Qwerty ma plan, o którym wie tylko Luca Glanzman, szwajcarski bankier... Czy on się powiedzie? I co Qwerty zrobi w następnej kolejności? Przekonajcie się sami. Przypominam, że wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 9, część 1
Umowa
*
Umowa
*
-Wróciłeś! – krzyknęła Ange, gdy Qwerty pojawił się w jej pokoju. Mimo popołudniowej pory, wciąż miała na sobie szkolny mundurek i najwyraźniej była zmartwiona. Teraz podbiegła w jego stronę i zarzuciła mu ręce na szyję. On objął ją i uśmiechnął się z ulgą.
Przespał się trochę i miał na sobie nowe, świeże ubranie, które dostarczono mu do pokoju hotelowego; Luca zadbał o wszystko. Z pozoru wyglądał jak zwykle, ale jakiś nowy wyraz determinacji pojawił się na jego twarzy. Ange przyjrzała mu się uważnie.
-Qwerty, co się dzieje? Zniknąłeś wczoraj… I dzisiaj rano… Nie rozumiem… Co miałeś na myśli mówiąc, że jedziesz do Szwajcarii? Do kraju Szwajcarii?
Qwerty popatrzył na nią; miał ochotę zabrać ją gdzieś daleko i nigdy nie wypuszczać z objęć. Im dłużej był blisko niej, tym lepiej się czuł, jakby Ange wlewała w niego jakąś dobrą energię.
-Ja… Mój wuj zostawił mi pewne instrukcje, Ange. Musiałem coś sprawdzić. Ale… już wszystko w porządku. Wszystko jest pod kontrolą – dodał spokojnie.
Ale Ange nie zadowoliła się tym wyjaśnieniem.
-Qwerty, o co chodzi? Gdzie byłeś? – pytała dalej, patrząc na niego bystro.
Qwerty westchnął. Ange potrafiła patrzeć w jego myśli jakby był ze szkła. Musiał być ostrożny… Pociągnął ją lekko w stronę łóżka i usiadł obok niej, odgarniając jej włosy z czoła.
-Wszystko ok, naprawdę. To… sprawy spadkowe. Musiałem zobaczyć się z bankierem wuja.
-Jak to? – zapytała Ange. – Myślałam… mówiłeś, że twój wuj jakoś to uregulował. Z twoją ciotką i w ogóle…
Do tej pory niewiele rozmawiali o pieniądzach, które Qwerty miał odziedziczyć. On sam myślał o nich bardziej jak o pożytecznym środku, dzięki któremu będzie mógł wyprowadzić się od Gibble’ów, a państwo Sandbanks nie wydawali się nigdy cierpieć na brak funduszy. Ange wyglądała teraz, jakby sobie przypomniała o jego sytuacji i przeczuwała kłopoty.
On jednak pokręcił uspokajająco głową. Nie cierpiał okłamywać Angeliny, ale nie mógł jej powiedzieć o tym, co zobaczył dziś rano. Tony kompromitujących papierów, równo poukładane wzdłuż pancernych ścian… Ponadto rozmowa z Lucą wciąż brzęczała mu w uszach.
-Uregulował – potwierdził Qwerty. – Ale musiałem się z nim zobaczyć; wuj Matt chciał, abym go poznał już teraz. Na wypadek…
-Brentwood – powiedziała Angelina; jej głos drgnął lekko.
Qwerty wzruszył ramionami.
-Nie… - zaczął, ale do drzwi rozległo się pukanie, które przerwało mu w pół słowa.
-Ange? Qwerty? Jesteś tam? – głos Terry dobiegł ich z korytarza.
-Tak, mamo, Qwerty tu jest, wejdź – powiedziała Ange.
Terry weszła do środka, a za nią przyszedł Roger.
-Qwerty! – powiedziała z ulgą. – Wszystko w porządku? Martwiliśmy się.
Chłopiec uśmiechnął się. Przygotował się do wyjaśnień, a raczej odmowy ich udzielenia, ale to wcale nie znaczyło, że ta rozmowa była dla niego prosta. Ale następne parę miesięcy miały być dla niego najtrudniejszym czasem w życiu, więc musiał się chyba powoli przyzwyczajać…
-Wszystko dobrze. Musiałem zobaczyć się z kimś, z polecenia wuja Matta.
Roger i Terry popatrzyli na niego z zaskoczeniem.
-Gdzie byłeś? – zapytał w końcu Roger, starając się brzmieć surowo. – Najpierw ten prawnik zakazał nam iść do ciebie, a potem zniknąłeś! Opuściłeś szkołę i…
-Sprawy spadkowe – powiedział Qwerty jakimś twardym tonem. Sugerował on, że nie powinno ich to interesować.
-Aha, hmm… - powiedział Roger. – No tak. Cóż… W takim razie to nie nasza sprawa. Ale nie opuszczaj szkoły. I nie znikaj jak duch, bez żadnych wyjaśnień, ok? Szwajcaria? Co to miało znaczyć? John jest wściekły…
Qwerty przytaknął, patrząc ze skruchą.
-Przepraszam – powiedział, jakby to zamykało sprawę.
Państwo Sandbanks popatrzyli na siebie, zdezorientowani. Roger odchrząknął.
-Tego… Obiad niedługo będzie gotowy – rzekł w końcu i wycofał się. Nagle przypomniał sobie, jak uparty bywał Matt.
Pani Sandbanks obrzuciła ich obojga jeszcze jakimś dziwnym spojrzeniem i wyszła także. Qwerty skrzywił się trochę; wiedział, że żadne z nich nie spodziewało się takiego obrotu rozmowy. Wiedział też, że nie zachował się wobec nich zbyt uprzejmie, znikając na górze w swoje własne urodziny, a potem wynosząc się praktycznie bez pożegnania. Ale jego plan wymagał pewnych poświęceń…
Odwrócił się znów do Ange i uśmiechnął.
-Hej, wszystko będzie dobrze, naprawdę – przyciągnął ją do siebie i znów poczuł, jakby świat wracał do normy. – Nie stało się dzisiaj nic złego? – zapytał z niepokojem. Na chwilę zapomniał o swoich zwykłych wrogach, rozmyślając o tych nieznanych…
-Nie, wszystko w porządku – powiedziała Ange. – Wszyscy żyją – próbowała się uśmiechnąć, ale grymas, który pojawił się na jej twarzy był daleki od wesołości.
Wieczorem Qwerty wrócił na Pilsdon Drive, zamknąwszy się w pokoju. Musiał być sam, aby jeszcze raz wszystko przemyśleć. W końcu skontaktował się z Johnem.
„John, muszę się z tobą jutro zobaczyć,” powiedział bez ogródek.
Natychmiast wyczuł, że John jest na niego wściekły, dokładnie tak jak powiedział Roger Sandbanks. Ale nie mógł się teraz tym przejmować.
„Ktoś ci powinien wygarbować skórę, Qwerty Seymore,” usłyszał i skrzywił się trochę.
„Jutro po szkole?”
„Nie mam czasu,” odparł John i przez chwilę chłopiec słyszał znajomą ciszę. Czekał.
„Wieczorem. U mnie. I lepiej, żebyś miał dobrą wymówkę na to, co się stało!”
„Do zobaczenia,” odparł Qwerty i zakończył z trudem połączenie. John miał ochotę dać mu porządną burę, wiedział o tym, ale nie chciał teraz go słuchać.
Przespał się trochę i miał na sobie nowe, świeże ubranie, które dostarczono mu do pokoju hotelowego; Luca zadbał o wszystko. Z pozoru wyglądał jak zwykle, ale jakiś nowy wyraz determinacji pojawił się na jego twarzy. Ange przyjrzała mu się uważnie.
-Qwerty, co się dzieje? Zniknąłeś wczoraj… I dzisiaj rano… Nie rozumiem… Co miałeś na myśli mówiąc, że jedziesz do Szwajcarii? Do kraju Szwajcarii?
Qwerty popatrzył na nią; miał ochotę zabrać ją gdzieś daleko i nigdy nie wypuszczać z objęć. Im dłużej był blisko niej, tym lepiej się czuł, jakby Ange wlewała w niego jakąś dobrą energię.
-Ja… Mój wuj zostawił mi pewne instrukcje, Ange. Musiałem coś sprawdzić. Ale… już wszystko w porządku. Wszystko jest pod kontrolą – dodał spokojnie.
Ale Ange nie zadowoliła się tym wyjaśnieniem.
-Qwerty, o co chodzi? Gdzie byłeś? – pytała dalej, patrząc na niego bystro.
Qwerty westchnął. Ange potrafiła patrzeć w jego myśli jakby był ze szkła. Musiał być ostrożny… Pociągnął ją lekko w stronę łóżka i usiadł obok niej, odgarniając jej włosy z czoła.
-Wszystko ok, naprawdę. To… sprawy spadkowe. Musiałem zobaczyć się z bankierem wuja.
-Jak to? – zapytała Ange. – Myślałam… mówiłeś, że twój wuj jakoś to uregulował. Z twoją ciotką i w ogóle…
Do tej pory niewiele rozmawiali o pieniądzach, które Qwerty miał odziedziczyć. On sam myślał o nich bardziej jak o pożytecznym środku, dzięki któremu będzie mógł wyprowadzić się od Gibble’ów, a państwo Sandbanks nie wydawali się nigdy cierpieć na brak funduszy. Ange wyglądała teraz, jakby sobie przypomniała o jego sytuacji i przeczuwała kłopoty.
On jednak pokręcił uspokajająco głową. Nie cierpiał okłamywać Angeliny, ale nie mógł jej powiedzieć o tym, co zobaczył dziś rano. Tony kompromitujących papierów, równo poukładane wzdłuż pancernych ścian… Ponadto rozmowa z Lucą wciąż brzęczała mu w uszach.
-Uregulował – potwierdził Qwerty. – Ale musiałem się z nim zobaczyć; wuj Matt chciał, abym go poznał już teraz. Na wypadek…
-Brentwood – powiedziała Angelina; jej głos drgnął lekko.
Qwerty wzruszył ramionami.
-Nie… - zaczął, ale do drzwi rozległo się pukanie, które przerwało mu w pół słowa.
-Ange? Qwerty? Jesteś tam? – głos Terry dobiegł ich z korytarza.
-Tak, mamo, Qwerty tu jest, wejdź – powiedziała Ange.
Terry weszła do środka, a za nią przyszedł Roger.
-Qwerty! – powiedziała z ulgą. – Wszystko w porządku? Martwiliśmy się.
Chłopiec uśmiechnął się. Przygotował się do wyjaśnień, a raczej odmowy ich udzielenia, ale to wcale nie znaczyło, że ta rozmowa była dla niego prosta. Ale następne parę miesięcy miały być dla niego najtrudniejszym czasem w życiu, więc musiał się chyba powoli przyzwyczajać…
-Wszystko dobrze. Musiałem zobaczyć się z kimś, z polecenia wuja Matta.
Roger i Terry popatrzyli na niego z zaskoczeniem.
-Gdzie byłeś? – zapytał w końcu Roger, starając się brzmieć surowo. – Najpierw ten prawnik zakazał nam iść do ciebie, a potem zniknąłeś! Opuściłeś szkołę i…
-Sprawy spadkowe – powiedział Qwerty jakimś twardym tonem. Sugerował on, że nie powinno ich to interesować.
-Aha, hmm… - powiedział Roger. – No tak. Cóż… W takim razie to nie nasza sprawa. Ale nie opuszczaj szkoły. I nie znikaj jak duch, bez żadnych wyjaśnień, ok? Szwajcaria? Co to miało znaczyć? John jest wściekły…
Qwerty przytaknął, patrząc ze skruchą.
-Przepraszam – powiedział, jakby to zamykało sprawę.
Państwo Sandbanks popatrzyli na siebie, zdezorientowani. Roger odchrząknął.
-Tego… Obiad niedługo będzie gotowy – rzekł w końcu i wycofał się. Nagle przypomniał sobie, jak uparty bywał Matt.
Pani Sandbanks obrzuciła ich obojga jeszcze jakimś dziwnym spojrzeniem i wyszła także. Qwerty skrzywił się trochę; wiedział, że żadne z nich nie spodziewało się takiego obrotu rozmowy. Wiedział też, że nie zachował się wobec nich zbyt uprzejmie, znikając na górze w swoje własne urodziny, a potem wynosząc się praktycznie bez pożegnania. Ale jego plan wymagał pewnych poświęceń…
Odwrócił się znów do Ange i uśmiechnął.
-Hej, wszystko będzie dobrze, naprawdę – przyciągnął ją do siebie i znów poczuł, jakby świat wracał do normy. – Nie stało się dzisiaj nic złego? – zapytał z niepokojem. Na chwilę zapomniał o swoich zwykłych wrogach, rozmyślając o tych nieznanych…
-Nie, wszystko w porządku – powiedziała Ange. – Wszyscy żyją – próbowała się uśmiechnąć, ale grymas, który pojawił się na jej twarzy był daleki od wesołości.
*
Qwerty zjadł obiad z państwem Sandbanks, ale rozmowa nie kleiła się za bardzo. On milczał, patrząc na Ange i odzywając się niewiele, a oni wyglądali, jakby chcieli go wypytać o wszystko, ale jednocześnie wiedzieli, że nie powinni tego robić. Qwerty był prawie pełnoletni i sprawy pieniężne pomiędzy nim a Mattem nie powinny nikogo obchodzić.Wieczorem Qwerty wrócił na Pilsdon Drive, zamknąwszy się w pokoju. Musiał być sam, aby jeszcze raz wszystko przemyśleć. W końcu skontaktował się z Johnem.
„John, muszę się z tobą jutro zobaczyć,” powiedział bez ogródek.
Natychmiast wyczuł, że John jest na niego wściekły, dokładnie tak jak powiedział Roger Sandbanks. Ale nie mógł się teraz tym przejmować.
„Ktoś ci powinien wygarbować skórę, Qwerty Seymore,” usłyszał i skrzywił się trochę.
„Jutro po szkole?”
„Nie mam czasu,” odparł John i przez chwilę chłopiec słyszał znajomą ciszę. Czekał.
„Wieczorem. U mnie. I lepiej, żebyś miał dobrą wymówkę na to, co się stało!”
„Do zobaczenia,” odparł Qwerty i zakończył z trudem połączenie. John miał ochotę dać mu porządną burę, wiedział o tym, ale nie chciał teraz go słuchać.
Kolejną część powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Cztery tomy można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz