QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ.
Rozdział 2, część 2
Collard
*
Collard znów uśmiechnął się lekko.
-Reprezentuję Brentwood, Qwerty. To nasz ośrodek w Szkocji. John dla nas pracuje. Jesteśmy organizacją rządową. Chciałbym, żebyś przyłączył się do naszego zespołu. Tylko na czas naszej… sytuacji kryzysowej. Później możemy wrócić do poprzedniego stanu. Razem możemy dokonać rzeczy, które byłyby ciężkie lub niemożliwe do osiągnięcia w pojedynkę. Możemy pokonać tamtych…
Qwerty popatrzył na niego nieufnie, mrużąc oczy. To brzmiało trochę jak wywód Asqualora.
-Zdaje się, że obowiązuje mnie pewna umowa… - powiedział Qwerty. – Do czasu, gdy skończę osiemnaście lat.
Uśmiech Collarda nie zmniejszył się nawet o milimetr.
-Oczywiście. Nie jestem tu, aby ją łamać. Oferuję ci jedynie dobrowolną współpracę. Mamy wspólnych wrogów i dużo do stracenia. Proponuję ci dołączenie do nas, aby zapobiec nieszczęściu. Kto wie, jeśli to się powiedzie, moglibyśmy zapomnieć o układach z twoim wujem, a zawrzeć nowe, z tobą… To wszystko.
Qwerty pokręcił głową.
-Mój wuj… - zaczął, ale mężczyzna przerwał mu.
-Twój wuj chciał, żebyś był bezpieczny. My robimy wszystko, aby ten stan rzeczy utrzymać, oczywiście. Ale nie sądzę, aby twój wuj przewidział to, co się dzieje teraz. Że Asqualor mógłby połączyć siły z kimś takim jak Lex.
-Troy – powiedział machinalnie Qwerty.
-Troy – potwierdził Collard. – Obojętnie. Pamiętaj też, że umowa, którą zawarł z nami twój wuj oficjalnie obejmuje protekcję ciebie oraz państwa Gibble i ich dzieci, do czasu, gdy pozostają oni twoimi prawnymi opiekunami. Nikogo więcej.
Qwerty nie odzywał się. Spojrzał znów na fotografię i ciarki przeszły mu po plecach.
-Może to cię przekona… - rzekł Collard, wyjmując z teczki cienkiego tableta. Przejechał palcem po ekranie i podał go Qwerty’emu. – To nagranie z ostatniego sylwestra, tuż zanim John wylądował w szpitalu. Zostało to nakręcone na koncercie w Nowym Jorku.
Qwerty popatrzył na nieco zamazany obraz bawiącego się tłumu, napierającego na barierki; w prawym dolnym roku zobaczył datę i godzinę: była godzina 11 wieczorem – ostatnia godzina zeszłego roku.
W pewnym momencie ktoś zasłonił ekran ręką i odsunął ją po chwili. Qwerty zobaczył znaną sobie twarz: oliwkowa cera, czarne włosy, okrutne, figlarne oczy. Troy Ragliani patrzył prosto w obiektyw, uśmiechając się szeroko. Potem wyciągnął prawą rękę przed swoją twarz. Złożył kciuk i palce wskazujący, wystawiając pozostałe trzy. Najpierw opuścił najmniejszy palec, potem serdeczny, aż w końcu w górze pozostał tylko środkowy, w obraźliwym geście skierowany do kamery. W końcu Troy opuścił go również i na chwilę zatrzymał się; chłopcu wydawało się, że wpatruje się w niego z ekranu, jakby wiedział, że on będzie to oglądał. W końcu palcem wskazującym narysował w powietrzu okrąg, przecinając go jedną, krótką kreską, tworząc niewidzialną literę Q. Qwerty patrzył, jak Troy mrugnął, roześmiał się i zniknął. Film zatrzymał się.
-Bardzo… amerykański gest – wykrztusił Qwerty, czując narastające panikę i poczucie winy. To on pomógł Troyowi uciec. A potem… za sprawą Troya John prawie zginął! To wszystko było przez niego! John mówił mu…
Collard odebrał chłopcu urządzenie z rąk.
-Zaraz potem obok Johna został zdetonowany ładunek wybuchowy. Rezultaty znasz – powiedział Collard, a Qwerty poczuł, że ćmi mu się przed oczami. – John nie chciał pokazywać ci tego, ale ja uważam, że powinieneś wiedzieć – dodał Collard, patrząc na Qwerty’ego swoimi czystymi, niebieskimi oczami.
Qwerty poczuł, że trzęsie się lekko; szybko zapanował nad emocjami, starając się skupić na tym, co mówił do niego Collard.
-Co miałbym robić? – zapytał Qwerty.
-Przeszkolimy cię. Twoje zdolności przerastają wszystko, co widziałem do tej pory… ale my możemy nauczyć cię, jak używać ich w walce. Skutecznie – to ostatnie słowo Collard wymówił ze szczególnym naciskiem. – Możesz być niepokonany… Ze wsparciem naszego zespołu, będziesz mógł pozbyć się ich raz na zawsze. Być bezpieczny. Zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie i tym, na których ci zależy. Sandbanksowie. Twoi przyjaciele ze szkoły. Twoja ciotka, wuj, kuzyni… Chociaż rozumiem, że ci ostatni nie są twoimi ulubieńcami, chyba nie chciałbyś, żeby coś im się stało, prawda?
-Grozisz mi? – nastroszył się Qwerty.
-Absolutnie nie, Qwerty, nie bądź niemądry – zaprzeczył Collard, popierając swoje słowa definitywnym gestem. – Z naszej strony nic nie grozi tobie ani nikomu z twojego otoczenia. To my cię ochraniamy, pamiętasz? Zagrożeniem są oni – Collard wskazał na zdjęcie, które Qwerty miał teraz na kolanach.
Qwerty pokręcił głową.
-Wuj Matt nie chciałby tego – było to pierwsze, co przyszło mu do głowy.
-Matthew Seymore nie żyje od czterech lat, Qwerty. Pytaniem jest: czego ty chcesz?
Qwerty znów pokręcił głową, jakby odganiał natrętne myśli. Przypomniał sobie wir, który rozpętał na parkingu. Wierzył, że zabił wtedy Asqualora, pamiętał, jak chciał, żeby wszystko wokół po prostu się skończyło… Potem pomyślał o tym, co zrobił swoim wrogom, Milesowi i Tony’emu, w zeszłym roku, gdy próbowali go pobić w parku. Pamiętał, jak samą myślał złamał im ręce i nogi… Brzydził się tym, co zrobił. Nie chciał być niepokonany. Chciał normalnie żyć…
-Nie chcę walczyć – powiedział. – Nie chcę zabijać. Nawet Asqualora. Nie chcę… - urwał. – Przykro mi – powiedział, oddając fotografię Collardowi. – Będę bronił siebie i moich bliskich, gdy będę musiał. Ale nie dołączę do was.
Collard westchnął.
-Rozumiem, Qwerty. Naprawdę. I szanuję twoją decyzję. Ale zapytaj się tylko o jedno – Collard nachylił się do niego i spojrzał mu prosto w oczy. – Czy możesz być z nimi wszystkimi jednocześnie, cały czas?
Collard odchylił się na siedzeniu i Qwerty poczuł, że samochód zatrzymuje się.
-Nie dasz rady zrobić tego sam. Musisz spać, to po pierwsze. I jak będzie wyglądało twoje dalsze życie, Qwerty? Gdy będziesz biegał z miejsca na miejsce, by ochronić Sandbanksów, swoją ciotkę, niczemu niewinnych znajomych? Nie pomożesz im wszystkim. Kogo wybierzesz?
Qwerty milczał, czując się jak mysz, nad którą zatrzasnęła się właśnie pułapka.
-Proszę – powiedział Collard, podając mu zdjęcie. – Zatrzymaj to. Jesteśmy na Redhoave Road. Zdaje się, że tu chciałeś przyjść, prawda?
Chłopiec ze wstrętem złapał zdjęcie, jakby sam obraz jego wrogów budził w nim odruchową odrazę, i otworzył drzwi; był teraz na przeciwko domu Ange.
-Do zobaczenia, Qwerty – powiedział mu Collard i zamknął za nim drzwi.
Nie czekając, aż samochód odjedzie, Qwerty rzucił jedno spojrzenie na dom i pognał do drzwi. Okna były ciemne i Qwerty poczuł obrzydliwy, dławiący strach. Nie pukając, rzucił się do środka, odginając po drodze zamek i znalazł Sandbanksów w salonie, oglądających telewizję przy zgaszonym świetle.
Zerwali się na jego widok, a Ange, przestraszona, rzuciła się do niego.
-Qwerty, co się stało?
Qwerty zamknął ją w ucisku; miał wrażenie, jakby grom, który w niego uderzył, rozbijając go na połowę, nagle cofnął się. Zachwiał się na nogach i oparł o ścianę, przyciskając głowę Ange do swojej piersi. Drugą ręką, która drżała lekko, podał zdjęcie Rogerowi.
-Qwerty, trzęsiesz się… - powiedziała Ange, odsuwając się od niego, ale on nie wypuścił jej z objęć.
Roger Sandbanks zapalił lampę, zerknął na fotografię i ciężko usiadł na kanapie.
-Oni wrócili – powiedział słabo Qwerty.
Kolejny rozdział powieści znaleźć można TUTAJ.
Poprzednie części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz