Po swoich zmaganiach z Georgem i ostrej wymianie zdań z drużyną, Qwerty znów staje na polu treningowym... Jego przeciwnikiem ma być Marek, ale chłopiec odmawia walki, po raz kolejny stając twarzą w twarz z dyrektorem Brentwood. Jak skończy się ta konfrontacja? Przeczytajcie poniżej. Jeśli chcecie poznać całą opowieść, zapraszam do lektury: wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 17, część 3
"Pojedynki"
*
"Pojedynki"
*
W rezultacie minęły trzy długie, niezręczne minuty i Collard, ubrany w elegancką, granatową marynarkę i różową koszulę, rozpiętą teraz trochę pod szyją, pojawił się obok. Wyglądał zupełnie nie na miejscu: gładko ogolony, równo przystrzyżony, w swoich błyszczących, czarnych butach, otoczony kurzem i kamieniami. Wydawał się nierzeczywistą, kolorową plamą w krajobrazie szarości.
-Liam – powiedział. – W czym mogę pomóc?
-Qwerty Seymore odmawia wypełnienia mojego rozkazu. Zgodnie z twoim życzeniem, wezwałem cię tutaj, abyś mógł sam rozstrzygnąć sytuację. Coś takiego mówiłeś, zdaje się? – zapytał Anderson, unosząc brwi.
-Ee, tak, zgadza się – powiedział Collard, rzucając szybkie spojrzenie Qwerty’emu, który odpowiedział nieco wyzywającym wzrokiem. Collard zacisnął usta. – W czym rzecz?
-Jak wiesz, standardową procedurą, gdy ktoś dołącza do zespołu, jest zapoznanie się z umiejętnościami reszty poprzez wspólny pojedynek. Seymore przeprowadził go z dwoma osobami, a teraz odmawia dalszej współpracy.
Collard rzucił okiem na Qwerty’ego i zwaloną nieopodal konstrukcję.
-Były to pojedynki… wygrane? – zapytał w końcu.
-Seymore wygrał oba – odparł Anderson.
-To w czym rzecz? – nie zrozumiał Collard.
-Teraz odmawia następnych – powiedział Anderson. – Nie wyjaśnił dlaczego.
Collard westchnął.
-Qwerty, możemy porozmawiać przez chwilę? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, objął chłopca ramieniem, tak jak tego ranka, i poprowadził go na tyle daleko, by znaleźć się poza obrębem słuchu reszty grupy.
-Nie chcę z nimi walczyć – powiedział Qwerty, gdy tylko przystanęli.
-Qwerty, pamiętasz, co mówiłem ci dziś rano?
Qwerty skinął głową.
-Niestety, to naprawdę jest standard. Wiem, że szkolenie jest brutalne, ale działa, naprawdę. Sprawdziliśmy – Collard uśmiechnął się lekko.
Qwerty westchnął. Wiedział już, że przegrał tę batalię.
Collard z uśmiechem pokiwał głową i z aprobatą klepnął go po plecach.
-Właśnie tak, chłopcze. Rób, co mówi ci Anderson. Gwarantuję, że nie zrobi nic, co by wykraczało poza jego kompetencje. Masz moje słowo, ok?
Qwerty przetarł czoło wierzchem dłoni i spojrzał na Collarda z irytacją.
-Pamiętaj, czemu to robisz – powiedział mu Collard.
-Chcę to już mieć za sobą – powiedział Qwerty.
-Im prędzej zaczniesz, tym prędzej skończysz – rzekł wesoło Collard i poprowadził go z powrotem do reszty grupy.
-Chłopak zrobi, co trzeba, Liam. Prawda, Qwerty?
Qwerty kiwnął głową, zaciskając pięści.
-Świetnie – ucieszył się Collard. – Może po prostu się zmęczył… Nie chcemy żadnych problemów. Prawda? – Collard popatrzył na Andersona, Qwerty’ego i resztę zespołu. Każdy pokręcił głową, zapewniając, że nikt nie chce żadnych problemów.
-Doskonale! – zawołał Collard. – Zobaczymy się później. Powodzenia dla was wszystkich! – dodał jeszcze i zniknął.
Qwerty westchnął i nie oglądając się za siebie zszedł z nasypu. Marek poszedł za nim; stanęli w odległości kilkudziesięciu kroków od siebie.
-Zaczynać! – krzyknął Anderson.
Qwerty nie ruszył się z miejsca. Marek momentalnie wysłał cios w jego stronę i chłopiec upadł ciężko na ziemię.
-Hej, wiem, że potrafisz zrobić to lepiej – odparł Marek, gdy Qwerty podniósł się trochę na łokciu, krzywiąc się z bólu. Qwerty poczuł, że tamten szykuje się do kolejnego ciosu.
-Poddaję się – powiedział.
Marek zatrzymał się w miejscu, niepewny, co robić dalej.
-Co?
-Poddaję się! – krzyknął Qwerty do niego, tak aby wszyscy słyszeli. – To koniec! Takie są zasady, tak? Poddaję się. Wygrałeś.
Marek spojrzał na Andersona, który wyglądał, jakby dym zaraz miał mu wyjść przez uszy. Od razu skojarzył się chłopcu z wujem Donaldem; ze wszystkich osób, które znał, Qwerty działał tak samo irytująco tylko na Donalda Gibble’a.
Marek wzruszył ramionami i podciągnął Qwerty’ego na nogi. George patrzył na chłopca z zaskoczeniem.
-Svetlana – rzucił Anderson i dziewczyna zeszła do Qwerty’ego.
-Hej, tylko nie dawaj mi forów, bo jestem dziewczyną – powiedziała do niego groźnie.
-Nie śmiałbym – powiedział Qwerty z westchnieniem.
-Dobrze – odparła, oddalając się nieco.
-Zaczynać! – krzyknął z góry trener.
Svetlana jednak nie zrobiła nic, obchodząc go dookoła. Qwerty obserwował ją uważnie.
-Myślisz, że uderzę w ciebie, a ty się poddasz? – zapytała.
Qwerty wzruszył ramionami.
-Nie wiem – odparł szczerze.
Svetlana zaśmiała się lekko i Qwerty potrząsnął głową; poczuł, jakby rój komarów nagle zaczął latać w samym jej środku.
-Co…? – zaczął, otrząsając się. – Co robisz? – zapytał.
Ona uśmiechnęła się tylko.
-Tego jeszcze nie doświadczyłeś, prawda?
Qwerty spróbował zamknąć umysł, ale brzęczenie nie ustawało. Złapał się za głowę i jak przez mgłę zauważył, że tamci zaczęli trącać się wzajemnie, pokazując go sobie. Zamrugał gwałtownie, czując, jakby zaraz miał stracić przytomność. Ledwo zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje; powietrze zawirowało wokół niego niebezpiecznie i Qwerty upadł ciężko na kolana, trzymając się za skronie. Zobaczył Angelinę, martwą, w kałuży krwi, która powoli wsiąkała w piasek. Jedną stopę miała bosą, na drugiej tkwił jej stary, podarty trampek. Jej rodzice leżeli nieopodal, nieobecne oczy wbijając w błękit nad ich głowami. Potem ujrzał rudowłosą kobietę w zielonej spódnicy, jak raz za razem zwala się na asfalt, uderzając w niego ciężko kolanami. Wiedział, że oznacza to coś bardzo ważnego i skoncentrował się na tym obrazie, który wybijał się teraz ponad brzęczenie, zasłaniając mu cały świat.
Svetlana znów roześmiała się i nachyliła nad nim.
-Teraz poddajesz się? – zapytała cicho.
Qwerty wyprostował się powoli; jego wzrok wyostrzył się. Wyciągnął rękę tak szybko, że wyglądała, jakby rozmyła się w powietrzu i złapał pochylającą się Svetlanę za kark, popychając ją na ziemię. Uderzyła w nią mocno, a w jej niebieskich oczach pojawiło się przerażenie.
Qwerty nachylił się nad nią i wyszeptał jej prosto w ucho:
-Jeśli jeszcze raz zrobisz mi coś podobnego, przysięgam, że nie wstaniesz. Rozumiesz? Żadnych forów.
Svetlana pokiwała głową i Qwerty puścił ją.
-Teraz się poddaję – powiedział z odrazą. – Kto następny? – zapytał. – Miejmy to już za sobą…
-Ja! – powiedziała Anita, gdy Svetlana wreszcie pozbierała się z ziemi i, krokiem lunatyka, wróciła do reszty, opierając się na ramieniu Marka. – Mogę? – zapytała Andersona. Ten skinął głową, spoglądając na Qwerty’ego z nieodgadnionym wyrazem.
-Zaczynać! – powiedział, gdy Anita zeszła na dół.
Qwerty westchnął.
-Co tym razem? – zapytał.
Anita uniosła brwi.
-Co powiesz na stare, dobre siłowanie się? Twoja moc przeciwko mojej?
Qwerty uśmiechnął się.
-To powinno ułatwić sprawę – powiedział.
-Na trzy – powiedziała Anita, uśmiechając się. – Raz, dwa…
Uderzyła w Qwerty’ego, ale ten roześmiał się tylko i był gotowy; ich telekinetyczne moce starły się, gdzieś na pograniczu słuchu wydając dźwięk podobny do prądu przepływającego pod napięciem.
Qwerty nie włożył w to całej swojej siły, myśląc, że poradzi sobie przy niewielkim wysiłku, ale ze zdumieniem zobaczył, że Anita zaczyna zdobywać przewagę. Na jej twarzy malowało się napięcie, ale uśmiechała się zuchwale.
Chłopiec zwiększył nacisk, koncentrując wszystkie siły w sobie; teraz oboje stali naprzeciw siebie i wyglądali, jakby urządzali zawody na to, kto najdłużej wstrzyma oddech.
Trwało to długą chwilę; w końcu Anita osłabła.
-Przestań! Poddaję się! – krzyknęła i Qwerty od razu przejął całą ich energię, wysyłając ją wysoko w górę. Każdy ją poczuł, jak rozpływa się z szybkością i mocą bomby. Qwerty wiedział, że wszyscy w Brentwood, którzy mieli choć za grosz zdolności telekinetycznych, byli w stanie to rozpoznać.
Anita podeszła do niego trochę chwiejnie i podała mu rękę.
-Szacunek – powiedziała. – Jesteś bardzo silny. Dobra robota.
Qwerty uścisnął delikatnie jej dłoń, jakby się bał, że jakaś cząstka energii, którą przed chwilą kontrolował zgniecie jej rękę. Ona zauważyła to i z aprobatą pokiwała głową.
-Naprawdę dobra robota – dodała i poszła z powrotem.
-Dani – powiedział Anderson, nie dając Qwerty’emu ani chwili na wypoczynek. – Twoja kolej.
Dani zszedł po nasypie. Jego zwykły, luzacki sposób bycia zniknął gdzieś i teraz stał poważny, spokojnie spoglądając na chłopca.
Qwerty po raz pierwszy poczuł się niepewnie.
-Zaczynać! – zawołał Anderson raz jeszcze.
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz