piątek, 1 stycznia 2016

Jeśli gubić się w czasie, to tylko w Dartmoor

W drugiej części swoich przygód, zatytułowanej "Qwerty: Zagubiony w Czasie", główny bohater po raz pierwszy wyrusza wraz ze swoim opiekunem, Johnem, na wycieczkę do Dartmoor, gdzie uczy się kontrolować wiatr. Nie wychodzi mu to na początku zbyt dobrze - wiatr na wzgórzach Dartmoor jest nieokiełznany - i chłopiec przypłaca swoje próby fioletowymi siniakami. To wcale nie przypadek, ponieważ o tym, jak zdradliwe, dzikie i piękne może być to miejsce przekonałam się na własnej skórze. 

Dartmoor




Dartmoor odkryłam na wiosnę w 2015 roku, gdy spędziłam tam kolejną rocznicę moich 18-tych urodzin. Wizytę rozpoczęliśmy (ja i mój mąż) od zamku Drogo. Dzień był słoneczny i wyjątkowo ciepły jak na tę porę roku, więc zrezygnowaliśmy ze zwiedzania kamiennych wnętrz i zamiast tego poszliśmy na spacer.

To ja, stawiając pierwsze kroki w Parku Narodowym Dartmoor. Nie wiedziałam jeszcze, jaka to przepaść zieje za moimi plecami...

Trasę, która pokonują Qwerty Seymore i John White przeszłam osobiście - najpierw długą ścieżką w dół doliny, łagodnie okrążającą zbocze, na którym przycupnął zamek Drogo; potem przez most i wartko płynącą rzekę, po to, by w końcu zboczyć z ubitego szlaku. Opłacało się; już wkrótce, pnąc się pod górę, wkroczyliśmy w bajkowy świat niskich drzew-gnomów i zielonego bluszczu. Po dwudziestu minutach i pokonaniu szerokiej alei drzew, stanęliśmy przed tą samą bramą, której potem w książce przyglądał się Qwerty, a którą strzegły dwa inkrustowane metalem głazy. Wyglądała jak portal do innego świata i po prostu nie mieliśmy wyjścia - poszliśmy dalej. Czas jakby się zatrzymał...



"Brama"

Wąska ścieżka poprowadziła na szczyt sąsiedniego wzniesienia, skąd rozciągał się doskonały widok na zamek i przebytą trasę. Tam zatrzymaliśmy się, nie chcąc przedłużać wędrówki - nie byliśmy pewni pogody, wskazówki zegarka jednak posuwały się naprzód, a w planach mieliśmy mały piknik. To w tym miejscu właśnie Qwerty boleśnie wylądował na tylnych częściach ciała.

W Dartmoor spędziliśmy wtedy trzy dni - pensjonat "Barnabas House" z książki oraz osoba jego gospodyni, Caroline, są prawdziwe. Caroline nie prowadzi już co prawda tego przybytku - w 2015 roku ona i jej mąż przeszli na emeryturę i obiekt przejęła Angela, którą miałam okazję spotkać znów w sierpniu, gdy do Dartmoor wróciłam, po raz drugi zwiedzając park.

Ogromne, wygodne łóżko i widok z okna na wzgórza Dartmoor - oto pokój w Barnabas House, w miejscowości Yelverton
Park Narodowy Dartmoor mieści się w Devon - właściwie rzut beretem od najdalej na zachód wysuniętego regionu Wielkiej Brytanii - Kornwalii. Znany jest z granitowych słupów, czy też torów - w większości szarej masy głazów i skał, porozrzucanych tu i ówdzie, pokruszonych, jakby olbrzymi zabawiali się niegdyś w ich łupanie, jeden o drugi.

To bajkowe miejsce - trochę jak Bieszczady, ale w wyjątkowym, angielskim wydaniu. To kilometry pustych wrzosowisk i wzgórz, poprzecinanych tylko granitem, wstęgami dróg i rzekami. Na pozór niewinne tereny, wśród których jednak bardzo łatwo się zgubić. Mimo otaczającej cię przestrzeni, nagle okazuje się, że krążysz wokół tych samych punktów, nie wiedząc, jak to się dzieje. A gdy na Dartmoor opada mgła i nie widać nic, zaczynasz wierzyć w legendy o chochlikach (pixies), które to miały sprowadzać wędrowców na manowce, ku zgubie podróżników.

Mglisty widok na zbiornik wodny Burrator 

Powoli opadająca mgła nad jednym z granitowych torów. 
A zgubiliśmy się w Dartmoor nie raz, przekonując się, że miejscu temu należy się respekt. W ostatni dzień, na przykład, wróciliśmy w okolice zamku Drogo. Padało cały ranek, aż w końcu, wczesnym popołudniem, chmury zniknęły i znów była świetna okazja do wędrówki. Tym razem udaliśmy się nieco innym szlakiem - w dół doliny, do rzeki, z zamiarem okrążenia wzniesienia i powrotu na parking. Szlak okazał się jednak o wiele dłuższy niż myśleliśmy, a parking miał się wkrótce zamknąć - była niedziela. Około godziny 17.00 nadszedł czas na radykalne kroki...


Coraz bardziej zaniepokojeni, podążając niekończącą się dróżką wzdłuż rzeki, wyglądając upragnionego zakrętu w lewo, w końcu dostrzegliśmy wąską ścieżynkę. Nie była to główna droga, którą podążał szlak, ale na pozór nie sposób było zabłądzić - wiedzieliśmy, że gdy tylko dotrzemy na górę, będziemy już bardzo blisko celu. Więc podążyliśmy "skrótem", na chwilę zapominając, czym to się zwykle kończy...

Problem wyłonił się już wkrótce, mniej więcej w połowie: ścieżka zniknęła, a zamiast niej zostało strome, ogromne wzniesienie, porośnięte ostrokrzewem. Naszego celu nie było widać, dotarliśmy natomiast do skał. Aby się na nie wspiąć, potrzeba  by było sprzętu alpinistycznego. Buty, które miałam na sobie nadawały się na spacer po udeptanej ziemi, ale nie na skały - podeszwy ślizgały się po nich jak po lodzie.

Było za późno, aby zejść na dół - nie wiem, co przerażało mnie wtedy bardziej - perspektywa wspinaczki, czy przepaść, która nagle otworzyła się za mną i po mojej lewej stronie. W ostrokrzewach i chwiejąc się niepewnie dostałam pierwszego w życiu ataku paniki. Utknęłam. W kiepskich butach, na górze w Dartmoor, nad piekielną przepaścią, z lękiem wysokości, późnym popołudniem w niedzielę, bez żywej duszy wokół - nagle wszyscy zniknęli, jakby ich wymiotło...

Sytuację uratował - oczywiście - mój mąż, który pochodzi z Krakowa i ma za sobą wspinaczki po Tatrach... Widząc, że ryczę jak żaba w cieście, wrócił do mnie po zbadaniu terenu i pociągnął za sobą w prawą stronę, przeciwną do ziejącej pustką przepaści, za to pełnej kolców i niekończącego się wzgórza.


Trochę to zajęło, ale w końcu, po trwającej wieczność, desperackiej wspinaczce, podczas której przypomniałam sobie, że ja przecież podobno choruję na astmę, wylądowaliśmy bezpiecznie na głównej ścieżce, skąd od zamku, a co za tym idzie - parkingu - dzieliło nas zaledwie 30 minut łatwego spaceru pod górę. Dopiero tam zorientowałam się, dlaczego mój życiowy towarzysz oddał mi swoje rękawiczki podczas naszego nieplanowanego wypadu po pionowych górach - w moich dłoniach znajdowały się dziesiątki niewielkich igiełek ostrokrzewu, którego czepiałam się po drodze, żeby nie zsunąć się w dół.

Te pamiątki z Dartmoor wychodziły mi spod skóry jeszcze przez jakieś dwa tygodnie po powrocie. Za to samo Dartmoor tkwi we mnie nadal - i po dwóch wizytach jestem pewna, że będę tam regularnym gościem. Co i wam polecam. Tylko lepiej trzymajcie się szlaku...

Becky Falls - od czasów wiktoriańskich jedno z najsłynniejszych i najczęściej odwiedzanych miejsc w Devon
Wędrując przez wietrzne Dartmoor...
W drugim tomie przygód Qwerty'ego Seymore'a, chłopiec po raz pierwszy odwiedza Dartmoor. Powraca tam jednak nie raz w dalszych częściach, co tylko pokazuje moją fascynację tym niesamowitym miejscem. 

Ebooki

Chcę, żeby jak najwięcej osób poznało i cieszyło się historią wyjątkowego nastolatka o "klawiaturowym" imieniu. Dlatego też przez limitowany okres czasu udostępniam również WSZYSTKIE TRZY CZĘŚCI W JĘZYKU POLSKIM na stronie beezar.pl jako darmowe ebooki - linki poniżej:

"Qwerty: Historia" - KLIK

"Qwerty: Zagubiony w Czasie" - KLIK

"Qwerty: Kod Honoru" - KLIK 

Mam nadzieję, że zaprzyjaźnicie się z Qwertym i jego przyjaciółmi. Więcej o głównych bohaterach można przeczytać na stronie internetowej: www.monikaszostek.eu. Życzę miłej lektury! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz