Postrzelony w ramię, ale żywy, Qwerty wydostaje się z poligonu... Odmawiając udania się do szpitala, trafia do gabinetu lekarskiego pięknej Jenny... John zaś - po raz kolejny - prawie wychodzi z siebie. Oto kolejna część przygód chłopca; wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 14, część 1
Ranny
*
Ranny
*
Qwerty gniewnie przeszedł przez trawnik, w stronę sali, gdzie wcześniej widział Jacka. Tylko wściekłość, którą czuł w tym momencie trzymała go jeszcze na nogach. Musiał dotrzeć do kogoś, kogo znał, zanim miał ostatecznie zwalić się z nóg.
Z wysiłkiem pchnął drzwi do budynku i potoczył nieobecnym spojrzeniem po sali; nie dostrzegł Jacka, więc ruszył przed siebie, mrużąc oczy.
Nagle naprzeciw niego wyrósł John White, jakby wynurzył się spod ziemi. Qwerty spojrzał na niego i iskierka rozpoznania błysnęła mu w oku.
-Qwerty! – zawołał John, podbiegając do niego. Chłopiec jak przez mgłę zauważył, że pracownicy w białych kitlach patrzą na niego z przerażeniem. To go trochę otrzeźwiło; nie mógł okazać słabości wśród nich wszystkich. Nagle Jack znalazł się koło niego, chwytając go za ramię. Qwerty syknął z bólu i wyrwał rękę.
-Jack, zabierz swoje paluchy – powiedział Qwerty słabo. – To boli.
Jack odskoczył jak oparzony, ale John odetchnął z ulgą. Zarzucił prawą rękę Qwerty’ego na swoją szyję; zaraz też mężczyzna z wózkiem inwalidzkim zmaterializował się koło nich. Najwidoczniej ktoś już zawołał pomoc.
Qwerty popatrzył na wózek, na Johna, jeszcze raz na wózek.
-Nie ma mowy – powiedział. – Będę… w swoim pokoju.
-Qwerty, nie waż się… - zaczął John, ale było już za późno; Qwerty zniknął.
John obrócił się w stronę tamtych.
-Przedstawienie skończone – powiedział gniewnie. – Wracajcie do pracy. Jack, ty idziesz ze mną – dodał już ciszej i zniknął.
Qwerty wylądował ciężko na brzegu łóżka, z którego natychmiast spadł. Jęknął z bólu i z wysiłkiem podniósł się; zdarta skóra na plecach zapiekła, ale trochę mniej niż przedtem. Qwerty rzucił szybkie spojrzenie na swoje ramię; rana jakby zasklepiła się trochę.
John zmaterializował się obok niego i Jack pojawił się zaraz po nim.
-Qwerty, musisz iść do szpitala – powiedział John, ale Qwerty pokręcił głową.
-Nie. Już mi lepiej. Nie mam czasu na szpitale – dodał i zachwiał się lekko, znów zsuwając się z łóżka. John podtrzymał go jednak tym razem, chwytając za zdrową rękę.
-Straciłeś dużo krwi…
Qwerty otrząsnął się, walcząc ze słabością.
-Potrzebuję… opatrunku – powiedział. – Na górze jest gabinet lekarski – przypomniał sobie.
John skinął głową.
-Jack, idź do nich i powiedz, że zaraz tam będziemy. Qwerty, chodź, pomogę ci.
Chłopiec zamrugał i, opierając się na Johnie, wstał, z trudem łapiąc równowagę. Jack szarpnął za klamkę; drzwi były zamknięte.
-Klucze są na stole – wychrypiał Qwerty, uśmiechając się lekko. Jack przewrócił oczami i zamek kliknął; wypadł na korytarz.
Qwerty z pomocą Johna dotarł na pierwsze piętro i zobaczył, jak Jack stoi w otwartym już wejściu do gabinetu. W progu stała Jenny, przytrzymując drzwi. On spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale nie miał siły teraz zastanawiać się, co kuchenny personel robi w gabinecie lekarskim.
Ona posadziła go na leżance i zdjęła z niego kurtkę, odwiązując prowizoryczną opaskę, którą miał na ramieniu; John przytrzymywał go, żeby znów nie zsunął się na podłogę. W końcu Qwerty z ulgą położył się na boku, a ona metodycznie oczyściła mu ranę. Qwerty zerknął na swoje ramię; pamiętał, że pocisk przebił się głębiej, ale teraz wystarczył pojedynczy szew. Przy miejscowym znieczuleniu nie czuł nic, za wyjątkiem otartych pleców. Zamknął oczy i pod powiekami zobaczył wirujący ogień.
-Jack, masz to, o co cię prosiłem? – zapytał John, gdy Qwerty miał już równo zawiązany bandaż. Jenny podała mu szklankę wody, którą ten przyjął z wdzięcznością.
-Tak, proszę – powiedział Jack, podając coś Johnowi. John skinął głową.
-Co z nim? – zapytał Jenny.
Ona rzuciła Qwerty’emu szybkie spojrzenie.
-Zadziwiająco dobrze. Parę godzin snu i będzie niemal jak nowy – odparła, spoglądając na swojego pacjenta z nutką zdumienia.
-Jack, musisz wracać do pracy. Ale zobacz, czy Bella nie mogłaby z nim posiedzieć… - w tym samym momencie ktoś zapukał do gabinetu i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. Ku swojemu zaskoczeniu, Qwerty ujrzał Belindę Anderson, z poszarzałą twarzą.
-Co się stało? – zapytała, spoglądając najpierw na Jacka, a potem na Qwerty’ego.
John uniósł brwi.
-Qwerty przybył dzisiaj do Brentwood, Bella. Jak myślisz, co się stało?
Bella odetchnęła nieco i podeszła do kozetki. Qwerty podniósł się z trudem.
-Zaprzyjaźniłeś się z kimś nowym, Qwerty? – zapytała śmiejąc się przez łzy i obejmując go delikatnie. On odwzajemnił uścisk zdrowym ramieniem i też uśmiechnął się lekko.
-Dobrze cię widzieć, Bella. Nie wiedziałem, że tu będziesz.
Ona wzruszyła lekko ramionami.
-Cóż, wszystkie drogi prowadzą do Brentwood. Prędzej czy później wszyscy tu trafiają.
Qwerty uśmiechnął się słabo.
-Nie wszyscy – rzekł, myśląc o Angelinie i znów zachwiał lekko; był teraz okropnie zmęczony.
-On musi odpocząć – powiedziała stanowczym tonem Jenny.
-Bella, możesz z nim zostać? – zapytał John, ale Jenny przerwała mu.
-W sumie ja kończę za chwilę moją zmianę. Wy wszyscy jesteście zajęci w pracy… Mogę z nim zostać – powiedziała.
John skinął głową.
-Dobrze. Jack, zabierz go na dół i wracaj. Bella, możesz z nim posiedzieć dopóki Jenny cię nie zmieni? Ja... muszę się czymś zająć – powiedział takim tonem, że wszyscy zadrżeli, za wyjątkiem Qwerty’ego, który tylko przetarł klejące się powieki.
John zniknął, a Jack pomógł mu zejść do jego pokoju i położyć się na łóżku. Bella usiadła obok niego na krześle, podając mu szklankę wody.
Qwerty odetchnął i zerknął na nią spod przymkniętych powiek.
-Bella – powiedział. – Wiesz, nigdy nie miałem okazji podziękować ci za twój urodzinowy prezent – powiedział, a Bella zdziwiła się, myśląc, że Qwerty majaczy trochę. On jednak wskazał na lewą dłoń, której teraz nie mógł unieść; na nadgarstku wciąż miał swój stary zegarek, który Bella podarowała mu na jego czternaste urodziny. Ona uśmiechnęła się tylko lekko. – Dziękuję. Bardzo… bardzo mi się przydał – powiedział Qwerty i zapadł w głęboki sen.
Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).
Z wysiłkiem pchnął drzwi do budynku i potoczył nieobecnym spojrzeniem po sali; nie dostrzegł Jacka, więc ruszył przed siebie, mrużąc oczy.
Nagle naprzeciw niego wyrósł John White, jakby wynurzył się spod ziemi. Qwerty spojrzał na niego i iskierka rozpoznania błysnęła mu w oku.
-Qwerty! – zawołał John, podbiegając do niego. Chłopiec jak przez mgłę zauważył, że pracownicy w białych kitlach patrzą na niego z przerażeniem. To go trochę otrzeźwiło; nie mógł okazać słabości wśród nich wszystkich. Nagle Jack znalazł się koło niego, chwytając go za ramię. Qwerty syknął z bólu i wyrwał rękę.
-Jack, zabierz swoje paluchy – powiedział Qwerty słabo. – To boli.
Jack odskoczył jak oparzony, ale John odetchnął z ulgą. Zarzucił prawą rękę Qwerty’ego na swoją szyję; zaraz też mężczyzna z wózkiem inwalidzkim zmaterializował się koło nich. Najwidoczniej ktoś już zawołał pomoc.
Qwerty popatrzył na wózek, na Johna, jeszcze raz na wózek.
-Nie ma mowy – powiedział. – Będę… w swoim pokoju.
-Qwerty, nie waż się… - zaczął John, ale było już za późno; Qwerty zniknął.
John obrócił się w stronę tamtych.
-Przedstawienie skończone – powiedział gniewnie. – Wracajcie do pracy. Jack, ty idziesz ze mną – dodał już ciszej i zniknął.
*
Qwerty wylądował ciężko na brzegu łóżka, z którego natychmiast spadł. Jęknął z bólu i z wysiłkiem podniósł się; zdarta skóra na plecach zapiekła, ale trochę mniej niż przedtem. Qwerty rzucił szybkie spojrzenie na swoje ramię; rana jakby zasklepiła się trochę.
John zmaterializował się obok niego i Jack pojawił się zaraz po nim.
-Qwerty, musisz iść do szpitala – powiedział John, ale Qwerty pokręcił głową.
-Nie. Już mi lepiej. Nie mam czasu na szpitale – dodał i zachwiał się lekko, znów zsuwając się z łóżka. John podtrzymał go jednak tym razem, chwytając za zdrową rękę.
-Straciłeś dużo krwi…
Qwerty otrząsnął się, walcząc ze słabością.
-Potrzebuję… opatrunku – powiedział. – Na górze jest gabinet lekarski – przypomniał sobie.
John skinął głową.
-Jack, idź do nich i powiedz, że zaraz tam będziemy. Qwerty, chodź, pomogę ci.
Chłopiec zamrugał i, opierając się na Johnie, wstał, z trudem łapiąc równowagę. Jack szarpnął za klamkę; drzwi były zamknięte.
-Klucze są na stole – wychrypiał Qwerty, uśmiechając się lekko. Jack przewrócił oczami i zamek kliknął; wypadł na korytarz.
Qwerty z pomocą Johna dotarł na pierwsze piętro i zobaczył, jak Jack stoi w otwartym już wejściu do gabinetu. W progu stała Jenny, przytrzymując drzwi. On spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale nie miał siły teraz zastanawiać się, co kuchenny personel robi w gabinecie lekarskim.
Ona posadziła go na leżance i zdjęła z niego kurtkę, odwiązując prowizoryczną opaskę, którą miał na ramieniu; John przytrzymywał go, żeby znów nie zsunął się na podłogę. W końcu Qwerty z ulgą położył się na boku, a ona metodycznie oczyściła mu ranę. Qwerty zerknął na swoje ramię; pamiętał, że pocisk przebił się głębiej, ale teraz wystarczył pojedynczy szew. Przy miejscowym znieczuleniu nie czuł nic, za wyjątkiem otartych pleców. Zamknął oczy i pod powiekami zobaczył wirujący ogień.
-Jack, masz to, o co cię prosiłem? – zapytał John, gdy Qwerty miał już równo zawiązany bandaż. Jenny podała mu szklankę wody, którą ten przyjął z wdzięcznością.
-Tak, proszę – powiedział Jack, podając coś Johnowi. John skinął głową.
-Co z nim? – zapytał Jenny.
Ona rzuciła Qwerty’emu szybkie spojrzenie.
-Zadziwiająco dobrze. Parę godzin snu i będzie niemal jak nowy – odparła, spoglądając na swojego pacjenta z nutką zdumienia.
-Jack, musisz wracać do pracy. Ale zobacz, czy Bella nie mogłaby z nim posiedzieć… - w tym samym momencie ktoś zapukał do gabinetu i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. Ku swojemu zaskoczeniu, Qwerty ujrzał Belindę Anderson, z poszarzałą twarzą.
-Co się stało? – zapytała, spoglądając najpierw na Jacka, a potem na Qwerty’ego.
John uniósł brwi.
-Qwerty przybył dzisiaj do Brentwood, Bella. Jak myślisz, co się stało?
Bella odetchnęła nieco i podeszła do kozetki. Qwerty podniósł się z trudem.
-Zaprzyjaźniłeś się z kimś nowym, Qwerty? – zapytała śmiejąc się przez łzy i obejmując go delikatnie. On odwzajemnił uścisk zdrowym ramieniem i też uśmiechnął się lekko.
-Dobrze cię widzieć, Bella. Nie wiedziałem, że tu będziesz.
Ona wzruszyła lekko ramionami.
-Cóż, wszystkie drogi prowadzą do Brentwood. Prędzej czy później wszyscy tu trafiają.
Qwerty uśmiechnął się słabo.
-Nie wszyscy – rzekł, myśląc o Angelinie i znów zachwiał lekko; był teraz okropnie zmęczony.
-On musi odpocząć – powiedziała stanowczym tonem Jenny.
-Bella, możesz z nim zostać? – zapytał John, ale Jenny przerwała mu.
-W sumie ja kończę za chwilę moją zmianę. Wy wszyscy jesteście zajęci w pracy… Mogę z nim zostać – powiedziała.
John skinął głową.
-Dobrze. Jack, zabierz go na dół i wracaj. Bella, możesz z nim posiedzieć dopóki Jenny cię nie zmieni? Ja... muszę się czymś zająć – powiedział takim tonem, że wszyscy zadrżeli, za wyjątkiem Qwerty’ego, który tylko przetarł klejące się powieki.
John zniknął, a Jack pomógł mu zejść do jego pokoju i położyć się na łóżku. Bella usiadła obok niego na krześle, podając mu szklankę wody.
Qwerty odetchnął i zerknął na nią spod przymkniętych powiek.
-Bella – powiedział. – Wiesz, nigdy nie miałem okazji podziękować ci za twój urodzinowy prezent – powiedział, a Bella zdziwiła się, myśląc, że Qwerty majaczy trochę. On jednak wskazał na lewą dłoń, której teraz nie mógł unieść; na nadgarstku wciąż miał swój stary zegarek, który Bella podarowała mu na jego czternaste urodziny. Ona uśmiechnęła się tylko lekko. – Dziękuję. Bardzo… bardzo mi się przydał – powiedział Qwerty i zapadł w głęboki sen.
Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek zaś można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz