czwartek, 26 maja 2016

Najlepsza mama - Terry Sandbanks

Z okazji Dnia Matki chciałabym przypomnieć (lub przedstawić tym, którzy jeszcze jej nie znają) postać mojej ulubionej mamy z serii o Qwertym - Terry Sandbanks. To niska, wesoła kobieta o szaro-zielonych oczach i brązowych włosach, której niekwestionowalną pasją jest ogrodnictwo. Tak naprawdę niewiele o niej wiemy - wydaje się łagodzić spory i sporo uśmiechać, ale - tyle wam zdradzę - to taka cicha woda... Największą jej zaletą jest jednak - po prostu - bycie dobrą mamą dla Ange i także dla Qwerty'ego, którego szybko zaczyna traktować jak własnego syna. Bo swojej mamy chłopiec niestety nie zna...

Terry
Terry Sandbanks
Rysunek: Grzegorz Like

Terry jest osobą, która dba o to, by członkowie jej rodziny i przyjaciele zawsze jedli zdrowo - jednocześnie wcale nie szczędzi nikomu smakołyków, aby poprawić im humor. Raczej cicha, z reguły nie mówi wiele, a jednak rozmowa z nią jest swobodna i przyjemna. Na pozór trzyma dystans do ludzi, lecz jej uścisk jest dla Qwerty'ego zupełnie jak uścisk jego własnej matki. Terry lubią chyba wszyscy - dogaduje się nawet z ciotką Adelą Gibble, chociaż najczęściej przez telefon. 

Oto kilka fragmentów powieści (w porządku chronologicznym), które być może przybliżą wam tę postać - sympatyczną, ciepłą i opiekuńczą mamę, panią Sandbanks.

Zacznijmy od sceny, gdy Qwerty - a zarazam czytelnik - po raz pierwszy spotyka Terry:

"Dziewczyna zadzwoniła do drzwi. Nie minęło pół minuty, jak dały się słyszeć lekkie kroki, tłumione przez wykładzinę na podłodze i drzwi otworzyła im niska, szczupła kobieta o podłużnej, przyjemnej twarzy. Jej wiek zdradzały tylko kurze łapki wokół oczu i cienkie zmarszczki w okolicach ust, jakby wyżłobił je tam zbyt częsty uśmiech. Teraz też uśmiechnęła się i to tak, że jej szare oczy zmieniły się w dwa sympatyczne przecinki, zupełnie tak samo jak u Angeliny. Włosy miała ciemne, założone za uszy, a na sobie biały fartuch obrębiony pomarszczoną koronką, nałożony na niebieskie jeansy i czarną bluzkę z krótkim rękawem.

-Cześć, wejdźcie – powiedziała, zupełnie jakby była ich koleżanką. – Miło mi cię poznać Qwerty. Jestem Terry Sandbanks – podała mu rękę, przedtem wycierając ją z wody o fartuch. Qwerty uścisnął ją nieśmiało i uśmiechnął się do kobiety z sympatią, jaką poczuł do niej natychmiast. Odpowiedziała mu przyjaznym wejrzeniem, bo śmiała się już dawno.

-Mnie również miło panią poznać – z Qwerty’ego opadły nagle wszystkie wątpliwości i trema opuściła go całkowicie. Pomyślał, że po raz pierwszy od kilku tygodni wypowiedział tę formułkę zupełnie szczerze.

-Zrobiłam właśnie pudding cytrynowy. Lubisz? – spytała Qwerty’ego.

Kiwnął głową.

-No, to umyjcie ręce i siadajcie do stołu."

Fragment pochodzi z pierwszej części przygód Qwerty'ego, zatytułowanej "Qwerty: Historia" (darmowy ebook można ściągnąć TUTAJ)




Terry trudno też oszukać - z łatwością potrafi przejrzeć swoich podopiecznych. I kiedy w drugiej części Qwerty zaczyna mieć problemy z poczuciem czasu, mama Angeliny zauważa to od razu:

"W marcu pogoda poprawiła się i pani Sandbanks zawiesiła wreszcie na ścianie wiosenny obraz.
-Dość zimowego nastroju – powiedziała, posypując lody jagodami i wręczając miski Qwerty’emu i Ange. Siedzieli w kuchni Sandbanksów; była sobota i właśnie skończyli jeść obiad, po długim spacerze. Chłopiec przyjął naczynie z nieobecnym „dziękuję”, zapatrzony w podłogę.

Ange i Terry wymieniły spojrzenia.

-Qwerty, wszystko w porządku? – zapytała mama Ange, wpatrując się w niego uważnie.

Qwerty wyglądał, jakby dopiero co się obudził. Skinął głową.

-Tak, tak, dzięki, wszystko ok – odparł, uśmiechając się blado.
 
-Jak tam w szkole? – zapytała mama Angeliny.

-W porządku – odparł Qwerty, nabierając trochę lodów i bitej śmietany na łyżeczkę i podnosząc ją do ust.

-A jak się miewają twoi kuzyni? – pytała dalej pani Sandbanks.

-Sebastian i Dolores? – Qwerty uniósł brwi. – Chy… chyba dobrze – powiedział, patrząc na łyżeczkę jakimś szczególnym wzrokiem.

Ange i Terry Sandbanks również spojrzały na łyżeczkę, ale wyglądała normalnie; tylko kropla stopniałych lodów oderwała się od niej i skapnęła z powrotem do miski.

Qwerty podchwycił ich spojrzenia i opuścił rękę.

-Qwerty, jesteś pewien, że wszystko ok? – zapytała Terry, znów lustrując go, jakby się spodziewała, że coś przeoczyła.

Ale Qwerty uśmiechnął się tylko i skinął głową. Moment zamyślenia minął i teraz wziął się do pałaszowania deseru.

A jednak Terry Sandbanks nie przestała go obserwować przez resztę dnia."

Fragment pochodzi z drugiej części przygód Qwerty'ego, zatytułowanej "Qwerty: Zagubiony w Czasie" (darmowy ebook można ściągnąć TUTAJ)




Terry widzi trochę więcej niż jej mąż, Roger. I doskonale zdaje sobie sprawę z relacji między Ange i Qwertym - przy czym jest taktowaną osobą i wie, kiedy nie należy się wtrącać (w końcu nie wszystko jest sprawą dorosłych...

"Qwerty nacisnął dzwonek i już po chwili usłyszał za drzwiami lekkie kroki; Terry otworzyła drzwi i natychmiast uśmiechnęła się na jego widok.

-Qwerty! – zawołała. – Wchodź, dawno cię u nas nie było.

-Dzień dobry – przywitał się chłopiec, przekraczając próg. – Ee… jest Ange? – zapytał.

-Tak, jest na górze – powiedziała pani Sandbanks, patrząc na niego przenikliwie.

Qwerty ruszył już na górę, ale głos Terry powstrzymał go.

-Qwerty, poczekaj, proszę…

Qwerty spojrzał na nią, zaalarmowany.

-Tak? – zapytał, cofając się.

-Mam wrażenie, że coś się między tobą i Ange się popsuło… Pokłóciliście się? – zapytała Terry z pewnym smutkiem. Od dawna już myślała o Qwertym jak o własnym synu i widziała, jak Ange patrzyła na swojego czarnowłosego kolegę, ale nie zdradziła się z tym żadnemu z nich.

-Nie – uciął Qwerty.

Terry westchnęła lekko. Ze swojej córki wydostała mniej więcej tyle samo i zrozumiała, że sprawy między Ange i Qwertym mogą rozwiązać tylko oni sami. Przeczuwała kłopoty, ale było już chyba za późno, żeby cokolwiek na nie poradzić. Zresztą… może rzeczy rozwiążą się same.

Skinęła na chłopca, żeby poczekał, chwyciła talerz pełen placka, który upiekł poprzedniego dnia Roger i podała Qwerty’emu.

-Proszę, weź to ze sobą. Ange odrabia lekcje – dodała i Qwerty poszedł na górę, wahając się trochę na schodach."

Fragment pochodzi z trzeciej części przygód Qwerty'ego, zatytułowanej "Qwerty: Kod Honoru" (darmowy ebook można ściągnąć TUTAJ)



I wreszcie - warto wspomnieć i o tym, że nawet w wieku lat 15 i 3/4 Qwerty Seymore nadal docenia afekcję pani Sandbanks. Gdy zrywa się z koszmarnego snu, to właśnie Terry jest przy nim, zupełnie jak... mama. 

"-Qwerty, obudź się… Qwerty! – zawołał ktoś nad nim i chłopiec gwałtownie zerwał się z materaca. Był zlany potem, gardło miał suche, a mięśnie karku napięte do ostatnich granic. Drobne przedmioty, które znajdowały się w pokoju opadły na miejsca, a on złapał się z jękiem za głowę, jakby chciał upewnić się, że jeszcze ją ma. 

Na skraju łóżka siedziała Terry Sandbanks, w bladoróżowym szlafroku i ze zmartwioną miną. Teraz delikatnie złapała go za ramię, poklepując uspokajająco. 

Jego oddech powoli uspokajał się. Qwerty zamrugał szybko i w drzwiach zobaczył Rogera i Angelinę. Oboje stali w krzywo przewiązanych szlafrokach; Ange miała na nogach tylko jednego kapcia, a Roger miał bose stopy, wystające z pasiastych spodni piżamy. 

-Qwerty, wszystko w porządku? – spytała Terry, przysuwając się trochę bliżej i przyglądając mu się uważnie. 

-Tak, tak, wszystko w porządku – wydusił Qwerty. Mimo ściśniętego gardła nadal miał ochotę krzyczeć, ale przełknął tylko z trudem ślinę, jakby jednocześnie połykał własny głos.

Rozejrzał się wokół i z ulgą przypomniał sobie, że jest przecież w domu państwa Sandbanks, w ich pokoju gościnnym, który był właściwie jego własną sypialnią. Było tu czysto i przytulnie; ściany w kolorze magnolii i ciepły blask lampy przy łóżku nadawały wnętrzu przyjazny charakter. Wszystko było w porządku, Asqualor był nieobecny, a Sylvia Ragliani została pochowana na cmentarzu w Bournemouth niecałe półtora roku temu. 

-Krzyczałeś… - powiedziała Terry, a on skrzywił się. Ostatnie, czego chciał, to alarmować rodzinę Sandbanksów swoimi nocnymi koszmarami. 

-Przepraszam… Miałem… miałem zły sen – wykrztusił i na samo wspomnienie koszmarnej wizji Asqualora skulił się trochę w sobie. Sen był tak realistyczny, że niemal czuł oddech tamtego na swoim policzku, jak westchnienie polującej na niego bestii. 

-Nie przepraszaj. Chcesz nam o tym opowiedzieć? – zapytała Terry, ale on natychmiast pokręcił przecząco głową. 

-Nie… nie pamiętam go dokładnie – skłamał. – To nic takiego. Nie wiem, co się stało…

Terry pogładziła go znów po ramieniu; Qwerty znieruchomiał na chwilę. Tak sobie wyobrażał pocieszający gest własnej matki, gdyby pamiętała, że ma syna… gdyby Asqualor nie pozbawił go rodziców, gdy chłopiec miał zaledwie rok. 

-Potrzebujesz czegoś? – zapytała Terry, wzdychając lekko; doskonale wiedziała, że Qwerty nie mówi im prawdy. 

-Nie, dziękuję. Naprawdę, wszystko w porządku – dodał, ledwo panując nad drżeniem. Zimny pot spływał mu po plecach i teraz czuł się trochę tak, jakby miał gorączkę. – Ja… Idźcie spać, przepraszam, że was obudziłem – powiedział, przecierając oczy i próbując się uśmiechnąć. 

Terry i Roger wymienili szybkie spojrzenie i mama Ange skinęła tylko głową. 

-Spróbuj zasnąć, Qwerty. A gdybyś czegoś potrzebował, zaraz daj znać, ok?"

Fragment pochodzi z czwartej części przygód Qwerty'ego, zatytułowanej "Qwerty: Więzi rodzinne" (ukaże się już wkrótce).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz