Przerwa po ciężkim treningu niekoniecznie oznacza czas na relaks. Pozostaje stawić czoła drużynie na stołówce... Jeśli chcecie poznać całą opowieść, zapraszam do lektury: wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 16, część 3
"Rzutki"
*
"Rzutki"
*
Przeniósł się do swojego pokoju i skrzywił się, siadając ciężko na skraju łóżka. Z westchnieniem znów sięgnął po zdjęcie swoje i Ange, w otoczeniu ich przyjaciół. Jerry, Lisa, Gemma, Amy… Po raz pierwszy od dłuższego czasu pomyślał o Lilly; miał nadzieję, że była teraz szczęśliwa. Otrząsnął się, gdy przypomniał sobie, jak teleportował ją wtedy z alejki, ale to natychmiast przypomniało mu, jak Asqualor pochwycił Angelinę i Qwerty odstawił ramkę z powrotem na szafkę.
Podszedł do umywalki i umył twarz; mimo wszystko trochę kurzu osiadło mu na policzkach. Spojrzał na swoje odbicie i ledwo się poznał; zobaczył linie wokół oczu, zmarszczone czoło i zgorzkniały wyraz twarzy. To był dopiero jego drugi dzień w Brentwood… Jak John to znosił przez tyle lat?
Nagle w uszach zabrzmiała mu znajoma cisza i w myśli wdarł mu się głos Johna.
„Jak sobie radzisz, Qwerty?”
„Świetnie” – odparł chłopiec, ale natychmiast zrozumiał, że John mu nie uwierzył.
„Nie daj się prowokować Andersonowi, rozumiesz?”
Qwerty westchnął.
„Nie daję.”
„Sam też go nie prowokuj, ok? Po prostu rób, co do ciebie należy…”
Qwerty odruchowo pokiwał głową, wciąż spoglądając w lustro. Woda skapywała mu po brodzie, więc sięgnął po wiszący obok ręcznik.
„Ok. Nie martw się, John.”
„Idź teraz coś zjeść, Qwerty. Zobaczymy się później.”
„Na razie, John” – rzucił chłopiec i ich połączenie skończyło się.
Po słowach Johna poczuł, że żołądek kurczy mu się z głodu; śniadanie było już historią. Z niechęcią pomyślał o pójściu na stołówkę, ale nie miał wyjścia; nie mógł oczekiwać, że Jenny czy ktokolwiek inny będzie mu przynosił jedzenie do pokoju…
Ostrożnie wyjrzał na korytarz, ale ten był pusty. Odetchnął z ulgą i swoim kocim krokiem poszedł po schodach na górę. Nie wiedział, czemu zachowuje się tak cicho; widać po latach spędzonych u Gibble’ów nie umiał inaczej. Zastanowił się przez chwilę, czy kiedyś znajdzie się jeszcze w gdzieś, gdzie nigdy nie będzie musiał tego robić. Jedynym miejscem, w którym czuł się naprawdę dobrze i bezpiecznie był stary dworek Seymore’ów w Corfe Castle. Gdyby mógł zawrócić czas, a nie tylko go nagiąć!
Z ulgą stwierdził, że stołówka jest pusta; szybko poszedł w kierunku lady, gdzie znajdował się bufet. Nałożył sobie solidną porcję na wynos i skierował się do drzwi. Zanim jednak tam dotarł, George, Dani i Ibrahim weszli do środka. Wszyscy byli już wymyci i przebrani, i wyglądali trochę lepiej niż przed chwilą.
-Hej, gdzie się wybierasz, Seymore? – zapytał George, zatrzymując się. – Znowu znikasz?
Qwerty zerknął na niego, zastanawiając się, czy ten ma zamiar mu dokuczać, ale George roześmiał się tylko.
-Zjedz z nami. Poznamy się trochę lepiej… Prawda, chłopaki? – zwrócił się do tamtych, a Dani uśmiechnął się. Ibrahim zmierzył Qwerty’ego nieufnym spojrzeniem, ale skinął głową na znak aprobaty.
Qwerty poczuł, że nie ma wyboru i zajął miejsce za pobliskim stołem. Tamci poszli po swoje porcje.
-Szybko wczoraj zniknąłeś, Seymore – powiedział mu George, gdy już wrócili z talerzami wypełnionymi górą jedzenia. Widać wszyscy mieli spory apetyt po zimnym poranku spędzonym na ćwiczeniach.
Qwerty nie odezwał się; nie wiedział, co powiedzieć.
-Miałeś tylko iść po coś do picia… Przez chwilę myślałem, że ktoś cię porwał – zaśmiał się George, patrząc na niego znacząco. Qwerty nie zrozumiał.
-Nasza dyżurna pielęgniarka. Zdaje się, że ma na ciebie oko… - dodał z szelmowskim uśmiechem George i reszta roześmiała się, za wyjątkiem Qwerty’ego. – Takie rzeczy szybko roznoszą się w Brentwood, Seymore, uważaj…
-On nie jest zainteresowany, najwyraźniej – powiedział Dani.
Qwerty wstał.
-Słuchajcie, miło was widzieć, ale muszę już iść – i zamknął pudełko, chcąc odejść.
-Siadaj, Qwerty – powiedział mu Ibrahim, który wcześniej się nie odzywał. – Ci dwaj to głupki. Nie słuchaj ich.
-To prawda – potwierdził George z pełnymi ustami.
Qwerty mimo woli uśmiechnął się i opadł z powrotem na krzesło.
-Pamiętaj, George, nie mów do niego o dziewczynach. To wrażliwy temat – rzucił Dani znad swojego talerza. – Gdzie mieszkałeś, zanim przyjechałeś do Brentwood? – zapytał, ku uldze Qwerty’ego zmieniając temat.
-W Poole, na południu – odparł Qwerty.
-Podoba ci się tam?
Qwerty zastanowił się.
-Tak… Chociaż wolę Corfe Castle. To mała wioska, tam się wychowałem.
-Nigdy o niej nie słyszałem – powiedział George.
Qwerty wzruszył ramionami.
-Poza średniowiecznymi ruinami zamku nic tam nie ma, tak naprawdę… A wy? – zapytał po chwili.
-Południowa Afryka – powiedział George. – Ale swego czasu kręciłem się trochę po Azji… Aż zrekrutowali mnie do Brentwood.
-Ja jestem z Malagi, Costa del Sol – powiedział Dani, z patriotyczną dumą w głosie. – Przez chwilę przebywałem w Madrycie, potem Paryż… A potem spotkałem Collarda i jestem tutaj – Dani zaśmiał się. – W pochmurnej dziurze z kiepskim jedzeniem… - wskazał na talerz i skrzywił się żartobliwie.
Qwerty spojrzał na Ibrahima.
-Nigeria – odparł tamten krótko. – Przyjechałem do Anglii na uniwersytet i… - Ibrahim wzruszył ramionami. – Zostałem. Dostałem propozycję nie do odrzucenia…
-To znaczy Collard nie pozwolił ci jej odrzucić – zaśmiał się Dani. – To uparty drań.
Qwerty roześmiał się trochę.
-To prawda – powiedział.
-Ciebie lubi wyjątkowo – rzekł George z uśmiechem do Qwerty’ego. – Patrzy na ciebie, jakby znalazł właśnie nową maskotkę drużyny. Do tej pory Svetlana była jego ulubienicą…
-A czyją nie jest? Ach, te nogi… - powiedział Dani i George roześmiał się. Nawet Ibrahim uniósł z rozbawieniem brwi.
-Uważaj, żeby Marek cię nie przyłapał na fantazjowaniu – powiedział George.
-Hej, on doskonale wie, jakie Svetlana ma nogi – powiedział Dani i znów się zaśmiali. Qwerty, nie przywykły do tego rodzaju rozmów, wymienił spojrzenie z Ibrahimem i uśmiechnął się lekko, zagryzając usta.
-Przestań Dani, onieśmielasz naszego nowego kolegę – rzucił George i znów zarechotał.
Qwerty nie miał czasu się odciąć, bo do stołówki wkroczył Marek, prowadząc za rękę Svetlanę. Za nimi weszła krępa dziewczyna z ciemnymi włosami.
-O wilku mowa! – zawołał Dani, a tamci skinęli w ich stronę i udali się do bufetu. Tylko ciemnowłosa dziewczyna podeszła do stołu. – Anita, cześć! – Dani wstał i pocałował nadchodzącą w oba policzki.
-Spadaj – powiedziała ona, odpychając go od siebie.
-Hej, to mój narodowy zwyczaj – odparł Dani, wcale nie zrażony. – Zawsze całujemy się na powitanie.
-Nie obchodzi mnie to. Po dzisiejszej wpadce możesz całować co innego…
-Uuuuu… - rzekł George i zagwizdał. – Chyba się jej nie spodobało to, co zrobiłeś na treningu, Dani. Trzeba było bardziej się starać…
Anita uniosła brwi.
-Brak umiejętności i lenistwo… - rzuciła tylko i jej wzrok spoczął na Qwertym.
-Qwerty, nie spotkaliśmy się jeszcze. Anita – przedstawiła się, podając mu rękę nad stołem. Chłopiec uścisnął ją zdecydowanie. – Od czasu do czasu pracuję z tymi wariatami.
W tym samym momencie Marek i Svetlana wrócili ze swoimi porcjami.
-Idę po coś do jedzenia – rzekła Anita. – Ktoś czegoś potrzebuje?
-Szklankę soku, poproszę, mi amor – powiedział Dani.
-Nie ty – rzuciła mu Anita przez ramię. – Ty nie zasługujesz na nic. Ktoś? Coś? Nie? Ok, zaraz wracam.
-Dobra robota, Svetlana – powiedział Ibrahim. – Dzięki za dzisiejsze.
Svetlana kiwnęła tylko głową i nie odezwała się, biorąc się za jedzenie. Qwerty pomyślał, że nie mówi zbyt wiele. Marek za to uśmiechnął się.
-Ma talent, nie?
-Ty nam powiedz – odparł Dani i razem z Georgem roześmiali się znowu.
-Hej, Dani – powiedział ostrzegawczo Marek. – Już ci mówiłem, co myślę o twoich głupich żartach.
-Ok, ok, daj spokój… O, dzięki – dodał, bo Anita wróciła, jednak stawiając przed nim kubek z sokiem.
-Qwerty, jedna rzecz… - Anita zlekceważyła Daniego i spojrzała na chłopca. – Mógłbyś następnym razem nie sypać w nas kurzem, co? Wiem, że masz na pieńku z Andersonem, ale ja nie chcę wydłubywać kawałków rzutków z włosów, dobra?
Qwerty skinął głową.
-Przepraszam… Trochę… trochę mnie poniosło.
-Anita ma rację… Ale z drugiej strony nie dziwię ci się – rzekł George. – Anderson ma swoje napady, a wczoraj… Stary, to wyglądało, jakby próbował cię zabić…
Qwerty nie odezwał się, ale pomyślał, że było to dokładnie to, co Anderson próbował zrobić.
-Dobrze sobie poradziłeś – powiedział Ibrahim. – Jesteś szybki i masz dobry instynkt, ale trochę się dekoncentrujesz.
-Myślałem, że to już koniec, kiedy wymierzył w ciebie czołgiem… - powiedział George, krzywiąc się.
Qwerty nagle pomyślał o czymś i zbladł.
-W środku… nikogo nie było, prawda? – zapytał słabym głosem.
-Nie, oczywiście, że nie… - George urwał. Cała grupa popatrzyła na Qwerty’ego z zaskoczeniem. – Wiedziałeś o tym, prawda? – zapytał George powoli.
-Tak, pewnie – Qwerty machnął ręką. – Tylko się upewniam. Byłem wczoraj tak zmęczony, że prawie widziałem podwójnie – uśmiechnął się Qwerty, machnąwszy uspokajająco ręką i przyjmując zdawkowy wyraz twarzy.
Rozluźnili się trochę, ale wciąż spoglądali na niego podejrzliwie. Qwerty roześmiał się już całkiem.
-Przepraszam, nie powinienem nawet pytać. Czasem… czasami niepotrzebnie się martwię, to wszystko…
Tamci popatrzyli po sobie, ale nikt nie miał czasu powiedzieć nic więcej, bo do stołówki nagle wkroczył Collard i z uśmiechem podszedł do ich stołu.
-Mój ulubiony zespół – powiedział. – Jak dzisiejszy trening?
Członkowie zespołu pokiwali głowami, mówiąc, że dobrze.
-Świetnie, świetnie… - rzucił Collard uśmiechając się szerzej i zacierając dłonie. – Oby tak dalej. Qwerty, mogę z tobą zamienić słówko?
Qwerty zdziwił się, ale wstał z ulgą. Atmosfera przy stole nagle zrobiła się ciężka i cieszył się, że ma wymówkę, aby odejść.
Collard objął go po ojcowsku za ramię i wyprowadził ze stołówki, odprowadzany spojrzeniami zgromadzonych. Przeszli razem do gabinetu lekarskiego; Jenny nie było, a na jej miejscu znajdowała się kobieta w średnim wieku.
-Witaj Margaret – powiedział Collard. – Nie masz nic przeciwko, żebym na chwilę skorzystał z gabinetu? Muszę zamienić kilka słów z chłopakiem…
Kobieta nie wyglądała na zadowoloną, ale skinęła głową i wyszła na korytarz.
-Tylko chwileczkę. Dzięki, Margaret – zawołał za nią Collard i dokładnie zamknął drzwi.
-Jak się czujesz, Qwerty? – zapytał, gdy już zostali sami.
-Dobrze, dziękuję – odparł chłopiec. Collard z uznaniem pokiwał głową.
-Twarda z ciebie sztuka. To dobrze. Słuchaj, to całe zajście z Andersonem…
-Co z nim? – zapytał Qwerty.
-Zapomnij o tym. On… czasami przesadza. Ale to dobry trener. Najlepszy, jakiego mamy. Dzisiaj po południu zaczniesz już szkolenie z zespołem, ok?
Qwerty spojrzał na Collarda z niejakim wyrzutem, ale skinął tylko głową. Wiedział, że jego rozmówca zdawał sobie sprawę z tego, co się stało.
-Dobrze – Collard uśmiechnął się. – Liam… nie będzie ci więcej sprawiał problemów. Pod warunkiem, że ty zrobisz to samo. Rozumiemy się?
-Tak.
-Świetnie – Collard klasnął w dłonie z satysfakcją. – Pamiętaj, że na własne żądanie jesteś niejako na przyspieszonym kursie… Prosto nie będzie. Ale dasz radę. Jestem pod wrażeniem – uśmiechnął się znowu i zerknął na zegarek.
-Ok, na ciebie już czas. Mam nadzieję, że zjadłeś porządny lunch, bo czeka cię teraz długa sesja. No, już, idź. Powodzenia.
Qwerty skinął głową i teleportował się z powrotem na pole szkoleniowe. Collard uśmiechnął się i wyszedł z gabinetu.
-Dzięki, Margaret – powiedział do stojącej przy schodach kobiety.
-Gabinet lekarski to nie miejsce spotkań, panie Collard – powiedziała mu tylko z dezaprobatą.
-Wiem, Margaret. Dlatego uważam, że jesteś nieoceniona. Do zobaczenia – rzucił jej i z uśmiechem poszedł na dół.
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz