niedziela, 28 sierpnia 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XIII: "Brentwood", część 1

Stało się: Qwerty przybywa do Brentwood. Sam. Za sobą zostawia całe swoje dotychczasowe życie: Pilsdon Drive, ciotkę Adelę, swoich przyjaciół z Corfe Hills... I Ange Sandbanks, którą - jak ma nadzieję - umieścił w bezpiecznym miejscu. Kogo spotka w Brentwood? I czy uda mu się zrealizować swój plan, odzyskując wolność? Przypominam, że wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 13, część 1
Brentwood

*

Qwerty otworzył oczy i w jednej chwili poczuł zimny, świeży podmuch na twarzy. Naprzeciwko niego znajdowało się morze, teraz zasnute chmurami i szare; po prawej stronie rozciągały się klify i poszarpane skały, o które obijały się fale. Po lewej był parking i jedna, wąska droga. Na parkingu stał duży, srebrny Land Rover, przy którym czekał już Collard. Qwerty rozpoznał go od razu i, poprawiając uścisk na swojej czarnej torbie, chłopiec ruszył w jego stronę.

-Cześć, Qwerty. Punktualnie, jak zwykle – powiedział, otwierając mu tylne drzwi. Na przednim siedzeniu Qwerty zobaczył drugiego mężczyznę, który obrzucił go ostrożnym i – jak wydawało się chłopcu – niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Qwerty skinął im obu w powitalnym geście.

Collard wsiadł do środka i odwrócił się do niego.

-Qwerty, to jest Liam Anderson. On będzie odpowiedzialny ze twoje szkolenie.

-Qwerty – rzekł tamten i chłopiec znów poczuł, że mężczyzna wyraźnie go nie lubi.

-Stąd nie jest daleko do naszej bazy – powiedział Collard, zapalając silnik i ruszając z miejsca. – Będziesz miał chwilę na odświeżenie się. Potem oprowadzimy cię po najważniejszych obiektach, poznasz resztę zespołu. To najlepsi ludzie z całego świata. Nikt nie jest tak dobry, jak ty, ale na pewno nie chciałbym ich mieć po złej stronie…

Gdy Collard wypowiedział te słowa, Anderson jakby wzruszył ramionami z cichym prychnięciem, ale wyglądał przy tym, jakby powstrzymywał ten gest.

Qwerty nie odzywał się; słowa ciotki Adeli wciąż brzęczały mu w uszach i teraz z trudem skupiał się na tym, co przekazywał mu Collard.

-Dani, który trafił do nas z południa Hiszpanii, to bardzo utalentowany chłopak. Jest tylko trochę starszy od ciebie. Doskonały w telepatii, więc uważaj – Collard zaśmiał się, ale ani Qwerty, ani Anderson mu nie zawtórowali. – Poza tym bardzo utalentowany telekinetyk. Trenował najpierw w Hiszpanii, potem we Francji. Jest też George, z Południowej Afryki. Sprytny chłopak, już niejedno widział. Ibrahim jest z Nigerii; jest bardzo szybki; w dodatku rozpracowuje wszystkie systemy informatyczne i zabezpieczenia, jakby to było dodawanie. Sam nie wiem, jak on to robi, nie wstydzę się przyznać. Mamy też kilku ludzi z Rosji, z Polski, z Węgier, no i z UK, oczywiście… Och, Svetlana jest niesamowita… Zresztą, zobaczysz, co potrafią, gdy już zaczniecie szkolenie. To świetny zespół, na pewno się doskonale dogadacie.

Qwerty nie odpowiedział, a Collard zamilkł wreszcie. Resztę drogi pokonali w milczeniu, aż dotarli do dużej bramy w wysokim murze, która otworzyła się przed nimi cicho. Collard wymienił kilka słów ze stróżem i podał mu swój identyfikator, który tamten zeskanował. Potem pojechali jeszcze kawałek i w końcu samochód zatrzymał się na parkingu przed długim, ceglanym budynkiem. Collard wyłączył silnik.

-Witaj w Brentwood – powiedział. – W miejscu, którego nie ma – zaśmiał się, a Qwerty poczuł, że coś ściska go za gardło.

Wysiadł z samochodu i, rozglądając się ciekawie, poszedł za Collardem do środka. Ten poprowadził go długim korytarzem, wyłożonym bardzo praktyczną, brązową wykładziną i zatrzymał się przed drzwiami z numerem 30.

-To ty – powiedział do Qwerty’ego, podając mu klucze. Qwerty spojrzał na niego szybko i coś w zamku szczęknęło; chłopiec nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Pokój był niewielki, ale w porównaniu z klitką, w której mieszkał u Gibble’ów, była to obszerna komnata. Umeblowanie składało się z szafy, wbudowanej w ścianę, wąskiego, pojedynczego łóżka i szafki nocnej. Pod ścianą stał stół z dwoma krzesłami; przy drzwiach znajdowała się umywalka z lustrem. Wszystko było utrzymane w dość neutralnym tonie i dobrym standardzie.

Qwerty położył swoją torbę na łóżku.

-To… hm, tak na wszelki wypadek – powiedział Collard, kładąc klucze na stole.

-Dziękuję – powiedział w końcu Qwerty.

Collard rzucił mu uprzejmy uśmiech.

-Jesteś głodny? Już po śniadaniu, ale mogę przysłać ci coś do jedzenia.

Qwerty pokręcił głową.

-Nie, nie trzeba. Ale dzięki.

-Nie ma sprawy. Rozgość się. Za jakieś czterdzieści minut ktoś przyjdzie po ciebie, dobrze?

Qwerty dał znak, że zrozumiał i Collard wyszedł, rzuciwszy chłopcu jeszcze jeden ze swoich uśmiechów; wyglądał, jakby miał ich cały arsenał. Qwerty upewnił się, że drzwi są zamknięte i usiadł na twardym łóżku.

Ciągle miał wątpliwości co do tego, czy na pewno dobrze robił, zgadzając się współpracować z Collardem, ale teraz nie było już odwrotu. Z torby wyjął ramkę, którą kiedyś podarowała mu Ange i postawił przy łóżku. Potem otworzył szafę, sprawdzając ją najpierw uważnie i upewniając się, że jest pusta; włożył kilka swoich ubrań do środka. Obok szafy były kolejne drzwi; w środku znajdowała się toaleta i najmniejsza kabina prysznicowa, jaką w życiu widział. Zamknął drzwi z powrotem i podszedł do umywalki, aby umyć ręce. Rzucił szybkie spojrzenie w lustro. Wyglądał na zmęczonego i wcale mu się to nie spodobało; nie chciał sprawiać wrażenia słabego przy swoim pierwszym spotkaniu z nowymi współpracownikami. Pochlapał twarz lodowatą wodą, żeby się odświeżyć; trochę pomogło, ale wciąż wyglądał, jakby nie spał porządnie od paru nocy, co zresztą było prawdą.

W końcu usiadł na skraju materaca i zamknął oczy. Wciąż miał przed sobą widok ciotki Adeli, palącej papierosa za papierosem. I to, co mówiła o wujku Mattcie… Było to tak niepodobne do Matthew Seymore’a, którego znał, że nie potrafił go sobie wyobrazić robiącego te wszystkie rzeczy…

A jednak wierzył ciotce, w każde jej słowo – treść drugiego listu Matta potwierdzała je. Zrozumiał wreszcie postępowanie Adeli wobec niego i, chociaż wcale nie umniejszało to żalu, który do niej czuł, nie potrafił jej winić za to, co zrobiła. Wystarczyło spojrzeć teraz na niego samego, na to, gdzie znajdował się w tym momencie. John miał z tym do czynienia codziennie; każdego dnia ryzykował własnym życiem. Qwerty rozumiał ciotkę i wiedział, że było to dla niej za wiele. I dlaczego tu był? Przecież jedynym powodem, dla którego zdecydował się wreszcie przyjąć propozycję Collarda było to, żeby on i Ange mogli ułożyć sobie normalnie życie, bez ciągłego ryzyka…

Nagle usłyszał pukanie do drzwi. 

Kolejny fragment powieści można znaleźć TUTAJ (kliknij na link). 

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

części książek zaś można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz