wtorek, 29 grudnia 2015

Spotkanie z Lee - fragment powieści "Qwerty: Kod Honoru" (tom III)

Qwerty został sam w obszernym pomieszczeniu. Rozejrzał się wokół; były tu rzędy drewnianych ławek, a w oddali – ołtarz. Nie będąc pewnym, czego ma się spodziewać, oparł się o pobliską kolumnę. O co chodziło Johnowi? Jaki egzamin wstępny? Wiedział, że John był zagorzałym ateistą; nie wysłałby go chyba na jakieś religijne nauki? Qwerty skrzywił się lekko; nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Może John nawrócił się i teraz kazał mu wyspowiadać się z grzechów? Tych miał na sumieniu sporo, w tym zniszczenie domu pani Hill… Jak zwykle na samo wspomnienie o starszej kobiecie, chłopiec poczuł nieprzyjemne ukłucie wstydu…




Nagle z boku dobiegł go cichy dźwięk czyichś kroków. Ktoś szedł w jego kierunku…

Qwerty odruchowo schował się za grubą, kamienną kolumną, przygotowując się do obrony. Egzamin? Czy o to chodziło Johnowi? Miał z kimś walczyć?

Kroki ucichły i nagle tuż za nim odezwał się znajomy skądś głos.

-Witaj, Qwerty Seymore.

Chłopiec obrócił się błyskawicznie i w półmroku panującym w kącie, gdzie stał, zobaczył starszego mężczyznę ubranego w szary garnitur. Zajęło mu to kilka sekund, ale w końcu rozpoznał w nim Lee, tego samego siwowłosego człowieka, z którym rozmawiał podczas swojej ostatniej wizyty w tutejszej bibliotece z książkami przykutymi do półek.

-Witam – odparł Qwerty, coraz bardziej zdziwiony.

-Nie musisz się przygotowywać do odpierania ciosów. Żadnych nie będzie – powiedział Lee spokojnie. – Chodź ze mną – dodał, ruszając z miejsca.

Qwerty zmarszczył brwi i wbrew sobie poszedł za siwowłosym mężczyzną, który poprowadził go znaną mu już drogą do biblioteki, teraz pustej, nie licząc półek ze starymi księgami. Gdy weszli po kręconych schodach, Lee zatrzymał się przy oknie. Tu światło dnia wpadało bez przeszkód.

Chłopiec jeszcze raz z ciekawością spojrzał na stare woluminy, a potem przeniósł wzrok na swojego towarzysza. Lee wpatrywał się w niego z zainteresowaniem.

-Ostatnio zaciekawiło cię to miejsce – powiedział w końcu Lee, gdy cisza między nimi przedłużała się.

Qwerty skinął głową twierdząco. Nie wiedział, co powiedzieć. Cała ta sytuacja wydawała mu się dziwna. O co chodziło Johnowi?

-W 1695 roku Roger Gillingham oddał bibliotece dziewięćdziesiąt książek – mówił dalej Lee spokojnie. – To on nalegał, by je przykuto do półek. W zamian chciał, aby biblioteka była darmowa i otwarta dla… lepszej klasy ludzi.

Qwerty skrzywił się; pamiętał, jak ostatnim razem te same słowa Lee zirytowały go.

-Widzisz, Qwerty – mówił dalej Lee, zaplatając dłonie z tyłu i robiąc kilka kroków w kierunku gęsto zastawionych półek. – Z upływem stuleci, zgromadzone tu materiały pomagały takim jak ty w zachowaniu porządku i prawa… Biblioteka była zawsze otwarta dla ludzi, którzy potrafili robić rzeczy, które robisz ty…

Lee spojrzał na niego znacząco, a chłopiec uniósł do góry brwi.

-To znaczy… to, że ktoś mógł używać telekinezy automatycznie znaczyło, że był lepszy od innych? – zapytał, nie bardzo wiedząc, co Lee mu sugeruje. Od razu pomyślał o Asqualorze; było to coś, co pasowało do jego wywodów. – I dzięki temu mógł czytać książki? – chłopiec popatrzył na tamtego z niedowierzaniem.

-A gdyby tak było, Qwerty? Dochodzą mnie słuchy, że jesteś utalentowany. Lepszy od innych…

Qwerty popatrzył na Lee, jakby ten zamienił się właśnie w ohydną ropuchę. Czuł się tak, jakby miał przed sobą kolejne wydanie Asqualora.

-Nie wiem. Nie mam za bardzo porównania. John jest lepszy ode mnie – dodał jeszcze.

Lee pokiwał głową.

-Należysz do starej rodziny, Qwerty. Potrafisz robić wielkie rzeczy. To stawia cię ponad innymi, nie sądzisz? Tak myślisz, prawda?

-Nie! – zaprotestował Qwerty. Miał już dosyć tej dziwnej rozmowy. Dlaczego John, który jeszcze tak niedawno perswadował mu, że nie stoi ponad prawem, teraz przysłał go tutaj? – To jakiś podstęp Johna, tak? – zapytał. – Chce mi dać nauczkę…

Lee tym razem uniósł z zaskoczeniem brwi.

-Nauczkę? Nie wiem, o czym mówisz, chłopcze. John przywiózł cię tu, abyśmy mogli porozmawiać. Wydawało mi się, że ostatnio chciałeś mi powiedzieć coś więcej, ale zabrakło na to czasu…

Qwerty zawahał się. Czuł, że w małym pomieszczeniu zapełnionym bardzo starym papierem ogarnia go uczucie klaustrofobii.

-Nie ma lepszej i gorszej klasy ludzi – powiedział Qwerty, nie do końca zdając sobie sprawę z treści swojej wypowiedzi. – Są tylko ludzie.

-O? Ale ty możesz mieć władzę nad większością. Nie stawia cię to w lepszej sytuacji…? Nie uważasz, że górujesz nad innymi? Na przykład takim… - Lee urwał na chwilę, jakby słuchał jakiegoś odległego głosu, który coś mu podpowiadał. – Joshem Fergusonem? – dokończył.

Qwerty natychmiast zamknął umysł i spojrzał na swojego rozmówcę z gniewem.

-Josh Ferguson to dureń. Jedyne, co rozumie to przemoc. Ale ja z nim nie zaczynałem. To on zaczął ze mną… i z moimi przyjaciółmi. Nie chcę nad nim… górować. Chcę, żeby nas zostawił w spokoju – Qwerty czuł, jak ogarnia go gniew. Lee najwyraźniej czytał mu w myślach, a rozmowa, którą prowadził była co najmniej nie na miejscu. Mężczyzna wyraźnie sugerował, że Qwerty czuje się lepszy od innych ze względu na swoje zdolności; jemu samemu taka myśl nigdy nie przyszła do głowy. Tak, niektóre rzeczy przychodziły mu łatwiej niż Johnowi, ale tamten i tak był silniejszy… Ange prześcigała go w telepatii. Jack miał inne predyspozycje…

Lee patrzył na niego spokojnie i to spojrzenie z pozoru łagodnych, niebieskich oczu, które zdawało się świdrować go na wylot, zdenerwowało go jeszcze bardziej.

-Naprawdę nie rozumiem… - zaczął Qwerty, ale Lee przerwał mu.

-Masz przywilej korzystania z tego miejsca, Qwerty Seymore.

Ton mężczyzny był taki, że Qwerty poczuł jeszcze większą złość. Przywilej!

-Nie, dziękuję – odparł Qwerty z sarkazmem. – Nie jestem godny – dodał i odwrócił się na pięcie, schodząc po krętych schodach. Pamiętał, że John kazał mu tu na siebie czekać. Wcale nie miał ochoty… Ale może wyjdzie na zewnątrz i przynajmniej posiedzi na trawie, w słońcu. Lee był zdecydowanie dziwny i cała ta sytuacja była zgoła nienormalna…

Był już w połowie kaplicy, gdy nagle jedna z ławek uniosła się do góry i zastawiła mu drogę. Qwerty zacisnął usta i natychmiast wysłał energię telekinetyczną, by ją odsunąć. Ku jego zdziwieniu, ławka nie ruszyła się o milimetr. Qwerty obrócił się ze złością i zobaczył, jak Lee stoi nieopodal, z ręką na jednym z drewnianych oparć. Patrzył na niego spokojnie i z jakiegoś powodu to zirytowało chłopca jeszcze bardziej.

Nie zastanawiając się dłużej, Qwerty przeskoczył przez ławkę i ruszył znowu do drzwi. Ale nie uszedł dwóch kroków, gdy kolejne meble poleciały w jego stronę. Wdrapał się na nie, jednocześnie bez skutku próbując użyć telekinezy, aby oczyścić sobie drogę. Ławki jednak ustawiły się przed nim w kolumnę – mógł zatrzymać się lub wdrapywać wyżej, by w końcu najprawdopodobniej spaść na łeb, na szyję, gdy Lee przestanie je utrzymywać w żelaznych kleszczach własnej woli. Było to coś zupełnie nowego – nieważne ile próbował, nie mógł ruszyć niczego, co Lee przytrzymywał.

Stał teraz na jednej z ławek, próbując zastanowić się, co robić dalej, gdy ta zaczęła się pod nim chwiać i Qwerty prawie z niej spadł. Zezłoszczony, zeskoczył na podłogę i obrócił się do Lee.

-Czego ode mnie chcesz? – krzyknął, a jego głos odbił się głuchym echem po całej kaplicy.

Lee mrugnął i wszystkie ławki wróciły na swoje zwykłe miejsca. Spokojnym krokiem podszedł do chłopca i przyjrzał mu się uważnie. Potem obszedł go ze wszystkich stron i uśmiechnął się lekko.

-Może przyjść jutro – powiedział, a Qwerty zamrugał, obracając się za siebie; przy jednej ze strzelistych kolumn stał John, z założonymi na piersiach rękami, patrząc na Lee pytająco. – Będę go uczył.

Qwerty uniósł do góry brwi i patrzył to na Lee, to na Johna.

-Słucham? – powiedział.

-Jutro o siódmej – rzekł znów Lee do Johna; obaj zignorowali jego pytanie. – Po skończonych ceremoniach.

John skinął głową, rozkładając ręce i gestem przywołując chłopca. Ten zawahał się, zmierzył Lee ostatnim spojrzeniem swoich ciemnych oczu i poszedł za Johnem, co chwilę odwracając się w stronę tamtego. Lee, stojąc z ręką na drewnianym oparciu, spokojnie patrzył jak wychodzą.

"Qwerty: Kod Honoru" to trzeci tom cyklu o Qwertym Seymorze. Dostępny jest na Amazon lub jako darmowy ebook na stronie beezar.pl. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz