niedziela, 25 września 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XVII: "Pojedynki", część 1

Po interwencji Collarda, Qwerty dołącza do zespołu na polu szkoleniowym. Tam jednak musi stawić czoła swoim nowym współpracownikom, a to nie jest łatwe. Oto pierwszy pojedynek z komputerowym geniuszem, Ibrahimem, który zna się nie tylko na cyberprzestrzeni. Zapraszam! Jeśli chcecie poznać całą opowieść, zapraszam do lektury: wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 17, część 1

"Pojedynki"

*

Qwerty przybył na pole szkoleniowe jako pierwszy. Upewnił się, że jest sam i potoczył wzrokiem wokoło. Na samą myśl o wczorajszym, miał ochotę odwrócić się na pięcie i uciekać. Ale potem przypomniał sobie, z czym walczył. Powinien przyzwyczaić się do tego, co czekało na polu szkoleniowym, bo to nie było najgorszym, co mogło mu się przydarzyć. Przypomniał sobie uśmiechniętą twarz Asqualora i obłęd w jego oczach. O ileż prościej byłoby po prostu się do niego przyłączyć…

Chłopiec znieruchomiał i otrząsnął się, rozglądając wokół ze strachem.

-Dani? – zapytał cicho, ale wokół nie było nikogo. Sam nie mógł uwierzyć, że właśnie to pomyślał, ale był pewien, że tym razem nikt nie wkładał mu myśli do głowy. Qwerty zamrugał oczami i nieco drżącą dłonią przetarł powieki. Potrzebował snu. Potrzebował relaksu. Potrzebował Ange, która zawsze miała jakiś sposób na uporządkowanie jego rozważań.

Na samą myśl o Ange zalała go fala słabości. Miał ochotę krzyczeć; czuł, jakby był niekompletny, jakby z własnej woli wyrwał cząstkę siebie samego i zostawił ją na drugiej półkuli. Ta pustka bolała go teraz bardziej niż rana, którą otrzymał wczoraj. Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie popełnił błędu, czy da radę zrobić to wszystko bez niej… Ale potem przypomniał sobie blizny, które zostawił na jej skórze Asqualor – blizny, które miały już nigdy nie zejść. Nie, dokonał dobrego wyboru. Musiał wytrzymać.

Za sobą usłyszał głosy i zrozumiał, że reszta zespołu pojawiła się na szkoleniu. Anderson wyszedł z budynku; Qwerty zastanowił się przez chwilę, czy tamten obserwował go teraz, ale po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że nie dba o to.

Anderson przywołał ich wszystkich gestem.

-Tego popołudnia Seymore zaczyna trenować z nami – rzekł niechętnie. – Sekcja piąta – dodał tylko i tamci po kolei zaczęli znikać.

Anita wskazała mu na dwie stalowe wieże, rysujące się w oddali. Wyglądały jak strażnice przy więziennej bramie.

-To tam – powiedziała i, nie czekając na to, co zrobi Qwerty, zniknęła.

Qwerty westchnął i już po chwili wylądował przy jednej z wież. Anderson znów dał im znak, żeby się zbliżyli i stanęli przed nim.

-Żeby pracować jako zespół, musicie przede wszystkim poznać się dobrze. Dzięki wczorajszemu… i dzisiejszym wypadkom, wiecie już trochę, do czego zdolny jest Seymore. Ale on nie wie nic o was. A najlepszym sposobem na poznanie sprzymierzeńca jest najpierw posiadanie go jako wroga. Każdy z was będzie miał okazję zmierzyć się dzisiaj z Seymorem – powiedział Anderson, spoglądając na Qwerty’ego nieodgadnionym wzrokiem. – Nie oszczędzajcie go. Walka kończy się, gdy jeden z przeciwników powie, że się poddaje.

Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na Qwerty’ego z uniesionymi brwiami, jakby już wiedział, że to Qwerty będzie tym, który się podda, i skinął na Ibrahima.

-Ibrahim, ty pierwszy. Reszta, za mną.

Zanim się zorientował, co się dzieje, Qwerty został naprzeciwko Ibrahima, w odległości kilkudziesięciu kroków.

-Co…? – zapytał, ale urwał, rozglądając się dookoła.

Ibrahim uniósł brwi i wzruszył ramionami.

-To standardowa procedura. Nie martw się – powiedział z lekkim uśmiechem. – Nie poturbuję cię… za bardzo.

-Zaczynać! – Qwerty usłyszał głos Andersona.

-Ale ja nie chcę… - zaczął i poczuł, jak silne uderzenie odrywa go od ziemi i rzuca obok wieży. Prawie zarył głową w jej stalowy słup, ale w ostatniej chwili skurczył się i zamiast tego uderzył w nią prawym ramieniem, lewym, zranionym, ryjąc o ziemię. Mimowolnie wydał z siebie cichy jęk. Z góry doleciały go wiwaty i głośne okrzyki. Spojrzał w tamtą stronę z niedowierzaniem, pomieszanym ze złością.

Nie miał jednak czasu na nic więcej, bo za chwilę poczuł kolejną falę telekinetyczną płynącą do niego; tak jak kiedyś, w szkole, Qwerty wyobraził ją sobie jako falę morską i rozbił ją na cząsteczki. Podniósł się, zaciskając zęby, ale Ibrahim był zbyt szybki; następny cios zwalił go na ziemię. Kamienie wbiły się w plecy Qwerty’ego i ból, połączony z pulsowaniem w obu ramionach, prawie go zamroczył.

-Ok, wystarczy… – powiedział do siebie i w sekundzie sparował kolejne uderzenie; jednocześnie ziemia pomiędzy nim a Ibrahimem zaczęła drżeć lekko; drobne kamyki, które leżały wokół zaczęły podskakiwać.

Qwerty wstał i, raz po raz parując ciosy, wysłał energię w kierunku swojego przeciwnika, w końcu przybijając go do ziemi; Ibrahim był bardzo szybki, ale teraz stęknął, na chwilę tracąc przytomność. Nagle ziemia wokół niego zaczęła pękać, jak gdyby nastąpiło jakieś miniaturowe, ale katastroficzne trzęsienie ziemi. Ibrahim ocknął się natychmiast, rozejrzał wokół i nagle znalazł się na platformie zbudowanej z piachu i kamieni, której nie trzymało nic za wyjątkiem woli Qwerty’ego. Ten uniósł ją wysoko, z jego przecwinikiem podnoszącym się na niej, teraz ledwo utrzymującym równowagę. Qwerty uśmiechnął się. Oboje wiedzieli, że jeśli Ibrahim wyśle cios w jego stronę, Qwerty przestanie się koncentrować i tamten spadnie z wysokości kilkunastu metrów na ziemię. Miał nadzieję, że Ibrahim nie może się teleportować po ostatnim ciosie.

-I co teraz? – krzyknął Qwerty.

Ibrahim zniknął z platformy i na chwiejnych nogach pojawił się znów na ziemi, wysyłając leżący wokół złom w stronę Qwerty’ego. Ten w ostatniej chwili odprawił stos ziemi w stronę Ibrahima, sam teleportując się poza zasięg ostrych, żelaznych krawędzi; one natychmiast popłynęły w przeciwnym kierunku. Qwerty nie czekał na to, co będzie dalej, ale rzucił się w stronę wieży, za którą mógłby się schować, jednocześnie zastanawiając się, jak pokonać swojego przeciwnika. Ibrahim nie był tak silny, jak on, ale był o wiele szybszy. Co w tej sytuacji zrobiłby John?

Kolejny fragment powieść został opublikowany TUTAJ (kliknij na LINK). 

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz