sobota, 10 września 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XIII: "Brentwood", część 3

Oto pierwszy dzień w Brentwood - i spotkanie z niezbyt przyjacielskim trenerem o imieniu Liam Anderson. Jakie przeszkody staną na drodze naszego głównego bohatera tym razem? Zapraszam do lektury i przypominam, że wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 13, część 3
Brentwood

*

Po kilkunastu minutach usłyszał kolejne pukanie do drzwi; szybko otworzył i za progiem zobaczył Liama Andersona, w towarzystwie dwóch młodych ludzi.

-Jesteś gotowy? – zapytał Anderson niezbyt przyjaznym tonem, a Qwerty skinął głową, patrząc na niego uważnie.

-To jest Ibrahim, a to George – powiedział Anderson, wskazując kolejno na swoich kompanów. – Collard wspominał ci o nich po drodze.

-Miło mi – powiedział Qwerty, rzucając im szybkie spojrzenia. Oni uśmiechnęli się.

-Co słychać – powiedział George.

Ale Anderson nie wydawał się mieć czasu na inne uprzejmości.

-Chodźmy – rzekł tylko i Qwerty wyszedł z pokoju, łapiąc uprzednio kurtkę i w myślach przekręcając za sobą zamek.

Anderson poprowadził go tym samym korytarzem, którym przyszli. Przy drzwiach wejściowych były schody; tam zatrzymał się na chwilę.

-Na górze jest stołówka, pokój wspólny, gabinet lekarski i siłownia – rzekł do Qwerty’ego. – Możesz iść tam później, chłopcy powiedzą ci co i jak. Jedzenie serwowane jest przez cały dzień, od 6 rano do północy. W zależności od twojego planu dnia możesz dopasować sobie godziny posiłków.

I, nie dodając nic więcej, wyprowadził ich na zewnątrz; Qwerty w drodze wbił ręce w rękawy kurtki, czując na sobie zimny powiew.

-Tutaj – mówił Anderson, gdy już minęli ich kwaterę i weszli w prostopadłą ulicę. – Znajduje się sklep z zaopatrzeniem, gdybyś potrzebował czegoś, czego nie zapewniamy. Jeśli chcesz coś zamówić, zajmuje to jeden lub dwa dni, ale potrzebujesz akceptacji kogoś wyższego rangą; w twoim przypadku na przykład mojej.

Qwerty uniósł brwi, ale nie odezwał się.

-Dalej jest kino i klub – Anderson dodał, wskazując przed siebie. Potem skręcił w prawo i poprowadził ich szybko wzdłuż równo wyasfaltowanej ulicy. Szli tak kilka minut, aż w końcu zatrzymali się przed niepozornie wyglądającym budynkiem. – Tym, co będzie cię interesować najbardziej jest nasze pole szkoleniowe – trener zatrzymał się i otworzył drzwi, wpuszczając całą trójkę do środka.

Przed sobą mieli kolejny korytarz, ale dość krótki; Anderson otworzył jakieś drzwi i wprowadził ich do niewielkiego pomieszczenia. Qwerty zobaczył dwa oszklone pojazdy, które czekały na nich. Wyglądały trochę jak kolejka narciarska.

Nie miał jednak czasu na zastanawianie się nad tym, co tam robią, bo Anderson gestem nakazał mu wsiąść do jednego z nich, sam sadowiąc się obok. Do drugiego wsiedli Ibrahim i George, trącając się łokciami i śmiejąc po cichu.

-Nie używamy ich za często – powiedział Anderson zimno. – Tylko wtedy, gdy ktoś nie wie, gdzie jedziemy. Trzymaj się.

Qwerty złapał za barierkę i poczuł, jakby on sam został jeszcze w tyle, podczas gdy jego ciało wystrzeliło do przodu z prędkością, jakiej nie doświadczył jeszcze nigdy. Dopiero po chwili przyzwyczaił się do pędu, ale ledwie opanował zawroty głowy, już był czas wysiadać.

Anderson odsunął barierkę pojazdu i, nie czekając na nikogo, poszedł przed siebie. Qwerty pospieszył za nim, coraz bardziej zaciekawiony i zirytowany jednocześnie. Anderson zaczynał porządnie działać mu na nerwy…

Zaraz jednak weszli do ogromnej sali, wypełnionej ludźmi; każdy pracował przy swoim stanowisku, niektórzy szli gdzieś w sobie znanych celach. Gdy ich mijał, kilka osób podniosło się znad komputerów. Nagle Qwerty zobaczył znajomą sylwetkę; chłopak obrócił się w jego stronę, gdy ktoś wskazał mu Qwerty’ego i ten ze zdumieniem zobaczył Jacka. Jack uśmiechnął się do niego i pomachał mu przyjaźnie; Qwerty odwzajemnił gest z prawdziwą radością.

Anderson nie zostawił mu jednak czasu na nic więcej, bo oto wyszli z sali, wprost na świeże powietrze. Przecięli szeroki, zadbany trawnik i wreszcie dotarli do kolejnej bramy. Za nią znajdował się niewielki, szklany budynek, a dalej Qwerty zobaczył coś, co mógł nazwać jedynie pobojowiskiem. Wokół ciągnęły się mile pustej przestrzeni, tu i ówdzie poprzecinane różnymi konstrukcjami. Wyglądało to tak, jakby na ogromne pole regularnie spadały meteoryty – zaledwie kilkanaście metrów od siebie Qwerty zobaczył głęboki krater, przypominający dziurę po kopalni odkrywkowej. Chłopiec stał przez chwilę, nie bardzo rozumiejąc, na co patrzy.

-Niezły bałagan, prawda? – usłyszał z tyłu. Obrócił się na pięcie i zobaczył przed sobą czarnowłosego, młodego mężczyznę; mógł mieć najwyżej 20 lat. Na pierwszy rzut oka wyglądał na Włocha czy Hiszpana; był niskiego wzrostu, ale był też szeroki w ramionach i miał wyjątkowo bystre spojrzenie, które wwiercało się Qwerty’emu w sam środek mózgu…

Qwerty natychmiast zamknął umysł i spojrzał na tamtego z gniewem.

-Nikt ci nigdy nie powiedział, że czytanie komuś w myślach bez jego zgody jest oznaką złego wychowania? – zapytał z gniewem.

Tamten roześmiał się głośno.

-Wiele razy. Przepraszam. Nazywam się Dani – i podał Qwerty’emu rękę, którą tamten uścisnął niechętnie.

-Wystarczy tego dobrego – powiedział Anderson. – Za mną.

Posłusznie ruszyli w stronę szklanego budynku i weszli do środka, a potem na górę, po schodach. Z wewnątrz widać było niemal całe pole; ogromny panel złożony z monitorów znajdował się za nimi. Przy konsoli siedziała kobieta w białym fartuchu, przełączając obrazy na ogromnym projektorze, który wyświetlał się na tle przyciemnianych okien.

-To jest nasze pole szkoleniowe – zaczął Anderson. – Słyszałem, że masz spore zdolności, ale to tutaj uczysz się, jak zastosować je w walce. W tym celu stosujemy podejście taktyczno-praktyczne…

-To znaczy, że spuszczają na ciebie prawdziwe bomby, kiedy się tego nie spodziewasz – powiedział mu Dani za uchem, a Anderson spojrzał na niego złym wzrokiem. Qwerty przełknął ślinę i jeszcze raz zerknął na olbrzymi krater, po czym potoczył wzrokiem wokół, natychmiast zauważając kilka innych. Dani nie żartował.

-Z raportów Johna wynika, że radzisz sobie świetnie – mówił dalej Liam. – Dlatego nie widzę powodów, żebyś nie mógł spróbować swoich sił na zewnątrz. Wystarczy, że teleportujesz się w sam środek…

-Nie tak szybko, Liam – Qwerty usłyszał znajomy głos i zaraz spojrzał w tamtą stronę. John pojawił się właśnie przy schodach i teraz szedł w ich stronę. – Chyba nie zamierzasz wysłać tam chłopaka w jego pierwszy dzień?

-John – powiedział Qwerty, a tamten skinął przyjaźnie w jego stronę.

-Jak się masz, Qwerty?

-Dobrze – Qwerty odparł słabo; Liam Anderson uniósł brew z niezadowoleniem. George i Ibrahim wymienili spojrzenia, a Dani wycofał się trochę, jakby chciał wyjść z pola rażenia.

-Dlaczego nie? – Anderson wzruszył ramionami. – Z twoich własnych informacji wynika, że chłopak potrafi sobie poradzić ze wszystkim.

-Wiesz dobrze, że każdemu należy się praktyka. Nie wysyłamy tam nikogo bez co najmniej podstawowego szkolenia, o tym też wiesz.

-Podobno ma przejść przez przyspieszony trening. Collard się niecierpliwi – rzekł Anderson.

-Nie ma mowy – John i Liam przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż ten ostatni skapitulował, zerkając ze złością w stronę Qwerty’ego.

-Jak chcesz – powiedział w końcu, patrząc z kpiną na Qwerty’ego i zabierając się do odejścia, gdy głos chłopca powstrzymał go w pół kroku.

-Pójdę – powiedział Qwerty. Nie miał zamiaru dawać satysfakcji Andersonowi, który teraz zirytował go jeszcze bardziej.

-Qwerty, nie wygłupiaj się… - zaczął John z uśmiechem, ale zaraz spoważniał, patrząc na chłopca. Znał Qwerty’ego i wiedział, że natrafił na nieugięty upór. – Qwerty, nie pozwolę ci, musisz…

-Pójdę. Co mam robić?

-Musisz po prostu teleportować się na środek… I spodziewać się najgorszego – odparł Anderson z nikłym grymasem przypominającym złośliwy uśmiech.

John odciągnął chłopca na bok.

-Qwerty, nie dawaj mu tej satysfakcji – powiedział cicho. – To dureń. Daj spokój i chodź z powrotem.

Qwerty pokręcił tylko głową.

-Nie mam czasu na podstawowe szkolenie. Nic mi nie będzie, John. Znasz mnie – uśmiechnął się lekko.

-To nie są żarty! – powiedział John, wskazując głową na zewnątrz. – Tam używają zaawansowanej symulacji i ostrej amunicji…

-Tak jak Troy w domu Sa… Sandbanksów? – Qwerty zająknął się lekko; znów pomyślał o Ange, ale szybko odsunął od siebie jej wciąż powracający obraz.

John popatrzył na niego i westchnął głęboko.

-Ok. Ok… Idź. Jeśli chcesz. Pięć minut… w ramach wprowadzenia. Spróbujemy z czymś łagodnym. Pamiętaj, nie daj się. Anderson… Nie skrzywdzi cię… za bardzo. Najwyżej poturbuje. To dureń, ale martwi się też o własną skórę, a Collard nie darowałby mu, gdyby coś ci się stało, nie licząc tego, co by go spotkało z mojej strony… - John zerknął w stronę Andersona i reszty, którzy spokojnie czekali, aż wrócą. – To nie będzie jak wtedy, w święta. Spodziewaj się kilku rzeczy na raz… Musisz mieć oczy z tyłu głowy...

Qwerty dał znak, że zrozumiał i razem z Johnem podeszli do pozostałych.

-Gotowy? – zapytał Anderson drwiąco.

Qwerty wiedział, że Anderson myślał, że stchórzy i w tym momencie kpił z niego. Zacisnął pięści, patrząc Andersonowi prosto w oczy.

-Będę czekał – powiedział i, rzucając ostatnie spojrzenie Johnowi, zniknął. Już po chwili pojawił się na środkowym ekranie, a jego obraz górował nad nimi.

John zacisnął usta i spojrzał groźnie na Andersona, który wzruszył tylko ramionami. W tym samym momencie człowiek w białym kitlu wyłonił się ze schodów.

-John? – powiedział. – Collard chce cię widzieć.

John tylko machnął ręką, obserwując Qwerty’ego na ekranie.

-Powiedz mu, że teraz nie mogę. Przyjdę później – odparł.

-Collard mówi, że musisz przyjść teraz. Nie jest sam – powiedział mężczyzna jakimś szczególnym tonem i John zaklął pod nosem.

-Muszę iść – powiedział do Andersona groźnie. – Wycofaj chłopaka.

-Za późno – odparł Anderson.

-Wycofaj chłopaka! – John podniósł głos, który echem odbił się po pomieszczeniu. Kobieta, która siedziała przy panelu sterowniczym zawahała się.

John skupił się i spróbował nawiązać połączenie z Qwertym, ale ten, po spotkaniu z Danim, ciągle zamykał umysł i kontakt nie był możliwy. John zaklął ponownie i już miał się teleportować do chłopca, gdy głos z tyłu zatrzymał go.

-John, Collard mówił, żebyś przyszedł natychmiast. To ważne.

John spojrzał na Andersona.

-Jeśli się dowiem, że zrobiłeś coś nie tak… - groźba zawisła teraz w powietrzu, niemal dotykalna.

Anderson znów wzruszył ramionami, a John niechętnie wyszedł z tym, który przyniósł mu wiadomość.

-Gdzie są? – zapytał.

-W biurze Collarda. Mówił, żebyś się spieszył…

-Oczywiście… - powiedział gorzko John i poszedł prosto do sali, przez którą przed chwilą poprowadził Qwerty’ego Anderson. Po drodze zerknął na Jacka; ich spojrzenia spotkały się i Jack natychmiast odsunął od komputera swojego współpracownika, któremu najwidoczniej coś tłumaczył, i dopadł klawiatury…

John pobiegł po schodach, wbiegając po dwa lub trzy stopnie. Przed drzwiami zatrzymał się i wziął głęboki oddech. Nie mógł zignorować tego spotkania i czekała go trudna przeprawa, jak zawsze. Otworzył drzwi…

Kolejną część powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link). 

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz