czwartek, 4 sierpnia 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział III: "Kontrakt na całe życie"

Poniżej znajduje się trzeci rozdział piątej powieści z cyklu przygód Qwerty'ego Seymore'a. (Odwiedźcie kuchnię państwa Sandbanks, gdzie nastrój tym razem nie jest zbyt wesoły...) Książka nosi tytuł "Qwerty: W Stronę Słońca" i publikowana jest wyłącznie na tym blogu. Zapraszam do lektury! 



QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ.


Rozdział 3
Kontrakt na całe życie

*
Robiło się późno. Qwerty siedział przy stole w kuchni Sandbanksów, obejmując Ange ramieniem, jakby się bał ją wypuścić, na wypadek, gdyby zniknęła. Jeszcze tak niedawny, wesoły nastrój prysnął. Rodzice Ange i John wyglądali, jakby szary popiół przysypał im twarze.

Na środku stołu leżało zdjęcie dwóch mężczyzn, które co chwilę przyciągało wzrok zgromadzonych; nikt jednak jakoś nie chciał go dotykać.

Qwerty czuł się słaby, jakby nagle cały jego świat obrócił się do góry nogami, a on spadał, przyciągany wciąż siłą grawitacyjną w drugą stronę. I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu siedział z Angeliną w lesie, czując doskonały spokój i zadowolenie!

-Czym dokładnie jest Brentwood? – zapytał w końcu.

-Brentwood to nasza baza w Szkocji – odparł John. – Tam pracuję. Zajmujemy się takimi ludźmi jak Asqualor czy Troy Ragliani. Kontrolujemy tych, którzy posiadają zdolności telekinezy. Niektórych rekrutujemy, żeby pracowali z nami. Współpracujemy z wojskiem w tajnych projektach, które nie są podawane do wiadomości publicznej. I wiele innych.

-To tam pracowaliście? – zapytał Qwerty państwa Sandbanks.

Roger wymienił szybkie spojrzenie ze swoją żoną i Johnem.

-Powiedz im, Roger – rzekł John. – Najwyższy czas.

Qwerty poruszył się niespokojnie, a Ange ścisnęła go za rękę.

-Nie. Ja i Terry odeszliśmy, gdy powstało Brentwood. Kiedy mówię odeszliśmy… - Roger urwał i zacisnął palce na krawędzi stołu. – Zostaliśmy wysłani tutaj, żeby być blisko Gibble’ów. Nie chcieliśmy dołączyć do Brentwood. To był kontrakt na całe życie… umowa podpisana z diabłem…

Qwerty popatrzył na niego z uniesionymi brwiami.

-Co? – zapytał, czując jak ciało Ange sztywnieje z napięcia.

-Gdybyśmy dołączyli do Brentwood, oznaczałoby to, że Ange… - Roger znów urwał, a jego pierś nagle uniosła się szybciej, jakby nie mógł złapać oddechu. – Nasza córka automatycznie podlegałaby im. Musiałaby być także częścią organizacji.

Ange znieruchomiała, a Qwerty przycisnął ją do siebie mocniej.

-Z Brentwood się nie odchodzi – powiedziała Terry. – Prawda, John?

Ale John nie odpowiedział.

-Ja… Kiedy Matt pojawił się z tobą… - zaczął znów pan Sandbanks. – To była dobra okazja, żeby się wycofać. Mieliśmy okazję zamieszkać tutaj. Była znikoma szansa, że kiedykolwiek będziemy potrzebni… Matt był na miejscu, wszystko szło dobrze…

Qwerty wodził po nich wzrokiem.

-Więc… to wszystko było ukartowane? To dlatego mi pomogliście? Te wszystkie wycieczki, urodziny… - Qwerty patrzył na nich, jakby zobaczył ich po raz pierwszy, a potem spojrzał na Ange. – Ange? Wiedziałaś o tym? Wtedy, gdy spotkaliśmy się na ulicy po raz pierwszy…?

Ange zarumieniła się tylko, patrząc na niego błagalnie. On odsunął ją trochę, nie wiedząc, co powiedzieć.

-Ange… wiedziała bardzo mało – rzekł Roger. – Mieliśmy na ciebie oko i ona… miała się z tobą zaprzyjaźnić. Na szczęście to nie było trudne… - pan Sandbanks uśmiechnął się niepewnie.

Qwerty wstał od stołu, jakby krzesło zaczęło go nagle palić. Ange wyglądała, jakby się miała za chwilę rozpłakać.

-Okłamaliście mnie. Przez tyle lat… - powiedział cicho, patrząc na nich oskarżycielsko. – Mogłem się domyślić – dodał, kręcąc głową. – Nikt nie jest tak bezinteresowny.

-Qwerty, posłuchaj – odezwała się Terry, spoglądając na niego łagodnie. – To prawda, że na początku robiliśmy to, co do nas należało. To była nasza praca… no i mieliśmy oboje spory sentyment do Matta, naprawdę byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Ale kiedy cię poznaliśmy… To już nie miało znaczenia. Qwerty, stałeś się częścią rodziny – powiedziała z prostotą.

-Qwerty, proszę… - powiedziała cicho Ange.

Chłopiec oparł się o kuchenny blat i zapatrzył w ogród za oknem. Myślał o tych wszystkich chwilach, które spędził w domu Sandbanksów, o tym, co usłyszał kiedyś w wakacje, gdy pan Sandbanks mówił, że powinien mieszkać z nimi…

-Od kiedy Collard chce mnie zrekrutować? – zapytał w końcu, nie odwracając się.

-Nie jesteś tym zaskoczony… - odparł John.

Qwerty odwrócił się i pokręcił głową.

-Nie było trudno się domyślić, po spotkaniu z agentami. I słyszałem, jak rozmawialiście o tym tutaj, w kuchni. Gdy miałem czternaście lat. Że nie może się doczekać, aż dołączę, czy coś w tym rodzaju…

John i państwo Sandbanks znów wymienili spojrzenia. Ange wpatrywała się w blat, skulona na krześle.

-Od kiedy chce mnie zrekrutować? – powtórzył Qwerty.

-Odkąd umarł Matt – odparł John.

Qwerty przytaknął; spodziewał się tego.

-Collard wspomniał o jakiejś umowie… ze mną. Powiedział, że możemy zapomnieć o układach wuja Matta, że mogę zawrzeć z nim własne.

-Collard chce, żebyś pomógł nam złapać Asqualora i Lexa. W zamian chce ci zaoferować wolność. Żebyś nie musiał dołączać do Brentwood. Tam masz się znaleźć, gdy skończysz osiemnaście lat – odparł John. Mówił na pozór spokojnie, ale głos trząsł mu się lekko.

Qwerty potoczył po nich palcem, wskazując na każdego z osobna.

-I wy… wiedzieliście o tym – powiedział. Nie było to pytanie. – Wiedzieliście o tym i pozwoliliście mi… - popatrzył na Ange z takim wyrazem w oczach, że Ange pochyliła się jeszcze niżej, jakby przygniótł ją do ziemi.

Qwerty oddychał teraz z trudem.

-Nie dołączę do Collarda. Ani teraz, ani nigdy – powiedział z naciskiem. – Roger, mówiłeś, że prawo się zmienia, że nie będę musiał…

Roger wstrząsnął się, gdy Qwerty wypowiedział jego imię; głos chłopca zmienił się teraz i brzmiał w nim ból.

-Taką mamy nadzieję, Qwerty. Ale te rzeczy zajmują czas…

Nagle Ange wstała, już zdecydowanym ruchem podnosząc się w górę.

-Jeśli Qwerty idzie, to ja też – Terry Sandbanks drgnęła, a Roger zerwał się z krzesła, ale zaraz opadł na nie z powrotem.

Qwerty spojrzał na nich złym wzrokiem.

-O tym właśnie mówię! – krzyknął do nich. – To wasza wina! Wiedzieliście o wszystkim! John, jak mogłeś?! Nigdzie nie pójdziesz, Ange! – krzyknął do dziewczyny. – Żadne z nas nigdzie nie pójdzie, rozumiesz?!

Qwerty znów oparł się o blat, dysząc ciężko, jakby właśnie zrobił ponadludzki wysiłek. Stare, przepełnione żółcią poczucie winy wróciło. Oto był tutaj, z jedynymi ludźmi na świecie, których kochał i którym ufał, jego los rzucający cień na Angelinę. Miał ochotę coś zdemolować. Chciał przenieść się z powrotem do Dartmoor, na granitowe skały i rozbić je wszystkie w drobny mak.

-Qwerty… - zaczął John, a chłopiec spojrzał na niego ze złością. – Collard nie może cię do niczego zmusić. Cokolwiek by nie mówił, nie pozwoli na to, by coś się stało ludziom wokół ciebie. To należy do naszych obowiązków – mówił John uspokajająco. – Wierz mi, wiem, co robimy. Próbował cię nastraszyć, to wszystko.

-A co będzie za rok? – zapytał Qwerty, czując jak coś przewraca mu się w żołądku.

John pokręcił głową.

-Nie wiem. Ma prawo wymagać od ciebie, żebyś się przyłączył. Może próbować siły… niech spróbuje – dodał John twardym tonem, w którym była groźba. – Jesteś wolną osobą, Qwerty. Twój wuj nie miał prawa rozporządzać twoim życiem, nie jesteś niczyim niewolnikiem. Fortuna, którą ci zostawił na pewno pomoże ci rozwiązać sprawę drogą prawną, jeśli do tego dojdzie.

Qwerty uspokoił się trochę. John miał rację. To była Wielka Brytania. Prawo ciągle tu istniało.

-Zajmę się Asqualorem i Troyem osobiście – dodał John w jakiś szczególny sposób. Qwerty przypomniał sobie nagranie, które pokazał mu Collard i wstrząsnął się. I on, i John wiedzieli, że jedyną osobą, która mogła mierzyć się z Troyem był Qwerty.

-Jak to się stało, że Asqualor żyje…? – zapytał chłopiec po chwili milczenia. Był pewien, że go zabił… Pamiętał, jak jego ciało rozbiło się na cząstki i on to zrobił, on sprawił, że tamten rozpłynął się w pustce…

-Nie wiem. Widocznie… Widocznie nie zrobiłeś tego, co myślałeś. Nie tak łatwo pozbyć się kogoś takiego jak Asqualor… - John urwał, krzywiąc się.

Chłopiec milczał przez chwilę, splatając ręce.

-Ja… muszę być przez chwilę sam – powiedział w końcu. – Przepraszam – dodał i poszedł na górę, odruchowo omijając skrzypiące schody.

Cała czwórka popatrzyła na siebie, nie odzywając się słowem.

-Porozmawiam z nim… - zaczął Roger, ale Ange wstała pierwsza.

-Ja pójdę… - rzekła Ange i, nie czekając na odpowiedź, udała się na górę.

*

-Ange… – zaczął Qwerty, gdy dziewczyna weszła do pokoju, ale ona w jednej sekundzie znalazła się przy nim.

-Nie rób tego – powiedziała, chwytając go za ramię.

-Czego? – zapytał.

-Tego – wskazała na całą jego osobę. – Zawsze zamykasz się w sobie, a potem robisz coś głupiego – uśmiechnęła się niepewnie przez łzy. – Choć raz zróbmy to razem, ok? Zawsze jest wyjście z sytuacji, przecież wiesz. 

Qwerty westchnął i przyciągnął ją do siebie, tak że ich czoła stykały się ze sobą.

-Ja nie chcę z nikim walczyć, Ange. Mam dość. Chcę być z tobą. Chcę, żebyśmy byli szczęśliwi. Możemy zamieszkać gdzieś… tu, w Poole, lub gdzie indziej, gdzie będziesz chciała. Wuj Matt zostawił mi te wszystkie pieniądze… Możemy za nie zrobić coś dobrego, wiesz? Budować szpitale, szkoły… Sam nie wiem… Możemy mieć psa i kota. Nawet ryby, jeśli chcesz – uśmiechnął się lekko, widząc jej minę. – Chcę, żebyś była bezpieczna. Nie chcę obracać się na ulicy, bojąc się własnego cienia. Nie chcę, żebyś robiła to samo…

Ange pokiwała głową, uśmiechając się do niego.

-Tak będzie, Qwerty. Słyszałeś, co mówił John.

Qwerty kiwnął głową… Ale gdzieś głęboko w nim czaiła się niepewność.

-Qwerty, to, jak się poznaliśmy… - zaczęła Ange, ale on położył jej palec na ustach.

-To przeszłość – powiedział. – Wszystko, co się stało potem, to się liczy. To, jak bardzo cię…

Qwerty zamilkł, ale Ange uśmiechnęła się tylko.

-A ja ciebie. I nawet jeśli będziemy musieli dołączyć do Brentwood…

Qwerty wstrząsnął się, kręcąc głową, ale Ange położyła mu rękę na policzku i spojrzała mu w oczy.

-Nawet jeśli będziemy musieli dołączyć do Brentwood, zrobimy to razem. Zawsze razem, ok? Obiecujesz? Obiecaj mi to, Qwerty Seymore.

-Obiecuję – powiedział w końcu i przycisnął ją do siebie tak mocno, jakby miał jej już nigdy nie wypuścić.

Wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Poprzednie części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz