Co robić, gdy nagle człowiek znajduje się w próżni, a jedyna droga naprzód wiedzie przez dziwne przeszkody? Cóż, trzeba zagryźć zęby i iść przed siebie, nawet, gdy na samym końcu na mównicę wstępuje mały, ubrany na biało człowiek witający tłum u bram Nieba. Pozostaje tlko odebrać mapę i kupon na skrzydła... Taki to pomysł na opowiadanie miałam ponad 10 lat temu. Poniżej publikuję trzecią część historii, gdzie główny bohater, Nat, trafia do bram Niebios. Kogo tam spotka? Przekonajcie się sami...
Obraz STĄD |
Część I opowiadania - KLIKNIJ TUTAJ
Część II opowiadania - KLIKNIJ TUTAJ
Część III - poniżej
Minął jakiś czas. Nat dostał zakwaterowanie w niewielkim bloku, gdzie urządził się w miarę wygodnie. Codziennie chodził też do pracy – pracował po kilka godzin dziennie jako kucharz w barze, niedaleko swego domu.
Nigdy nie czuł zmęczenia. Nie dostawał za swoją pracę żadnego wynagrodzenia, ale też nie musiał za nic płacić. Zdążył się już przekonać, ze w Niebie nie istnieją takie służby jak pogotowie, straż pożarna czy policja. Nie było tu chorób, wypadków ani przestępstw. Nie rodziły się dzieci i nikt nie umierał. Każdy miał jakąś pracę, po prostu po to, by inni mieli to, czego potrzebują – wymieniając się swymi usługami.
Miasto było ogromne, ciągnęło się w nieskończoność, były tam dzielnice krajów całego świata, ludzie mówili innymi językami, ale wszyscy się nawzajem rozumieli. Ulice, domy, parkingi, parki, ogrody, kompleksy leśne, których także tu nie brakowało, lokale, po prostu wszystko było tu zadbane, czyste, nie ulegało zniszczeniu, nie umierały nawet rośliny, choć tych akurat od czasu do czasu przybywało bądź ubywało – zależnie od potrzeb terenu.
Nat nie mógł się przyzwyczaić. Owszem, podobało mu się. Był szczęśliwy. Miał pracę, ludzie odnosili się do niego zwykle przyjaźnie lub – w najgorszym razie – obojętnie. Zawsze miał to, czego potrzebował. Gdy wypełnił już swe codzienne obowiązki, mógł iść popływać, pograć w tenisa, poczytać książki, pooglądać najlepsze filmy w telewizji lub w kinie, posłuchać gdzieś dobrej muzyki, nawet potańczyć – cokolwiek, na co tylko miał ochotę. Czasem też przywdziewał skrzydła i szybował nad wieżowcami. Było to wspaniałe uczucie, ale nie zaznawał go zbyt często. Jakoś nie mógł się do tego przekonać.
Czegoś mu brakowało.
Praca była mu obojętna – ani specjalnie jej nie lubił, ani go nie nudziła, nie męczył się, ale też nie była ona dla niego tym, co naprawdę chciałby robić. Nie wiedział właściwie, o czym mógłby marzyć – na pewno nie byłaby to jednak posada kucharza.
Nie o to jednak chodziło. Na przykład dwa tygodnie temu, włócząc się wieczorem wzdłuż oświetlonych, kolorowych wystaw sklepowych, z których mógł mieć właściwie wszystko (zauważył u siebie i tutejszych mieszkańcach wiele rzeczy odróżniających ich od śmiertelników: na przykład nikt tutaj nie był chciwy; Nat podejrzewał, że gdyby w swym życiu doczesnym miał możliwość posiadania wszystkiego za darmo, brałby bez końca – teraz nie miał nawet samochodu, bo nie był mu potrzebny – w razie czego zadowalał się autobusami; nikomu też niczego nie zazdrościł), Nat spotkał młodą kobietę, przechadzającą się w towarzystwie dwóch przyjaciółek.
-No nie! – zawołała – Jak tu stoję! To ty, Nat?
Nat rozejrzał się niepewnie.
-Tak mam na imię…
-Ależ! Nie poznajesz mnie. To ja, twoja babcia!
-Babcia?...
-No tak, wyglądałam nieco inaczej, kiedy mnie znałeś – kobieta zaśmiała się – Ale, widzisz, tutaj każdy ma tą postać, którą za życia lubił najbardziej lub tą, o której zawsze marzył. A ty! Jak wyrosłeś! A ja doskonale jeszcze pamiętam, jak mały Nat siedział i bawił się u mnie drewnianymi kukiełkami… miałam ich całą półkę – ze śmiechem zwróciła się do swoich przyjaciółek – Poznajcie się. To jest Nat, mój wnuk. – rzekła z dumą. – Nat, to dwie moje najlepsze przyjaciółki, pracujemy razem. – kobieta wymieniła imiona swoich towarzyszek, a on uścisnął im dłonie, bąkając trochę niewyraźne „Miło mi” – Teraz trochę się śpieszymy, ale wpadnij do mnie koniecznie. – wyjęła z torebki niewielki notes, napisała w nim coś szybko i wyrwała kartkę, podając ją Natowi – To mój adres. Najczęściej jestem w domu po południu. Przyjdź koniecznie! Młodo umarłeś, jak widzę… Ale bardzo się cieszę, że się tu spotykamy – dodała jeszcze i odeszła wraz z dwoma towarzyszkami, machając mu ręką.
Takie sytuacje powtarzały się, na szczęście niezbyt często. Nat nikogo nie odwiedził.
Ponadto miał okazję obejrzeć, jak różne słynne osobistości, odmłodzone i w pełni formy, dają swoje koncerty czy przedstawienia. Spotykał niekiedy zmarłe sławy, teraz nie różniące się już niczym od pozostałych – byli po prostu zwykłymi ludźmi, którzy wykonują dla innych swoją pracę, bawiąc ich i dostając w zamian to, czego potrzebowali oni sami. Tutaj każdy był znany: i aktor, i szewc, i piekarz, i piosenkarz, i filozof, i ogrodnik, i krawiec. Każdy się liczył. Wszyscy byli równi.
Nat tak naprawdę nie czuł się dobrze pośród tego wszystkiego. Owszem, świat wyprany z nienawiści, chciwości, zazdrości i żądz był piękny. Ale nie budził w nim zaufania. Ciągle zbyt świeżo miał w pamięci drogę do Nieba, twarz mężczyzny, który tylko na chwilę wyszedł z szeregu. Widział, co dzieje się z innymi, a jednak wyszedł. Nat często się nad tym zastanawiał. On sam nie opuścił ścieżki, ponieważ powstrzymywał go strach. Co jest lepsze – zastanawiał się – poddanie się chęci zaspokojenia podstawowych potrzeb czy strach przed wypadnięciem z szeregu? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. A może po prostu nie chciał…
Mijał dzień za dniem. Tu też nadchodziła noc, tak, by porządek nie był naruszony. Kto chciał, to spał. Kto nie chciał, nie musiał.
Nat był szczęśliwy, tak. Ale czuł, jakby nie istniał. Jakby miał tylko część siebie.
Nadszedł któryś z kolei ranek. Nat, który przestał już je liczyć, obudził się i przeciągnął. Był, jak zawsze, wypoczęty i czuł się świetnie. Zażył porannej toalety, ubrał się, zjadł dobre śniadanie i wyszedł z domu do pracy. Nie miał daleko – musiał jedynie przejść przez jezdnię, a potem pokonać kilkaset metrów i skręcić w prawo – tuż za rogiem znajdował się bar, w którym pracował. Przeszedł równiutki chodnik i postawił stopę na ulicy – w tym momencie usłyszał za sobą krzyk i krótki świst, poczuł mocne uderzenie – i zapadła ciemność.
Część 4 - KLIKNIJ TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz