Po wyjściu Qwerty'ego z klubu, przenosimy się o piętro wyżej, na antresolę, skąd obserwowali go zarówno John White, jak i Collard. Oto ich rozmowa w cztery oczy. Jeśli zaś macie ochotę przeczytać całą opowieść, zapraszam do lektury: wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 15, część 2
W klubie
*
W klubie
*
Na antresoli, powyżej tłumu, przy niewielkim stoliku, siedział John z Collardem. Tu było o wiele ciszej niż na dole i można było normalnie rozmawiać. Z tego miejsca widać też było dokładnie całe pomieszczenie i wszystko, co działo się przy barze. Obaj obserwowali, jak Jenny podchodzi do Qwerty’ego.
-Chłopak to nie tylko twarda sztuka, ale ma powodzenie – zaśmiał się Collard. – Nasza Jenny nie jest zwykle zbyt otwarta na nowe znajomości…
John skrzywił się tylko.
-Nic z tego nie będzie – powiedział.
-Hej, nigdy nie wiesz, John, nigdy nie wiesz… Jenny to bardzo atrakcyjna dziewczyna, a chłopak jest tu sam. Może dobrze by mu zrobiło zabawić się trochę. Wydaje się bardzo spięty…
John przewrócił tylko oczami i pokręcił głową.
-Nic z tego nie będzie – powtórzył. – Założę się z tobą o co chcesz, że on odejdzie za… - John zerknął w dół – najwyżej trzy minuty.
Collard zaśmiał się i sięgnął po piwo.
-Nigdy nie wiesz, mój przyjacielu. Świetnie sobie dzisiaj poradził, co? Ma niesamowity talent. Należy mu się mała nagroda za wysiłek… - Collard pokiwał się na boki i strzelił palcami, imitując taniec na parkiecie.
John sięgnął po swoje piwo i pociągnął kilka łyków.
-Jest tylko jedno, co mogłoby mu wynagrodzić jego wysiłki – powiedział.
-A, panna Sandbanks. Ale jej tu z nami nie ma – Collard spojrzał przenikliwie na swojego towarzysza. – I od wczoraj wszelki ślad zaginął po niej i jej rodzicach. Wydaje mi się, że w takich okolicznościach, chłopak może sobie pozwolić na małe…
John przerwał mu jednak, wskazując na dół. Qwerty przeciskał się właśnie w stronę wyjścia, a Jenny została sama przy barze. Collard zamilkł.
-Poniżej trzech minut. Mówiłem ci – dodał John, uśmiechając się szeroko i znów sięgnął po piwo.
Collard westchnął.
-Cóż, skoro tak… Może i lepiej… Jutro zaczynamy o świcie – rzekł z westchnieniem.
John skinął głową i odstawił pustą butelkę na stół.
-Właśnie. Na mnie też już czas. Czeka nas jutro długi dzień. Do zobaczenia, Collard.
John wstał i w drodze do wyjścia klepnął towarzysza po ramieniu. Tamten zatrzymał go jeszcze na chwilę.
-Żadnych nieporozumień z Andersonem, John. Dzisiaj nic się nie stało; Anderson zaczął i ma za swoje. Jestem ślepy i głuchy. O niczym nie wiem. Ale od jutra jesteśmy jedną wielką, szczęśliwą rodziną. Prawda, John?
-Dzisiaj nic się nie stało – potwierdził John. – Od jutra zaczynamy.
Collard machnął tylko ręką za odchodzącym Johnem i jeszcze raz spojrzał w dół na bawiące się grupy.
-Gdybym ja miał siedemnaście lat… - powiedział do siebie i wychylił swoje piwo, kręcąc głową.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, zdrowym ramieniem sięgnął po ramkę ze zdjęciem, którą podarowała mu Angelina w zeszłe święta. Stali tam w otoczeniu ich przyjaciół z Corfe Hills, przy makiecie Wimborne Minster. Te czasy wydawały mu się teraz bardzo dalekie, jakby należały do innej rzeczywistości… jakby to wszystko zdarzyło się komuś innemu.
Qwerty odłożył zdjęcie i usiadł na materacu. Ręka, może pod wpływem zimna, rwała go teraz okropnie i chłopiec znów skrzywił się. Na szafce stała butelka wody, prawie pełna, a obok leżały środki przeciwbólowe. Sięgnął po nie, ale zawahał się. Ból pozwalał mu teraz myśleć jaśniej i Qwerty ułożył się najwygodniej jak potrafił na wąskim łóżku, wpatrując się w sufit, jak to zwykł robić u Gibble’ów.
Nie chciał niczego bardziej niż przenieść się teraz na wyspę wuja Matta i być z Ange. Był zmęczony i miał ochotę objąć ją i zasnąć razem z nią, czując przy sobie jej ciepło. Dałby teraz wszystko, żeby dotknąć jej policzka i zobaczyć, jak Ange się uśmiecha…
Wiedział jednak, że oznaczałoby to ruinę wszystkich jego planów i narażenie jej i jej rodziców na niebezpieczeństwo. Qwerty westchnął. Nie, Ange musiała zostać tam, gdzie była, a on musiał jak najszybciej zakończyć to, co zaczął.
Im dłużej leżał na łóżku, myśląc o Angelinie i o tym, co miał zrobić, tym bardziej ręka nie dawała mu spokoju; w końcu Qwerty poddał się i sięgnął po tabletki, które popił dużą ilością wody. Po kilku minutach poczuł się trochę lepiej i w końcu zasnął, zmożony lekami.
Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).
-Chłopak to nie tylko twarda sztuka, ale ma powodzenie – zaśmiał się Collard. – Nasza Jenny nie jest zwykle zbyt otwarta na nowe znajomości…
John skrzywił się tylko.
-Nic z tego nie będzie – powiedział.
-Hej, nigdy nie wiesz, John, nigdy nie wiesz… Jenny to bardzo atrakcyjna dziewczyna, a chłopak jest tu sam. Może dobrze by mu zrobiło zabawić się trochę. Wydaje się bardzo spięty…
John przewrócił tylko oczami i pokręcił głową.
-Nic z tego nie będzie – powtórzył. – Założę się z tobą o co chcesz, że on odejdzie za… - John zerknął w dół – najwyżej trzy minuty.
Collard zaśmiał się i sięgnął po piwo.
-Nigdy nie wiesz, mój przyjacielu. Świetnie sobie dzisiaj poradził, co? Ma niesamowity talent. Należy mu się mała nagroda za wysiłek… - Collard pokiwał się na boki i strzelił palcami, imitując taniec na parkiecie.
John sięgnął po swoje piwo i pociągnął kilka łyków.
-Jest tylko jedno, co mogłoby mu wynagrodzić jego wysiłki – powiedział.
-A, panna Sandbanks. Ale jej tu z nami nie ma – Collard spojrzał przenikliwie na swojego towarzysza. – I od wczoraj wszelki ślad zaginął po niej i jej rodzicach. Wydaje mi się, że w takich okolicznościach, chłopak może sobie pozwolić na małe…
John przerwał mu jednak, wskazując na dół. Qwerty przeciskał się właśnie w stronę wyjścia, a Jenny została sama przy barze. Collard zamilkł.
-Poniżej trzech minut. Mówiłem ci – dodał John, uśmiechając się szeroko i znów sięgnął po piwo.
Collard westchnął.
-Cóż, skoro tak… Może i lepiej… Jutro zaczynamy o świcie – rzekł z westchnieniem.
John skinął głową i odstawił pustą butelkę na stół.
-Właśnie. Na mnie też już czas. Czeka nas jutro długi dzień. Do zobaczenia, Collard.
John wstał i w drodze do wyjścia klepnął towarzysza po ramieniu. Tamten zatrzymał go jeszcze na chwilę.
-Żadnych nieporozumień z Andersonem, John. Dzisiaj nic się nie stało; Anderson zaczął i ma za swoje. Jestem ślepy i głuchy. O niczym nie wiem. Ale od jutra jesteśmy jedną wielką, szczęśliwą rodziną. Prawda, John?
-Dzisiaj nic się nie stało – potwierdził John. – Od jutra zaczynamy.
Collard machnął tylko ręką za odchodzącym Johnem i jeszcze raz spojrzał w dół na bawiące się grupy.
-Gdybym ja miał siedemnaście lat… - powiedział do siebie i wychylił swoje piwo, kręcąc głową.
*
Qwerty wyszedł z klubu i natychmiast poczuł, jak zimne, północne powietrze przenika go do samej kości. Zerwał się silny wiatr, ale on nie zwrócił na to uwagi; szybkim krokiem poszedł w kierunku swojej kwatery. Odległość nie była duża, ale zanim tam dotarł, zmarzł porządnie. Wszedł do swojego pokoju i jedną myślą zabarykadował za sobą drzwi.Nie zastanawiając się nad tym, co robi, zdrowym ramieniem sięgnął po ramkę ze zdjęciem, którą podarowała mu Angelina w zeszłe święta. Stali tam w otoczeniu ich przyjaciół z Corfe Hills, przy makiecie Wimborne Minster. Te czasy wydawały mu się teraz bardzo dalekie, jakby należały do innej rzeczywistości… jakby to wszystko zdarzyło się komuś innemu.
Qwerty odłożył zdjęcie i usiadł na materacu. Ręka, może pod wpływem zimna, rwała go teraz okropnie i chłopiec znów skrzywił się. Na szafce stała butelka wody, prawie pełna, a obok leżały środki przeciwbólowe. Sięgnął po nie, ale zawahał się. Ból pozwalał mu teraz myśleć jaśniej i Qwerty ułożył się najwygodniej jak potrafił na wąskim łóżku, wpatrując się w sufit, jak to zwykł robić u Gibble’ów.
Nie chciał niczego bardziej niż przenieść się teraz na wyspę wuja Matta i być z Ange. Był zmęczony i miał ochotę objąć ją i zasnąć razem z nią, czując przy sobie jej ciepło. Dałby teraz wszystko, żeby dotknąć jej policzka i zobaczyć, jak Ange się uśmiecha…
Wiedział jednak, że oznaczałoby to ruinę wszystkich jego planów i narażenie jej i jej rodziców na niebezpieczeństwo. Qwerty westchnął. Nie, Ange musiała zostać tam, gdzie była, a on musiał jak najszybciej zakończyć to, co zaczął.
Im dłużej leżał na łóżku, myśląc o Angelinie i o tym, co miał zrobić, tym bardziej ręka nie dawała mu spokoju; w końcu Qwerty poddał się i sięgnął po tabletki, które popił dużą ilością wody. Po kilku minutach poczuł się trochę lepiej i w końcu zasnął, zmożony lekami.
Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz