"Zespół, który był na dole, trenował niemal w całkowitych ciemnościach. Qwerty słyszał wybuchy i widział kule ognia unoszące się tu i ówdzie. Miał ochotę ingerować, ale nie mógł być pewny, gdzie była reszta i z łatwością mógłby wyrządzić komuś krzywdę..." Kolejna utarczka z trenerem - oto kontynuacja rozdziału. Jeśli chcecie poznać całą opowieść, zapraszam do lektury: wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 16, część 2
"Rzutki"
*
"Rzutki"
*
Było prawie południe. Qwerty od pięciu godzin siedział w jednym miejscu i rozbijał rzutki, z ponurą miną kręcąc niewielkie wiry powietrzne przy swoich stopach, mieszając je z kurzem. Unosił je potem w powietrze, patrząc jak rozpływają się wokół.
Mgła rozwiała się już dawno. Deszcz ustał, ale wilgoć wciąż unosiła się w powietrzu, przenikając go do kości. Nastał szary, pochmurny dzień, ale nad polem szkoleniowym wciąż panował mrok. Wyglądało, jakby plaga szarańczy przykryła niebo, tylko czekając, by opaść na nich; kurz zdawał się niemal brzęczeć w powietrzu.
Qwerty z satysfakcją popatrzył na swoje dzieło; drobinki rozbitych rzutek mieszały się teraz z piachem, utrzymywane w górze siłą jego woli. Zespół, który był na dole, trenował niemal w całkowitych ciemnościach. Qwerty słyszał wybuchy i widział kule ognia unoszące się tu i ówdzie. Miał ochotę ingerować, ale nie mógł być pewny, gdzie była reszta i z łatwością mógłby wyrządzić komuś krzywdę. Zamiast tego siedział na miejscu, w połowie skupiając się nad tym, co robił, resztę swojej uwagi poświęcając niewesołym rozmyślaniom.
W końcu czyjś głos wyrwał go z zamyślenia.
-Seymore – usłyszał z dołu nasypu. Obrócił się i zobaczył George’a. Ten miał trochę osmalony policzek i wyglądał na zmęczonego. – Czas na lunch, chodź.
Qwerty wstał z pewnym trudem; nogi zdrętwiały mu od długiego siedzenia i ręka znów dała o sobie znać. Zszedł jednak z nasypu i podążył za Georgem, pod sufitem kurzu, który utworzył. Gdy podszedł do wejścia, zobaczył resztę; wyglądali na zmachanych. Anderson rzucił mu złe spojrzenie.
-Co to ma być, Seymore? – zapytał, wskazując w górę.
Qwerty popatrzył na niego z pogardą.
-Rozbijałem rzutki – powiedział.
Anderson zrobił krok w jego stronę, ale zatrzymał się. Widać było, że zmaga się ze sobą i chętnie wystrzeliłby w Qwerty’ego kolejne pociski.
-Przestaniesz natychmiast, Seymore, zrozumiałeś? – wycedził przez zęby. Reszta stała w milczeniu, jakby obawiali się odetchnąć.
-Rozkaz – odparł Qwerty i ciężka chmura pyłu opadła na nich szybko, pokrywając ich grubą warstwą kurzu i sprawiając, że zaczęli się krztusić. Tylko Qwerty pozostał czysty.
-Ty… - Anderson postąpił krok w jego stronę, ale w tym samym momencie brama otworzyła się i na pole szkoleniowe wkroczył Collard.
-Liam! Qwerty! – zawołał z uśmiechem, machając do nich ręką na powitanie.
Anderson zatrzymał się w pół kroku; sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz zmienić się w smoka i pożreć chłopca na drugie śniadanie. Zaraz jednak odwrócił się do Collarda.
-Co tu robisz, Collard? – zapytał niezbyt uprzejmie.
-Przyszedłem zobaczyć, jak chłopak sobie radzi, oczywiście – mężczyzna zaśmiał się i szybkim spojrzeniem objął całą scenę, unosząc lekko brew. – Widzę, że jak zwykle…
-Mieliśmy właśnie iść na przerwę… - zaczął Liam.
-Świetnie się składa – odparł na to Collard. – Może do mnie dołączysz? Mam ci kilka rzeczy do powiedzenia…
Anderson niechętnie skinął głową.
-Za godzinę spotykamy się tu z powrotem – rzucił tylko do reszty i odszedł za Collardem, który mrugnął do Qwerty’ego przez ramię.
Tamci jak jeden mąż popatrzyli na chłopca, który stał sam naprzeciw nich.
-Wielkie dzięki, Seymore – powiedział George, otrzepując się z lepkiego kurzu.
-Przepraszam – powiedział Qwerty. – Eee… Do zobaczenia później – dodał niezręcznie i zniknął, do ostatniej chwili czując na sobie ich pełne dezaprobaty spojrzenia.
Mgła rozwiała się już dawno. Deszcz ustał, ale wilgoć wciąż unosiła się w powietrzu, przenikając go do kości. Nastał szary, pochmurny dzień, ale nad polem szkoleniowym wciąż panował mrok. Wyglądało, jakby plaga szarańczy przykryła niebo, tylko czekając, by opaść na nich; kurz zdawał się niemal brzęczeć w powietrzu.
Qwerty z satysfakcją popatrzył na swoje dzieło; drobinki rozbitych rzutek mieszały się teraz z piachem, utrzymywane w górze siłą jego woli. Zespół, który był na dole, trenował niemal w całkowitych ciemnościach. Qwerty słyszał wybuchy i widział kule ognia unoszące się tu i ówdzie. Miał ochotę ingerować, ale nie mógł być pewny, gdzie była reszta i z łatwością mógłby wyrządzić komuś krzywdę. Zamiast tego siedział na miejscu, w połowie skupiając się nad tym, co robił, resztę swojej uwagi poświęcając niewesołym rozmyślaniom.
W końcu czyjś głos wyrwał go z zamyślenia.
-Seymore – usłyszał z dołu nasypu. Obrócił się i zobaczył George’a. Ten miał trochę osmalony policzek i wyglądał na zmęczonego. – Czas na lunch, chodź.
Qwerty wstał z pewnym trudem; nogi zdrętwiały mu od długiego siedzenia i ręka znów dała o sobie znać. Zszedł jednak z nasypu i podążył za Georgem, pod sufitem kurzu, który utworzył. Gdy podszedł do wejścia, zobaczył resztę; wyglądali na zmachanych. Anderson rzucił mu złe spojrzenie.
-Co to ma być, Seymore? – zapytał, wskazując w górę.
Qwerty popatrzył na niego z pogardą.
-Rozbijałem rzutki – powiedział.
Anderson zrobił krok w jego stronę, ale zatrzymał się. Widać było, że zmaga się ze sobą i chętnie wystrzeliłby w Qwerty’ego kolejne pociski.
-Przestaniesz natychmiast, Seymore, zrozumiałeś? – wycedził przez zęby. Reszta stała w milczeniu, jakby obawiali się odetchnąć.
-Rozkaz – odparł Qwerty i ciężka chmura pyłu opadła na nich szybko, pokrywając ich grubą warstwą kurzu i sprawiając, że zaczęli się krztusić. Tylko Qwerty pozostał czysty.
-Ty… - Anderson postąpił krok w jego stronę, ale w tym samym momencie brama otworzyła się i na pole szkoleniowe wkroczył Collard.
-Liam! Qwerty! – zawołał z uśmiechem, machając do nich ręką na powitanie.
Anderson zatrzymał się w pół kroku; sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz zmienić się w smoka i pożreć chłopca na drugie śniadanie. Zaraz jednak odwrócił się do Collarda.
-Co tu robisz, Collard? – zapytał niezbyt uprzejmie.
-Przyszedłem zobaczyć, jak chłopak sobie radzi, oczywiście – mężczyzna zaśmiał się i szybkim spojrzeniem objął całą scenę, unosząc lekko brew. – Widzę, że jak zwykle…
-Mieliśmy właśnie iść na przerwę… - zaczął Liam.
-Świetnie się składa – odparł na to Collard. – Może do mnie dołączysz? Mam ci kilka rzeczy do powiedzenia…
Anderson niechętnie skinął głową.
-Za godzinę spotykamy się tu z powrotem – rzucił tylko do reszty i odszedł za Collardem, który mrugnął do Qwerty’ego przez ramię.
Tamci jak jeden mąż popatrzyli na chłopca, który stał sam naprzeciw nich.
-Wielkie dzięki, Seymore – powiedział George, otrzepując się z lepkiego kurzu.
-Przepraszam – powiedział Qwerty. – Eee… Do zobaczenia później – dodał niezręcznie i zniknął, do ostatniej chwili czując na sobie ich pełne dezaprobaty spojrzenia.
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz