piątek, 25 listopada 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXVIII: "Relacja", część 1

Uprzejme rozmowy, toasty i pochwały - taka jest reakcja wyszukango towarzystwa na fakt, że Qwerty złapał właśnie jednego z najniebezpieczniejszych przestępców, z którym Brentwood nie mogło poradzić sobie od lat. I tylko Qwerty, nieco jeszcze skołowany po rozmowie z lady Atwood, nie podziela ogólnego entuzjazmu. Jak potoczy się wytworne przyjęcie? Zapraszam pierwszą część rozdziału 28-ego powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały powieści (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 28, część 1

"Relacja"

*

Qwerty posadził przy stole lady Atwood, przysuwając jej krzesło, a sam zajął miejsce między jakąś stateczną damą a Johnem. Collard siedział niedaleko, u szczytu stołu, a jego drużyna posadzona została w większej odległości, w drugim końcu jadalni. Lady Atwood mrugnęła do niego ponad stołem i kelnerzy zaczęli podawać posiłki.

Rozmowa toczyła się wartko i Qwerty siedział z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do ust, słuchając wywodu siedzącej obok damy na temat posrebrzanych świeczników, wegetariańskiej diety i okropnej szkockiej pogody.

-Na południu jest zupełnie inaczej – mówiła. – Tu, w Szkocji, prawie nie mamy lata, niestety.

Qwerty przytakiwał, rzucając jakieś zdawkowe uwagi o śniegu, jednocześnie myśląc intensywnie o tym, co powiedziała mu lady Atwood.

-Mój drogi, mógłbyś podać mi sól? Odrobinka nie zaszkodzi, jestem pewna – rzekła dama i Qwerty odruchowo, nie zastanawiając się nad tym, co robi, sprawił, że posrebrzana solniczka popłynęła gładko prosto w rękę jego sąsiadki.

-Och, czarujący! – zawołała tamta, rzucając mu szeroki uśmiech.

-Popisy – chrząknęła lady Atwood zza stołu, powstrzymując wybuch wesołości, a Qwerty zarumienił się i zamrugał. Od tej chwili postanowił poświęcać więcej uwagi temu, co się wokół niego dzieje i ze skupieniem wysłuchał kolejnej tyrady na temat pogody, ochoczo zgadzając się ze wszystkim, co mówiła jego rozmówczyni. Ta nie posiadała się wręcz z zachwytu, myśląc, że Qwerty Seymore jest po prostu wcieleniem dobrego wychowania.

W końcu Collard wstał i delikatnie postukał w kryształowy kieliszek. Wszyscy natychmiast się uciszyli.

-Jeszcze raz dziękuję wam za przybycie – zaczął Collard swoim równym, przyjaznym tonem. – Mam ogromną przyjemność gościć was tutaj z jednego powodu. Tym powodem jest obecny tu dziś z nami Qwerty Seymore. To on wczoraj pokonał Lexa – Collard urwał na chwilę i wokół rozległy się oklaski. Qwerty zauważył, że ani lady Atwood, ani John się do nich nie przyłączyli.

Qwerty wybrał sobie punkt przed sobą i skupił na nim wzrok, nie mając ochoty nawet spoglądać na resztę zgromadzonych. Na twarzy wciąż miał lekki uśmiech i starał się przybrać skromny wyraz, ale w środku poczuł, jak coś się w nim gotuje. Ból, który czuł od wczoraj nagle urósł w nim i chłopiec wbił paznokcie w dłoń, chowając ją pod stołem. Biała kartka, powtarzał sobie. Wyobraź sobie białą kartkę, tak jak kiedyś radził Lee…

-Gratulacje, Qwerty – mówił dalej Collard. – To wielki dzień dla nas wszystkich. Wieloletnie wysiłki zostały zwieńczone sukcesem – Collard mówił tak, jakby całe Brentwood pomogło mu wczoraj schwytać Troya. – Chciałbym wznieść toast za ten sukces – dodał i uniósł kieliszek do góry. Razem z nim wszyscy podnieśli do góry swoje kieliszki. Qwerty musiał panować nad sobą z całych sił, by nie zgnieść własnego.

-Za sukces Qwerty’ego – powiedział Collard i wszyscy wychylili toast. Qwerty zachłysnął się nim lekko, ale John poklepał go po plecach, udając, że mu gratuluje i chłopiec doszedł do siebie.

Collard jednak nie skończył jeszcze.

-Wszyscy jesteśmy ciekawi, jak to się stało. Qwerty, nie zrobisz nam chyba zawodu? Opowiesz nam o swojej wczorajszej akcji? – zapytał Collard z błyskiem w oku. Qwerty przypomniał sobie, jak John kazał mu sprawić, aby Collard wypadł jak najlepiej. Rzucił szybkie spojrzenie na Johna, który uniósł porozumiewawczo brew i lady Atwood, która skinęła głową, jakby dodawała mu odwagi. Na cios siekierą odpowiedz armatą, zdawały się mówić jej oczy.

Qwerty wstał z kieliszkiem w ręku.

-Dziękuję, Collard – powiedział z jak najmniejszym sarkazmem, jak to było dla niego możliwe, rozglądając się wokół. Większość twarzy wyrażała zaciekawienie; Anderson, który siedział teraz obok Georga miał grobową minę; Qwerty zauważył też niechęć na twarzy Blake’a. Nie mógł im powiedzieć o domu państwa Sandbanks. Na samą myśl o wczorajszych wydarzeniach czuł słabość. Ale nie mógł sobie na nią teraz pozwolić. – Miałem dużo szczęścia, tak naprawdę… - zaczął i nagle ogarnął go przemożny gniew. Wydawało mu się, że większość ludzi zgromadzonych przy stole wygląda jak pawie, które kiedyś widział w Upton Park: napuszeni i bez pojęcia o niczym. Qwerty nabrał oddechu… - Wczoraj był, oczywiście, pierwszy dzień świąt… nie mieliśmy treningu… ale ja wiedziałem, że Lex wyzwał mnie na pojedynek. Nie mogłem tego zignorować. Trenuję w Brentwood od niespełna miesiąca, co polepszyło moje umiejętności; chciałem wezwać moją drużynę, ale nie było czasu… Lex już czekał… Zaczęliśmy walczyć… - Qwerty poczuł, jak jego wyobraźnia rusza i przedstawił im emocjonujący i długi pojedynek z Lexem, w którym nie było za grosz prawdy. – A potem… zwabiłem go do Brentwood, gdzie dostał to, na co zasłużył – zakończył. Jego oczy błyszczały teraz i wyglądał imponująco, jakby górował nad stołem. Ujrzał zapatrzone w siebie twarze i jakby się obudził ze wspomnień.

Uśmiechnął się lekko i podniósł kieliszek do góry.

-Za Brentwood – powiedział i wszyscy wypili razem z nim w milczeniu; rozległo się kilka oklasków, które szybko przerodziły się w głośny aplauz i szum podekscytowanych rozmów znów zabrzmiał w jadalni. Qwerty usiadł, wciąż czując na sobie spojrzenia innych. Jego drużyna patrzyła na niego z uniesionymi brwiami i miał ochotę wyszorować sobie usta mydłem.

-Taki dzielny! – rzuciła mu siedząca obok matrona, a on uśmiechnął się tylko i, odkładając serwetkę, rzucił zdecydowane przepraszam i najszybciej jak potrafił nie biegnąc, odszedł od stołu i wysunął się z jadalni.

-I taki skromny! – doleciało go jeszcze z tyłu.

Poszedł prosto do łazienki, gdzie oparł się ciężko o marmurową umywalkę, spoglądając w lustro, oprawione w złoconą ramę. Czuł się chory i miał ochotę wymiotować, jakby wyrzucając z siebie słowa tam, przy stole, jednocześnie wlewał w siebie jakąś gorzką żółć. Znowu zobaczył Sylvię, jak pada na kolana i pomyślał o tym, co powiedziała mu przed chwilą lady Atwood. „Jedna z najzdolniejszych rodzin, jakie widział świat może wciąż by istniała…” Qwerty zacisnął pięści na umywalce i pochylił głowę, starając się zapanować nad mdłościami.

Usłyszał pukanie do drzwi i natychmiast przyoblekł twarz w neutralny uśmiech. Otworzył je szeroko i zobaczył Johna. Uśmiech zniknął mu z twarzy, a John popchnął go do środka, oglądając się za siebie i zamknął drzwi.

Kolejny fragment powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz