czwartek, 7 lipca 2016

"Przypadkiem" - część 2 (opowiadanie)

Oto druga część opowiadania zatytułowanego "Przypadkiem" (tytuł przypadkowy...). Nasz główny bohater, Nat, dociera w końcu do celu. To jednak wcale nie koniec... Pierwsza część dostępna jest TUTAJ - LINK. To jedno ze starych opowiadań - napisanych około 2003 roku, czyli - mnie samej trudno w to uwierzyć - ponad 13 lat temu! Zapraszam i mam nadzieję, że Was zaciekawi. 

Obraz pochodz STĄD (link)

Nikt go nie słuchał. Prawie wypadł na bok, ale w ostatniej chwili przeskoczył przez próg, obijając się ramieniem o furtkę. Odwrócił się, ale natychmiast został popchnięty naprzód – nie miał wyboru: ruszył przed siebie zaciskając pięści.

Znalazł się teraz w długim korytarzu, zbudowanym z solidnych, drewnianych bali i porośniętym gęsto bluszczem. Korytarz był tak wąski, że nikt nikogo nie mógłby wyprzedzić, ani nawet przystanąć. Jedyna droga wiodła wprost do przodu, przez tunel. Z góry, poprzez drewniane, półokrągłe sklepienie przedostawało się do środka światło dzienne. Nat potknął się i spojrzał w dół. Zatrzymał się. Na ziemi leżał jakiś człowiek – zdeptany przez innych. Poczuł ostrzegawcze pchnięcie w plecy. 

Powstrzymując łzy żalu i wściekłości, ruszył przed siebie, starając się – bez powodzenia – ominąć jakoś leżące ciało. Powtórzyło się to jeszcze wiele razy, zanim doszli w końcu, jak się wydawało, do celu. Była nim mała altanka na końcu  tunelu. Trzeba było przez nią przejść, by wydostać się na rozległy plac wylany asfaltem. 

Nie przeszli wszyscy. Altana była pułapką – jeśli ktoś postawił nieodpowiednio stopę, otwierała się pod nim zapadnia, do której wpadał. Nat znowu słyszał krzyki. Towarzyszyły mu prawie przez całą drogę. Pomyślał, że powinien się już przyzwyczaić, zobojętnieć, jednak złość i przerażenie wzrastały w nim z każdą sekundą.

Przeszedł. Bose stopy dotknęły nagrzanego asfaltu, a całe zmęczenie i ból gdzieś zniknęły. Daleko przed sobą, ponad głowami tłumu, Nat ujrzał wysoką, wielka mównicę, a zaraz za nią kolejna bramę – tym razem zwyczajną, z siatki, pomalowaną na biało. Za nią rozciągał się ogród.

Nie czekali długo. Na mównicę wszedł niewielki, pomarszczony człowieczek ubrany na biało: w białe spodnie, białą koszulę i czapkę z daszkiem tego samego koloru. Wyglądał jak pielęgniarz prywatnej kliniki dla obłąkanych. Postukał w mikrofon, sprawdzając, czy działa i, widocznie zadowolony z efektu, zaczął:

-Witam państwa. Po długiej oraz trudnej drodze, pełnej prób i niespodzianek, dotarliście do bram Nieba. Jesteście tu, bo żyliście dobrze i zasłużyliście na wieczność w Raju. Nie żałujcie tych, którym się nie udało. – Natowi zdawało się, że mówiący do mikrofonu człowiek spojrzał prosto na niego; zaraz jednak skarcił się za to. Z pewnością było to tylko złudzenie – niemożliwe, by tamten dostrzegł go w tłumie. – Oni dostaną to, na co zasłużyli. Wam serdecznie gratuluję i zapraszam do Nieba. Przy wyjściu z ogrodu znajduje się biała budka. Proszę podejść do jej okienka i wziąć kartkę z informacją o swoim przydziale i kupon na skrzydła.

Biała brama z siatki otworzyła się powoli i tłum ruszył wezbraną falą poprzez nią. Minęli piękny sad, potem ogród pełen kwitnących drzew oraz kolorowych kwiatów i ich oczom ukazała się panorama miasta. Było ogromne. Wielkie wieżowce lśniące błękitem szyb pięły się wysoko do nieba, mniejsze bloki wyrastały wśród nich niczym grzyby wśród drzew. Proste, szare ulice wiły się cienkimi wstęgami pomiędzy nimi, mijając ogromne parki, ogrody, centra sportowe i handlowe, mniejsze i większe knajpy, bary szybkiej obsługi i wiele, wiele innych. Nad miastem unosiło się może kilkadziesiąt sylwetek płynących na rozłożystych, śnieżnobiałych skrzydłach.

Nat obserwował to wszystko i stał tak, zdezorientowany, przez dłuższą chwilę. Wreszcie otrząsnął się i ruszył do wspomnianego okienka. Kolejka była długa, ale poruszała się zdumiewająco szybko – tak, że w ciągu niespełna godziny każdy miał już w ręku swój bloczek z adresem, miejscem pracy, mapą oraz niebieskim druczkiem upoważniającym do otrzymania skrzydeł.

-Co teraz? – zapytał Nat jakiegoś człowieka stojącego najbliżej niego.

-Idziemy, oczywiście. – odpowiedział tamten, pewnie ściskając w ręku swój bloczek. – Nasz pierwszy dzień w Niebie. – dodał, uśmiechnął się szeroko i ruszył do miasta, nie oglądając się za siebie. Nat wzruszył ramionami i poszedł także – z powątpiewaniem oglądając mapę, którą dostał.

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz