilly”, a pod spodem kolejny rysunek – te same sylwetki, tym razem
trzymające się za ręce.
Dziewczyna uśmiechnęła
się lekko.
-To… naprawdę dobrze rysujesz – powiedział. – Dziękuję… - zawahał się;
nagle poczuł się niezręcznie; nie miał dla Lilly nic w zamian. – Przepraszam,
ale nie mam nic dla ciebie – przyznał się. – Zapomniałem o walentynkach.
-O, nie przejmuj się. Nie spodziewałam się niczego – powiedziała Lilly,
ale coś w jej głosie sugerowało, że nie mówi całej prawdy.
Qwerty spojrzał na nią
badawczo i rozejrzał się szybko wokół. W kącie, przy żywopłocie, wyrosły jakieś
wczesne, kolorowe kwiatki.
-Poczekaj – rzucił w stronę dziewczyny i wstał, podchodząc w tamtą
stronę i zrywając jednego. – Proszę – powiedział, siadając z powrotem na trawie
i podając dziewczynie kwiatka. Miał ochotę włożyć go jej we włosy, ale
powstrzymał się.
Ona przyjęła go z
szerokim uśmiechem i wsadziła go tak, aby wystawał z kieszeni jej kurtki.
-Dzięki – powiedziała i popatrzyła na niego takim wzrokiem, że Qwerty
musiał wytężyć całą swoją wolę, aby przypomnieć sobie o Asqualorze i powodach,
dla których powinien wracać już do budynku.
Uśmiechnął się trochę
krzywo i wstał znowu.
-Chodźmy, spóźnimy się na zajęcia – rzekł i Lilly natychmiast
spoważniała. Podał jej rękę, żeby wstała i oboje stali tak przez chwilę, ściskając
sobie dłonie. W końcu Qwerty puścił ją niechętnie i poszli razem w stronę
szkoły. Po drodze spotkali Jerry’ego i Isaaca, na których widok chłopiec
odetchnął z ulgą…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz