Pierwszy dzień w Brentwood jeszcze się nie skończył - oto nadszedł czas kolacji i odwiedzin. Jak zareaguje John White, gdy dowie się, co Qwerty zrobił z rodziną Sandbanksów? Zapraszam na ostatnią część rozdziału czternastego; wszystkie fragmenty książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 14, część 3
Ranny
*
Ranny
*
Qwerty rzucił się do nich i na progu zobaczył Johna. Ten ostatni nie miał zbyt szczęśliwej miny.
-John – powiedział Qwerty z ulgą, szerzej otwierając drzwi. Mężczyzna przestąpił próg.
-Obudziłeś się, Qwerty… Jak się czujesz?
-Dobrze – odparł Qwerty.
-Cześć, Jenny. Dzięki, że zostałaś. Jak on się czuje? – zapytał dziewczyny.
Jenny wzruszyła ramionami, a Qwerty westchnął z irytacją.
-Dobrze – odparła. – Zadziwiająco dobrze. Właściwie poza ręką nic mu raczej nie dolega… - rzekła Jenny i spojrzała na Qwerty’ego znacząco. – Pójdę już – dodała. – Aha, Qwerty… Jest dzisiaj impreza w klubie. Jako że wyzdrowiałeś w cudowny sposób, możesz przyjść. Widzę, że niezbyt łatwo zdobywasz przyjaciół, więc to może być dobrą okazją na małe spotkanie towarzyskie. Postaraj się tylko nie połamać się po drodze. Musiałbyś spędzić kolejny dzień w łóżku.
Jenny zaśmiała się i wyszła. Qwerty przytrzymał jej drzwi.
-Nie, dzięki, raczej nie – odparł jadowitym tonem, ale ona ruszyła korytarzem przed siebie. – I łatwo zdobywam przyjaciół! Wszyscy mnie chcą w swojej drużynie! – krzyknął za nią; ona kiwnęła mu tylko ręką, nie odwracając się. Qwerty z ulgą zamknął drzwi, opierając się o nie i zobaczył wzrok Johna. Pokręcił tylko głową, wskazując kciukiem za Jenny.
-Co za… uch! – powiedział i siadł z powrotem za stołem, kończąc obiad.
-Ale chyba nie dostałeś od niej pokrywką? – zapytał John z nutką humoru. Qwerty obejrzał się i zobaczył zapomnianą pokrywkę, wciąż leżącą na podłodze. Zaraz przeleciała nad stołem i wylądowała obok tacy.
-Nie – odparł chłopiec.
John spoważniał.
-A tak na serio, jak się czujesz? Wyglądasz już lepiej. Przestraszyłeś mnie, Qwerty…
-Wszystko ok. Naprawdę. Ale… co to, do licha, było, John? To wszystko… to część standardowego szkolenia?!
John westchnął.
-I tak, i nie. Anderson nie kazał ci zrobić nic, z czym nie radzą sobie tutejsi rekruci… Ale dopiero po dłuższym szkoleniu. Nie powinien był tego robić… - w głosie Johna zabrzmiały twarde nutki. – Ale ja musiałem wyjść i nie miałem jak go powstrzymać.
John trzasnął pięścią w stół.
-Cholerny Liam Anderson! – powiedział.
Qwerty uniósł brwi; kawałek ziemniaka spadł mu z widelca.
-Ciebie tam nie było? – zapytał.
-Nie! Zostałem odwołany do… w bardzo ważnej sprawie. Próbowałem się z tobą skontaktować, ale nie mogłem nawiązać połączenia. Czemu? Czyżby Dani próbował na tobie swoich sztuczek?
Qwerty skinął głową.
-Tak myślałem… Słuchaj, Qwerty, nie daj się sprowokować Andersonowi. Nie podoba mu się, że musi cię trenować. Uważa, że nie potrafisz się podporządkować, działać w zespole i masz zdolności, które przewyższają innych, nad którymi nie musiałeś pracować tak ciężko, jak on sam nad swoimi.
Qwerty znów uniósł brwi; tym razem z lekką kpiną.
-To byłbym mniej więcej ja, chyba się zgadza – rzekł.
-Qwerty, traktuj go poważnie. Widziałeś, do czego jest zdolny. Nie daj mu szansy, żeby ci zaszkodził. W pierwszy dzień sprowokował cię do pokazu sztucznych ogni, Qwerty; wszyscy wiedzą już, co zrobiłeś…
-Co?
-Wszedłeś brudny, okrwawiony i słaniający się na nogach w sam środek naszego centrum kontroli i bezpieczeństwa. Potem odmówiłeś pomocy szpitalnej i teleportowałeś się z samego środka sali, gdzie jest to zabronione. Jak myślisz, ile zajęło, żeby całe Brentwood dowiedziało się o wszystkim?
Qwerty westchnął. O tym wtedy nie pomyślał.
-Jack nagrał dla mnie całe zdarzenie – mówił dalej John. – W momencie, gdy rozbiłeś obie rakiety, Jack złamał zabezpieczenia i wyłączył symulację. Ale ty skończyłeś w tej samej chwili. Problem w tym, że teraz każda jedna osoba w Brentwood wie, co potrafisz.
-Nie wszystko – powiedział Qwerty. – Nie wiedzą wszystkiego.
John przytaknął.
-I lepiej, żeby tak zostało – stwierdził John, patrząc na niego porozumiewawczo.
Qwerty kiwnął głową na znak zgody i znów zabrał się za jedzenie obiadu.
John popatrzył na niego ostrożnie.
-Qwerty, jak się trzymasz?
-Wszystko ok – powiedział Qwerty niedbale.
-Jak… jak Ange to przyjęła? Kiedy jej powiedziałeś, że nie zabierasz jej ze sobą?
-Nie powiedziałem jej, John. Nigdy by się nie zgodziła – odparł Qwerty spokojnie, połykając kolejny kęs i popijając wodą.
-Jest coś, o czym muszę wiedzieć?
Qwerty nie odpowiedział, wpatrując się w blat stołu.
-John, ja… zrobiłem coś, czego mi mogą nie wybaczyć - odparł w końcu. - Cała trójka. Ange nie będzie zadowolona… Ale nie mogłem inaczej.
-Qwerty, co, u licha, zrobiłeś? – zapytał John, patrząc na niego surowo.
-Bezpiecznie jest tu rozmawiać? – zapytał Qwerty.
John milczał przez chwilę, jakby coś sprawdzał.
-Możesz mówić.
Qwerty zniżył głos do szeptu, tak że John musiał pochylać się w jego stronę.
-Zamknąłem ich w załomie czasowym. Są na wyspie, na Pacyfiku, na północny zachód od Nowej Zelandii – powiedział chłopiec, zdając sobie sprawę, jak brzmiało to, co mówił.
John oparł się o krzesło; zabrakło mu słów.
-Ty… zamknąłeś… Rogera i Terry… z Ange… - wykrztusił. - Na…
Ale Qwerty uciszył go szybko, jakby – mimo wszystko – bał się, że ktoś ich podsłucha.
-Jak? – zapytał John.
-Podstępem – powiedział Qwerty i w zwięzłych słowach opowiedział Johnowi jak wuj Matt i Luca urządzili dla nich kryjówkę i jak przenieśli się tam razem.
John uniósł brwi.
-A jeśli…? – zaczął John, ale nie skończył. Qwerty wiedział jednak, co chciał powiedzieć, a co nie przeszło mu przez gardło.
-Jeśli coś mi się stanie, po pół roku wszystko powinno wrócić do normy. Wszystko zorganizowałem. Ale… John, gdyby coś poszło nie tak… Musisz ich znaleźć. Wszystkie szczegóły zostawiłem w Credit Suiss. Luca Glanzman cię znajdzie. Musisz się upewnić, że wszystko jest ok. John?
John westchnął.
-Ok, Qwerty. Zrobię, co będę mógł.
-Nie ufam nikomu innemu – powiedział Qwerty i odłożył widelec na pusty teraz talerz.
John wyglądał, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale przerwało mu pukanie do drzwi. John wstał i otworzył; za progiem stał Jack z Bellą. John wpuścił ich do środka.
-Hej, Qwerty – Bella uśmiechnęła się do niego, trzymając Jacka pod ramię. – Jak się czujesz?
-Świetnie – odparł Qwerty, unikając wzroku Johna.
-Jak twoja ręka?
-Nie boli za bardzo – odparł.
-Naprawdę szybko ci się poprawiło – powiedział Jack, patrząc na niego z podziwem.
Na te słowa John pokiwał tylko głową. Pamiętał, jak Qwerty cudownie wyzdrowiał w przeszłości. Było to wtedy, gdy Angelina znajdowała się w niebezpieczeństwie, w rękach Asqualora i Qwerty zdecydował, że nie miał czasu na rekonwalescencję.
-Jenny mówi, że wszystko ok i nie potrzebujesz pomocy – dodał Jack i Qwerty przewrócił oczami.
-Skoro Jenny tak mówi… - wymamrotał pod nosem.
-Jest dzisiaj impreza w klubie. Będzie parę osób. My też zamierzamy iść… Może się dołączysz? – zapytała Bella. – Nie spotkałeś jeszcze całego zespołu, nie było czasu na prezentacje… To dobra okazja, żeby poznać resztę - Bella zakończyła, śmiejąc się lekko.
-Nie, dziękuję, raczej nie. Zostanę tutaj – odparł Qwerty.
-Będziesz sam. Wszyscy idą – namawiała go Bella.
-No dalej, Qwerty, chodź z nami. Po co będziesz siedział sam? Jeśli dobrze się czujesz… - dodał Jack zachęcająco.
-Nawet ja idę – powiedział John, wpatrując się w niego uważnie. Qwerty wiedział, że Johnowi nie podobał się pomysł, by chłopiec siedział sam w pokoju, rozmyślając o nękających go sprawach.
Qwerty zawahał się.
-Zobaczę – powiedział.
-Ok… gdybyś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie nas znaleźć – powiedział Jack i oboje pożegnali się.
Gdy wyszli, John zerknął na niego.
-Zależy od ciebie. Ale może lepiej, gdybyś przyszedł, rozerwał się trochę. Nie ma sensu myśleć o… wszystkim.
Qwerty pokręcił głową. Pomyślał o Ange, siedzącej teraz samotnie gdzieś nad morzem i uczucie tęsknoty na chwilę odebrało mu oddech.
-Właśnie o tym mówię, Qwerty – powiedział John, obserwując go uważnie. – Zastanów się. Wiesz, gdzie jest klub?
-Wiem.
-Może dobrze by było, gdybyś przyszedł. Żebyś był widziany… Żeby pokazać, że nic ci nie jest.
Qwerty poddał się.
-Ok. Pójdę. Ale tylko na chwilę.
-Jak chcesz, Qwerty. Zobaczymy się później, dobrze?
Qwerty wykonał przytakujący gest i patrzył, jak John wychodzi. Gdy zamknął drzwi i Qwerty upewnił się, że jego kroki oddaliły się na korytarzu, chłopiec włożył pięść zdrowej ręki do ust i stłumił cichy jęk. Stał tak przez chwilę, czując jak z bólu stają mu łzy w oczach.
Jak hiena na swoją zdobycz, tak on rzucił się na środki przeciwbólowe, które zostawiła mu Jenny i połknął dwa od razu. Powstrzymał chęć zażycia następnego i ostrożnie położył się na materacu, wgryzając się w poduszkę i tłumiąc dźwięk, który samoistnie dochodził teraz z jego ust.
Po chwili ucisk, który czuł w uszkodzonym mięśniu ustąpił i powoli Qwerty rozluźnił się. Gdy już czuł się na tyle dobrze, żeby wstać, poszedł do łazienki umyć się, jak najmniej używając zranionej ręki i uważając, żeby nie zmoczyć opatrunku.
Potem wyjął koszulę z szafy i ubrał się, z niechęcią myśląc o wyjściu do zatłoczonego lokalu, poznając ludzi, którym nigdy nie zaufa. Nie wiedział, jak zostanie odebrany po tym, co zrobił. Ale z dotychczasowych doświadczeń wynikałoby, że nie najlepiej.
W końcu z powrotem położył się. Miał jeszcze czas i czuł, że – mimo tego, co powiedział innym – nie jest jeszcze w pełni sił. Poza tym potrzebował chwili, by przemyśleć wszystko, co stało się dzisiaj. Znów przypomniała mu się ciotka Adela – minęło zaledwie kilka godzin odkąd opuścił jej dom, a Pilsdon Drive wydawało się już tylko wspomnieniem.
Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link). -John – powiedział Qwerty z ulgą, szerzej otwierając drzwi. Mężczyzna przestąpił próg.
-Obudziłeś się, Qwerty… Jak się czujesz?
-Dobrze – odparł Qwerty.
-Cześć, Jenny. Dzięki, że zostałaś. Jak on się czuje? – zapytał dziewczyny.
Jenny wzruszyła ramionami, a Qwerty westchnął z irytacją.
-Dobrze – odparła. – Zadziwiająco dobrze. Właściwie poza ręką nic mu raczej nie dolega… - rzekła Jenny i spojrzała na Qwerty’ego znacząco. – Pójdę już – dodała. – Aha, Qwerty… Jest dzisiaj impreza w klubie. Jako że wyzdrowiałeś w cudowny sposób, możesz przyjść. Widzę, że niezbyt łatwo zdobywasz przyjaciół, więc to może być dobrą okazją na małe spotkanie towarzyskie. Postaraj się tylko nie połamać się po drodze. Musiałbyś spędzić kolejny dzień w łóżku.
Jenny zaśmiała się i wyszła. Qwerty przytrzymał jej drzwi.
-Nie, dzięki, raczej nie – odparł jadowitym tonem, ale ona ruszyła korytarzem przed siebie. – I łatwo zdobywam przyjaciół! Wszyscy mnie chcą w swojej drużynie! – krzyknął za nią; ona kiwnęła mu tylko ręką, nie odwracając się. Qwerty z ulgą zamknął drzwi, opierając się o nie i zobaczył wzrok Johna. Pokręcił tylko głową, wskazując kciukiem za Jenny.
-Co za… uch! – powiedział i siadł z powrotem za stołem, kończąc obiad.
-Ale chyba nie dostałeś od niej pokrywką? – zapytał John z nutką humoru. Qwerty obejrzał się i zobaczył zapomnianą pokrywkę, wciąż leżącą na podłodze. Zaraz przeleciała nad stołem i wylądowała obok tacy.
-Nie – odparł chłopiec.
John spoważniał.
-A tak na serio, jak się czujesz? Wyglądasz już lepiej. Przestraszyłeś mnie, Qwerty…
-Wszystko ok. Naprawdę. Ale… co to, do licha, było, John? To wszystko… to część standardowego szkolenia?!
John westchnął.
-I tak, i nie. Anderson nie kazał ci zrobić nic, z czym nie radzą sobie tutejsi rekruci… Ale dopiero po dłuższym szkoleniu. Nie powinien był tego robić… - w głosie Johna zabrzmiały twarde nutki. – Ale ja musiałem wyjść i nie miałem jak go powstrzymać.
John trzasnął pięścią w stół.
-Cholerny Liam Anderson! – powiedział.
Qwerty uniósł brwi; kawałek ziemniaka spadł mu z widelca.
-Ciebie tam nie było? – zapytał.
-Nie! Zostałem odwołany do… w bardzo ważnej sprawie. Próbowałem się z tobą skontaktować, ale nie mogłem nawiązać połączenia. Czemu? Czyżby Dani próbował na tobie swoich sztuczek?
Qwerty skinął głową.
-Tak myślałem… Słuchaj, Qwerty, nie daj się sprowokować Andersonowi. Nie podoba mu się, że musi cię trenować. Uważa, że nie potrafisz się podporządkować, działać w zespole i masz zdolności, które przewyższają innych, nad którymi nie musiałeś pracować tak ciężko, jak on sam nad swoimi.
Qwerty znów uniósł brwi; tym razem z lekką kpiną.
-To byłbym mniej więcej ja, chyba się zgadza – rzekł.
-Qwerty, traktuj go poważnie. Widziałeś, do czego jest zdolny. Nie daj mu szansy, żeby ci zaszkodził. W pierwszy dzień sprowokował cię do pokazu sztucznych ogni, Qwerty; wszyscy wiedzą już, co zrobiłeś…
-Co?
-Wszedłeś brudny, okrwawiony i słaniający się na nogach w sam środek naszego centrum kontroli i bezpieczeństwa. Potem odmówiłeś pomocy szpitalnej i teleportowałeś się z samego środka sali, gdzie jest to zabronione. Jak myślisz, ile zajęło, żeby całe Brentwood dowiedziało się o wszystkim?
Qwerty westchnął. O tym wtedy nie pomyślał.
-Jack nagrał dla mnie całe zdarzenie – mówił dalej John. – W momencie, gdy rozbiłeś obie rakiety, Jack złamał zabezpieczenia i wyłączył symulację. Ale ty skończyłeś w tej samej chwili. Problem w tym, że teraz każda jedna osoba w Brentwood wie, co potrafisz.
-Nie wszystko – powiedział Qwerty. – Nie wiedzą wszystkiego.
John przytaknął.
-I lepiej, żeby tak zostało – stwierdził John, patrząc na niego porozumiewawczo.
Qwerty kiwnął głową na znak zgody i znów zabrał się za jedzenie obiadu.
John popatrzył na niego ostrożnie.
-Qwerty, jak się trzymasz?
-Wszystko ok – powiedział Qwerty niedbale.
-Jak… jak Ange to przyjęła? Kiedy jej powiedziałeś, że nie zabierasz jej ze sobą?
-Nie powiedziałem jej, John. Nigdy by się nie zgodziła – odparł Qwerty spokojnie, połykając kolejny kęs i popijając wodą.
-Jest coś, o czym muszę wiedzieć?
Qwerty nie odpowiedział, wpatrując się w blat stołu.
-John, ja… zrobiłem coś, czego mi mogą nie wybaczyć - odparł w końcu. - Cała trójka. Ange nie będzie zadowolona… Ale nie mogłem inaczej.
-Qwerty, co, u licha, zrobiłeś? – zapytał John, patrząc na niego surowo.
-Bezpiecznie jest tu rozmawiać? – zapytał Qwerty.
John milczał przez chwilę, jakby coś sprawdzał.
-Możesz mówić.
Qwerty zniżył głos do szeptu, tak że John musiał pochylać się w jego stronę.
-Zamknąłem ich w załomie czasowym. Są na wyspie, na Pacyfiku, na północny zachód od Nowej Zelandii – powiedział chłopiec, zdając sobie sprawę, jak brzmiało to, co mówił.
John oparł się o krzesło; zabrakło mu słów.
-Ty… zamknąłeś… Rogera i Terry… z Ange… - wykrztusił. - Na…
Ale Qwerty uciszył go szybko, jakby – mimo wszystko – bał się, że ktoś ich podsłucha.
-Jak? – zapytał John.
-Podstępem – powiedział Qwerty i w zwięzłych słowach opowiedział Johnowi jak wuj Matt i Luca urządzili dla nich kryjówkę i jak przenieśli się tam razem.
John uniósł brwi.
-A jeśli…? – zaczął John, ale nie skończył. Qwerty wiedział jednak, co chciał powiedzieć, a co nie przeszło mu przez gardło.
-Jeśli coś mi się stanie, po pół roku wszystko powinno wrócić do normy. Wszystko zorganizowałem. Ale… John, gdyby coś poszło nie tak… Musisz ich znaleźć. Wszystkie szczegóły zostawiłem w Credit Suiss. Luca Glanzman cię znajdzie. Musisz się upewnić, że wszystko jest ok. John?
John westchnął.
-Ok, Qwerty. Zrobię, co będę mógł.
-Nie ufam nikomu innemu – powiedział Qwerty i odłożył widelec na pusty teraz talerz.
John wyglądał, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale przerwało mu pukanie do drzwi. John wstał i otworzył; za progiem stał Jack z Bellą. John wpuścił ich do środka.
-Hej, Qwerty – Bella uśmiechnęła się do niego, trzymając Jacka pod ramię. – Jak się czujesz?
-Świetnie – odparł Qwerty, unikając wzroku Johna.
-Jak twoja ręka?
-Nie boli za bardzo – odparł.
-Naprawdę szybko ci się poprawiło – powiedział Jack, patrząc na niego z podziwem.
Na te słowa John pokiwał tylko głową. Pamiętał, jak Qwerty cudownie wyzdrowiał w przeszłości. Było to wtedy, gdy Angelina znajdowała się w niebezpieczeństwie, w rękach Asqualora i Qwerty zdecydował, że nie miał czasu na rekonwalescencję.
-Jenny mówi, że wszystko ok i nie potrzebujesz pomocy – dodał Jack i Qwerty przewrócił oczami.
-Skoro Jenny tak mówi… - wymamrotał pod nosem.
-Jest dzisiaj impreza w klubie. Będzie parę osób. My też zamierzamy iść… Może się dołączysz? – zapytała Bella. – Nie spotkałeś jeszcze całego zespołu, nie było czasu na prezentacje… To dobra okazja, żeby poznać resztę - Bella zakończyła, śmiejąc się lekko.
-Nie, dziękuję, raczej nie. Zostanę tutaj – odparł Qwerty.
-Będziesz sam. Wszyscy idą – namawiała go Bella.
-No dalej, Qwerty, chodź z nami. Po co będziesz siedział sam? Jeśli dobrze się czujesz… - dodał Jack zachęcająco.
-Nawet ja idę – powiedział John, wpatrując się w niego uważnie. Qwerty wiedział, że Johnowi nie podobał się pomysł, by chłopiec siedział sam w pokoju, rozmyślając o nękających go sprawach.
Qwerty zawahał się.
-Zobaczę – powiedział.
-Ok… gdybyś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie nas znaleźć – powiedział Jack i oboje pożegnali się.
Gdy wyszli, John zerknął na niego.
-Zależy od ciebie. Ale może lepiej, gdybyś przyszedł, rozerwał się trochę. Nie ma sensu myśleć o… wszystkim.
Qwerty pokręcił głową. Pomyślał o Ange, siedzącej teraz samotnie gdzieś nad morzem i uczucie tęsknoty na chwilę odebrało mu oddech.
-Właśnie o tym mówię, Qwerty – powiedział John, obserwując go uważnie. – Zastanów się. Wiesz, gdzie jest klub?
-Wiem.
-Może dobrze by było, gdybyś przyszedł. Żebyś był widziany… Żeby pokazać, że nic ci nie jest.
Qwerty poddał się.
-Ok. Pójdę. Ale tylko na chwilę.
-Jak chcesz, Qwerty. Zobaczymy się później, dobrze?
Qwerty wykonał przytakujący gest i patrzył, jak John wychodzi. Gdy zamknął drzwi i Qwerty upewnił się, że jego kroki oddaliły się na korytarzu, chłopiec włożył pięść zdrowej ręki do ust i stłumił cichy jęk. Stał tak przez chwilę, czując jak z bólu stają mu łzy w oczach.
Jak hiena na swoją zdobycz, tak on rzucił się na środki przeciwbólowe, które zostawiła mu Jenny i połknął dwa od razu. Powstrzymał chęć zażycia następnego i ostrożnie położył się na materacu, wgryzając się w poduszkę i tłumiąc dźwięk, który samoistnie dochodził teraz z jego ust.
Po chwili ucisk, który czuł w uszkodzonym mięśniu ustąpił i powoli Qwerty rozluźnił się. Gdy już czuł się na tyle dobrze, żeby wstać, poszedł do łazienki umyć się, jak najmniej używając zranionej ręki i uważając, żeby nie zmoczyć opatrunku.
Potem wyjął koszulę z szafy i ubrał się, z niechęcią myśląc o wyjściu do zatłoczonego lokalu, poznając ludzi, którym nigdy nie zaufa. Nie wiedział, jak zostanie odebrany po tym, co zrobił. Ale z dotychczasowych doświadczeń wynikałoby, że nie najlepiej.
W końcu z powrotem położył się. Miał jeszcze czas i czuł, że – mimo tego, co powiedział innym – nie jest jeszcze w pełni sił. Poza tym potrzebował chwili, by przemyśleć wszystko, co stało się dzisiaj. Znów przypomniała mu się ciotka Adela – minęło zaledwie kilka godzin odkąd opuścił jej dom, a Pilsdon Drive wydawało się już tylko wspomnieniem.
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek zaś można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz