Qwerty powrzucał swoje rzeczy do torby i zamknął drzwiczki szafki. Za nimi zobaczył rozwścieczoną fizjonomię Josha Fergusona.
-Seymore – powiedział tamten. – Gdzie się wybierasz?
-Do domu – odparł Qwerty, odwracając się od rzędu metalowych szafek. Za
sobą zobaczył Lindseya, Hopkinsa i Stewarta. Rozejrzał się, czy nie ma nigdzie
w pobliżu Milesa i Hilla, ale nie zobaczył nikogo więcej.
Picture by Leo00083, source: DeviantArt |
Potoczył wzrokiem po
całej trójce, zastanawiając się, jaki będzie rezultat tego spotkania. W szkole
nie było już właściwie nikogo. Woźny miał robić obchód za około godzinę. Tamci
mieli wolną rękę… i on też. Zaraz jednak przypomniał sobie Lee, który patrzył
na niego ostatniego wieczoru, gdy się widzieli. Gdzie miał wyznaczyć granicę
pomiędzy atakiem a obroną? Lee nigdy tego do końca nie wyjaśnił.
Qwerty westchnął.
-Josh, czy ty zawsze…? – ale nie skończył, bo ciężka pięść Josha
wylądowała na jego wardze. Qwerty zachwiał się, torba spadła mu z ramienia.
-Nienawidzę cię, Seymore – wydusił Josh. – Wtrącasz się w nie swoje
sprawy. Nie trzeba było dołączać do drużyny…
Josh zamachnął się
znowu, ale Qwerty był już na to gotowy i odskoczył do tyłu; pięść Josha
zatoczyła w powietrzu łuk i trafiła w próżnię.
Ferguson skinął na
resztę, ale Qwerty, mimo pulsującej wargi, uśmiechnął się w ich stronę.
-Stewart, naprawdę? – zwrócił się do Freda. – Uratowałem ci ostatnio
tyłek na boisku i wiesz o tym. Hopkins, Derrick? Nie macie do roboty nic
innego, jak tylko pomagać Fergusonowi?
Tamci zatrzymali się
niepewnie. Powinni już trzymać go pod ramiona, a Ferguson powinien okładać go gdzie
popadnie, ale cała trójka popatrzyła na siebie, jakby Qwerty ich
zahipnotyzował. Nagle jakaś myśl przyszła mu do głowy. Przypomniał sobie, co
Lee mówił o pojedynkach i uśmiechnął się szerzej.
-Ty i ja, Ferguson, co ty na to? – powiedział, odwracając się do Josha.
– Chyba, że myślisz, że nie potrafisz mnie pobić bez nich? – Qwerty zrobił
niedbały ruch w stronę pozostałej trójki.
Ferguson zawahał się
tylko przez sekundę, ale Qwerty zauważył to. Wiedział, że przestraszył go
wtedy, na małej polanie za boiskiem szkolnym. Ale Josh nie mógł pozwolić sobie
na to, aby jego koledzy widzieli, jak ignoruje wyzwanie.
-Dobra! – warknął w końcu. – Ale bez żadnych głupich sztuczek, Seymore!
Qwerty skinął głową.
-Tylko ty i ja. Pięść przeciwko pięści.
Ferguson dał znać
reszcie, żeby trzymali się z daleka, a Qwerty kopnął swoją torbę na bok, nie
spuszczając oczu z Josha i stanął spokojnie, czekając na reakcję tamtego.
Ferguson rzucił się na
niego, jakby atakował kogoś na boisku, głową w przód, łapiąc Qwerty’ego w pół i
ciskając go o podłogę. Josh był cięższy i większy, ale Qwerty był bardziej
cwany; zanim jeszcze dotknął podłogi, Josh zwijał się już od ciosu w splot
słoneczny, krztusząc się lekko. Qwerty zepchnął z siebie przeciwnika i podniósł
się szybko, stając sprężyście na nogach. Patrzył z ciekawością, jak Josh
podnosi się z podłogi.
-Nie musimy tego robić – powiedział do Josha neutralnym tonem. Tamten
jednak rzucił się w jego stronę; Qwerty zrobił unik i Josh poleciał na szafki,
wgniatając dwie do środka i psując zamek w trzeciej.
Qwerty skrzywił się.
-To musiało boleć, Josh. Możemy skończyć, kiedy tylko chcesz…
-Zamknij się, Seymore! – wrzasnął Josh i zaatakował znowu. Tym razem
Qwerty nie tylko odsunął się, ale po raz drugi w swoim życiu wysłał pięść w kierunku
Josha; teraz miał w niej o wiele więcej siły niż ostatnio i z satysfakcją
poczuł, jak rozkwasza tamtemu nos.
Krew buchnęła z twarzy
Josha, spadając na posadzkę. Ferguson z niedowierzaniem dotknął swojej twarzy i
przeniósł wzrok na chłopca.
-Przykro mi – powiedział Qwerty. – Ale sam się o to prosiłeś.
Ferguson zaszarżował
znowu, ale tym razem Qwerty zrobił krok w bok i złapał tamtego za tył bluzy,
ściskając materiał z całych sił. Obrócił Joshem o dziewięćdziesiąt stopni,
wysyłając go prosto na pozostałych; tamci odsunęli się i chłopak wylądował na
podłodze, padając ciężko na ręce. Wstał szybko i otarł krew z twarzy używając
rękawa.
Qwerty pokręcił głową.
-Josh, nie chcę się z tobą bić, ok? Po prostu odczep się…
-Ty i ta idiotka Bliss! Nie powinieneś był się wtrącać, Seymore, ty…
Ale Josh nie skończył,
bo pięść Qwerty’ego wylądowała mu znów między żebrami; drugi cios dosięgnął
twarzy Josha i ostatecznie Ferguson poleciał na ścianę, obijając się o nią jak
worek kartofli. Qwerty był ostrożny, aby nie wkładać w te ciosy ani cząstki
telekinetycznej energii; poprzez zalewające go pokłady czystej furii ta myśl
była bardzo jasna. Nic jednak nie hamowało go przed uderzeniem samą siłą mięśni
i teraz znalazł się przy Fergusonie, ściskając przód jego bluzy, tak samo jak
Ferguson złapał go wtedy w szatni, wymierzając mu kolejny cios w twarz.
Podniósł pięść znowu, spojrzał na okrwawiony nos Josha i opuścił ramię.
-Nie powinieneś jej zaczepiać – powiedział już spokojniej i puścił
Fergusona, który teraz siedział pod ścianą, próbując zatamować płynącą mu z
nosa krew rękawem.
Qwerty odwrócił się do
pozostałych.
-Któryś z was ma ochotę na to samo? – warknął, wskazując na Josha.
Tamci jakby odsunęli się trochę i pokręcili głowami.
Qwerty skinął głową,
schylił się po swoją torbę i założył ją na ramię.
Podczytuję w wolnych chwilach i złoszczę się na samą siebie, że nie mam więcej czasu, by przeczytać całość...
OdpowiedzUsuńHehe, dzięki, cieszy mnie, że czytasz jakąkolwiek część, bardzo mi miło! :-) Mam nadzieję, że rzecz okazuje się interesująca - wiem, że też piszesz, więc tym bardziej się cieszę. ;-)
Usuń