wtorek, 20 września 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XVI: "Rzutki", część 1

Huk pocisków uderzających w metalowe ściany i krzyk Angeliny, wołającej o pomoc z zamkniętego hangaru... Oto drugi dzień Qwerty'ego w Brentwood właśnie się rozpoczął. Zapraszam do lektury. Jeśli chcecie poznać całą opowieść, zapraszam do lektury: wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 16, część 1

"Rzutki"

*

Wystrzały zabrzmiały w oddali; pocisk za pociskiem uderzał w stalowe drzwi hangaru. Qwerty biegł w tamtą stronę, starając się ochronić przed ogniem i wtedy usłyszał coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Głos Ange dobiegał ze środka; wołała go, tak jak wtedy, gdy zostawił ją na plaży.

-Ange! – krzyknął Qwerty  z rozpaczą i obudził się.

Zorientował się, że ktoś naprawdę wymawia jego imię, ale głos nie należał do Ange, a pociski brzmiały inaczej niż w rzeczywistości… Qwerty otrząsnął się, odganiając resztki snu i zorientował się, że ktoś pukał do drzwi.

Przecierając zaspane oczy, stoczył się z łóżka i poszedł otworzyć. Zobaczył Jenny, ubraną w biały fartuch.

-Pobudka, śpiochu – powiedziała. – Czas na zmianę opatrunku. Czekam na górze.

Qwerty zmarszczył czoło i powstrzymał ziewnięcie. Spojrzał na zegarek od Belli; była szósta rano.

-Jest szósta rano – rzekł z pretensją.

-Wiem. I lepiej się pospiesz, jeśli chcesz zjeść śniadanie. Zaczynasz trening o siódmej.

-Co?

-Masz pięć minut. Czekam w gabinecie – dodała Jenny z nieco kpiącym uśmiechem i odeszła.

Qwerty zamknął drzwi i otrząsnął się. Spojrzał na swoją rękę, ruszając nią lekko. Bolała jeszcze, ale to było nic w porównaniu z wczorajszymi doświadczeniami. Qwerty umył się szybko i przebrał. Ziewając szeroko, poszedł na górę i wszedł do gabinetu.

Jenny wskazała mu kozetkę i Qwerty posłusznie usiadł, podciągając rękaw koszulki do góry. Ona założyła rękawiczki i wyjęła bandaże. Po odwinięciu opatrunku, zmarszczyła brwi.

-Co jest? – zapytał Qwerty, spoglądając sobie przez ramię. Popatrzył na ranę; wyglądała na dużo mniejszą niż wczoraj i dużo płytszą; szew, który założyła mu wczoraj zniknął. Qwerty nie pamiętał, aby teleportował się wczoraj znowu, ale teraz mgliście przypominał sobie, jak obudził się na chwilę około czwartej i poszedł do łazienki; nie wydawało mu się jednak, żeby wstawał z łóżka.

Popatrzyła na niego pytająco, a on wzruszył tylko ramionami.

-Mówiłaś, że mi się spieszy – powiedział.

-Siedź spokojnie – odparła i ponownie opatrzyła mu ramię.

-Dziękuję – odparł Qwerty, wychodząc. Za chwilę jednak pojawił się z powrotem.

-Jenny… Gdzie jest stołówka?

-Czwarte drzwi na prawo – odparła, zdejmując rękawiczki. Qwerty skinął głową i podążył przed siebie korytarzem, a ona pokręciła głową, uśmiechając się do siebie.

Qwerty zajrzał niepewnie do wskazanego mu pomieszczenia. Było prawie puste, nie licząc dwóch osób siedzących przy stole, których Qwerty nie znał. Skinął im na powitanie i poszedł do kąta, gdzie stał zastawiony stół. Nalał sobie porządny kubek kawy i zamówił pełen zestaw angielskiego śniadania. Jeśli miał znów trenować z Andersonem, powinien to robić na pełny żołądek.

Usiadł przy stole niedaleko okna i zapatrzył się na las. Na dworze było jeszcze ciemnawo i ciężka mgła przelewała się nad wzgórzami. Qwerty wstrząsnął się; nie miał ochoty wychodzić teraz na zewnątrz. Sympatyczna kobieta w czepku przyniosła mu jego talerz i Qwerty ochoczo zabrał się za chrupiące kiełbaski. Był w połowie swojej porcji, gdy zorientował się, że ktoś go obserwuje. Podniósł wzrok, ale były tam tylko dwie osoby, które zobaczył, gdy wszedł: mężczyzna i kobieta. Oboje wyglądali jakoś znajomo, jakby kiedyś, dawno, już ich spotkał, ale nie potrafił sobie przypomnieć w jakich okolicznościach.

Skończył śniadanie i poszedł z powrotem do siebie. Krytycznym wzrokiem zmierzył swoją zakrwawioną, zakurzoną kurtkę, teraz bez jednego rękawa. Skrzywił się. Nie miał innej, więc po prostu założył na siebie kilka warstw ubrań. Przez chwilę rozważał połknięcie środka przeciwbólowego, ale zacisnął rękę w pięść i poruszył nią wokół. Skrzywił się, ale ból nie był już tak dotkliwy i zrezygnował z lekarstw. Jeżeli dzisiaj będzie musiał robić połowę z tego, co przeszedł wczoraj, będzie musiał skoncentrować się w pełni i mieć klarowny umysł.

Zerknął na zegarek i odkrył, że jest już za dziesięć siódma. Czas był pojawić się na placu szkoleniowym. Qwerty skupił się szybko i niemal w tej samej chwili wylądował przed szklanym budynkiem, w którym był wczoraj. Od razu poczuł przenikające zimno i deszcz na twarzy; odruchowo odsunął od siebie wiatr i wytworzył barierę nad sobą, chroniąc się przed lodowatymi kroplami.

-Nie popisuj się, Seymore – usłyszał z boku i zobaczył George’a. Obok zjawił się właśnie Dani i Qwerty natychmiast zablokował swoje myśli, zamykając je jak w skorupie małży; na skutek wysiłku kilka kropli spadło mu na ramię, ale bariera utrzymała się.

Tamci poszli prosto do budynku i Qwerty, nie bardzo wiedząc, co robić, podążył za nimi.

W środku czekał już Liam Anderson z resztą zespołu. Gdy zobaczył Qwerty’ego, skrzywił się nieznacznie.

-Oczekuję, że wszyscy będą tu na piętnaście minut przed rozpoczęciem treningu, Seymore – powiedział zimno i odwrócił się do niego plecami.

Było to tak niesprawiedliwe, że Qwerty poczuł, jak coś się w nim gotuje. Dani i George też się spóźnili. Ale zacisnął usta i nie powiedział nic. Anderson nie wyglądał dobrze. Chłopiec domyślił się, że John przeprowadził z nim wczoraj zasadniczą rozmowę, uciekając się także do innych środków niż słowa.

-Grupowa symulacja numer pięćdziesiąt trzy – powiedział Anderson. – Dani, Ibrahim, jesteście razem. Marek, ty idziesz z Georgem. Svetlana, będziesz we wsparciu, dopóki nie dołączy do nas Anita. Wróciła rano, dołączy do nas za dwie godziny. Charlotte i Bill dołączą do nas jutro, dzisiaj są na zewnątrz. Na pozycje! – rzucił Anderson i tamci zniknęli.

Qwerty stał, czekając, aż Anderson powie mu, co ma robić.

-Jeśli chodzi o ciebie, Seymore… - mężczyzna obrócił się w końcu w jego kierunku. – Ty idziesz ze mną.

Qwerty poczuł, że robi mu się gorąco, ale bez protestu podążył za Andersonem, który zdawał się utykać lekko; deszcz znów nieprzyjemnie smagał go po twarzy. Wyszli przed szklany budynek i szybko wspięli się na mały nasyp, z którego można było obserwować okolicę. Qwerty zobaczył kilka sylwetek we mgle.

-Zasugerowano mi wczoraj, Seymore, że nie jesteś gotowy na pole szkoleniowe. Dlatego zaczniemy od podstawowego treningu dla początkujących – Anderson skinął głową i gdzieś zza Qwerty’ego coś wystrzeliło w powietrze. Chłopiec popatrzył w górę, potem na Andersona.

-Rzutki? Mam zestrzeliwać z powietrza rzutki? – zapytał z niedowierzaniem.

-To część podstawowego szkolenia – powiedział spokojnie Anderson, ale w jego tonie była kpina.

Qwerty popatrzył na niego ze złością.

-To dla mnie trochę za proste – odparł, zaciskając pięść i starym zwyczajem wbijając paznokcie w dłoń, żeby nie stracić nad sobą panowania.

-Właśnie jedną przepuściłeś… - powiedział Anderson.

-Co? – powiedział Qwerty, odwracając się.

-Druga – dodał Anderson.

-Co…? Nie… Hej! – zawołał Qwerty, bo tamten schodził już z nasypu. – Ja…

-Trzecia – rzucił mu tylko Anderson i Qwerty mimowolnie obrócił się. Rzutek wybuchnął im nad głowami, rozpryskując się na kawałki.

-Poczekaj! – zawołał, ale Anderson odszedł już spory dystans. – Ile mam to robić? – zawołał za nim.

-Aż się nauczysz zbijać wszystkie – odparł mu Anderson i Qwerty zobaczył kolejne dwa rzutki ginące we mgle.

Wściekły, rozbił je zanim stracił je całkiem z oczu; cichy trzask i świst obwieścił następny. Anderson wyraźnie pogrywał sobie z nim… a skoro tak, Qwerty też mógł zrobić to samo. Dwóch mogło grać w tę samą grę.

Odsunął od siebie deszcz i wiatr i wybrał sobie w miarę płaski kamień, na którym mógł usiąść. Rzutki w górze pękały jeden za drugim. Kamień był mokry; Qwerty przeszukał kieszenie, ale na próżno. Nie miał nic, co mogłoby mu pomóc osuszyć gładką powierzchnię. Qwerty westchnął i rękawem przetarł kamień, zostawiając brudny ślad na bluzie. Krzywiąc się, usiadł i, od czasu do czasu zerkając w górę, by rozbić płynącego rzutka, skoncentrował się. Wiatr przyspieszył, rozganiając mgłę…

Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz