czwartek, 10 listopada 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXV: "Pierwszy", część 3

Jak zakończy się pojedynek Troya z Qwertym pośród malowniczej scenerii Dartmoor, upstrzonej granitowymi głazami? Odpowiedź poniżej. Zapraszam na trzecią część rozdziału 25-ego powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 25, część 3

"Pierwszy"

*

Wyjrzał zza skały i zdążył cofnąć się na ułamek sekundy zanim kolejny kamień uderzył go w czoło. Troy zaśmiał się i nie ruszył się z miejsca, stojąc wśród pojedynczych głazów w dole.

Qwerty skupił się i w sekundzie pojawił się przy Troyu; stał teraz tak blisko, że niemal stykali się ramionami. Tamten spojrzał na niego ze zdziwieniem, a Qwerty wymierzył mu cios w szczękę. Troy jednak sparował go, zamykając pięść chłopca w żelaznym uścisku.

-Wiesz, Seymore – rzekł takim tonem, jakby rozmawiał o tym, co zje na obiad, trzymając rękę w górze i zgniatając palce Qwerty’ego. – W Ameryce trenujemy boks – i drugą pięścią wymierzył Qwerty’emu cios między żebra, od którego ten zwinął się w pół.

Kaszląc, Qwerty podniósł wzrok na swojego przeciwnika gotującego się już do następnego uderzenia, które – czuł to – byłoby dla niego zgubne.

-Jak wiesz, w Anglii… – wydyszał. – Mamy rugby – i rzucił się na Raglianiego, głową naprzód, zwalając go z nóg. Troy poleciał do tyłu; impet uderzenia Qwerty’ego rzucił go w stronę pobliskich kamieni i Ragliani uderzył głową o głaz; na chwilę zamroczyło go.

Qwerty zrozumiał, że teraz ma swoją szansę. Wymierzył celny cios i Troy krzyknął, wyrzucając ręce w górę. Qwerty rzucił się w jego stronę i przytrzymał go siłą woli. Troy próbował się wyrwać; Qwerty widział, jak tamten próbuje zniknąć. Wyglądało to tak, jakby ktoś na zmianę wkładał i wyjmował klatkę filmu, na którym widniał Ragliani. Qwerty poczuł, jak kropla potu spływa mu po skroni, ale nie wypuszczał tamtego z żelaznego uścisku.

Wstał i stanął nad Raglianim, dysząc ciężko.

-Nie uciekniesz, Troy.

Tamten spojrzał na niego; wyglądał, jak zwierzę zapędzone w róg przez groźnego drapieżnika.

-No dalej, Seymore – powiedział w końcu. – Zrób to! Uderz!

Qwerty pokręcił głową przecząco.

-Wiesz, że nie chcę cię zabić, Troy. Nigdy nie chciałem. Idziesz ze mną.

I Qwerty wyciągnął rękę w stronę Troya.

-Oni mnie zabiją, Seymore! Wiesz, że oni mnie zabiją! Tak jak resztę mojej rodziny!

Qwerty pokręcił smutno głową, nachylając się nad Troyem.

-Powinieneś był zostawić mnie w spokoju, Troy – rzekł powoli. – Mnie i ludzi, na których mi zależy. Teraz nie mam wyboru. Przykro mi.

Ragliani skrzywił się i na jego twarzy pojawił się grymas wściekłości.

-Powiem im wszystko, Seymore! Powiem im, co potrafisz! Zrobią ci to samo, co mnie!

Qwerty przykucnął obok Troya, wciąż trzymając go skrępowanego, żeby tamten nie mógł się wydostać.

-Nic im nie powiesz, Troy – odparł spokojnie. – Ponieważ ja mogę ich powstrzymać.

-Nic ich nie powstrzyma! Ja… zabiłem ich wszystkich, Seymore. Wszystkich! Coulsona… Całą Agencję… Ale nic ich nie powstrzyma, zawsze przyjdą następni… Brentwood jest takie samo! - Troy ledwo mógł się poruszyć, ale w swoich słowach zawarł tyle energii, że padały jak pociski.

Qwerty zamrugał z wysiłkiem i skoncentrował się, wysyłając w stronę Troya jakąś myśl. Tamten otworzył szeroko oczy i znieruchomiał; wyglądał, jakby oglądał jakiś film w swojej własnej głowie, nieobecnym wzrokiem wodząc po okolicy.

Qwerty poczekał, aż Troy zrozumie to, co mu przekazał. W końcu Ragliani spojrzał na niego, ogniskując wzrok na brązowych oczach Qwerty’ego. Na jego twarz wypłynął uśmiech. Nie był to jego zwykły, okrutny grymas, ale autentyczny, szczery uśmiech, jakiego Qwerty jeszcze u niego nie widział. Były w nim prawdziwa radość i ulga, jakby ktoś wreszcie zdjął z ramion Troya jakiś straszny ciężar, który do tej pory krępował mu ruchy.

-Ty… zrobisz to, Seymore… Powstrzymasz ich…

Qwerty skinął głową.

-Nie mogę ci pomóc, Troy. Nie pomogłem twojej siostrze. Przykro mi… To ona mnie uratowała. Dała mi cząstkę siebie – Troy obruszył się lekko, kręcąc głową z powątpiewaniem.

-Spójrz na mnie! – powiedział Qwerty, patrząc Troyowi prosto w oczy; ten zamrugał szybko, jakby protestował, ale utkwił wzrok w brązowych oczach chłopca, jak zahipnotyzowany. – Nie wiem jak to zrobiła. Ale miałeś rację: miała talent do wydobywania z ludzi tego, co najlepsze. I teraz mogę sprawić, że nigdy więcej nie zrobią nikomu tego, co zrobili twojej rodzinie. Nigdy więcej – powiedział Qwerty z naciskiem.

Troy spoglądał na niego przez chwilę, aż w końcu skinął z trudem głową i zamknął oczy. Zaraz jednak otworzył je znowu.

-Nie chcę umierać, Seymore – powiedział i szarpnął.

Qwerty przewrócił się na plecy, czując jak ostry cios powalił go na ziemię. Zabrakło mu tchu, ale zerwał się. Powietrze wokół Troya wirowało już lekko, ale Qwerty rzucił się na niego, powalając go na ziemię; razem przeturlali się po trawie i Qwerty uderzył plecami w granitowy głaz, sycząc z bólu.
-Jeszcze nie! – krzyknął Troy, próbując wstać, ale Qwerty skoczył za nim, podcinając mu nogi i wymierzając błyskawiczny telekinetyczny cios, który trafił Troya w tył głowy. Ragliani zachwiał się i Qwerty z cichym stęknięciem podniósł się, łapiąc Troya za kark. Ten krzyknął rozdzierająco.

-Idziesz ze mną – wydyszał Qwerty i obaj zniknęli.

Wylądowali w klubowej sali. Teraz znajdował się tam długi stół, przykryty białym obrusem. W kącie stała wysoka, jasno oświetlona choinka, ciężka od ozdób. W jednej chwili Qwerty usłyszał głosy i śmiech, które ustały, gdy tylko zebrani zrozumieli, że pojawił się wśród nich. Parę osób zerwało się od stołu. Chłopiec dostrzegł Johna, który znieruchomiał, podając komuś jakieś naczynie.

-Collard! – zawołał Qwerty. Był umazany trawą i błotem, a rękę wciąż zaciskał na karku Troya, który teraz klęczał na posadzce z rozszerzonymi oczami.

Chłopiec zobaczył Collarda, który zastygł u szczytu stołu po drugiej stronie sali.

-To twoja zdobycz – rzucił, patrząc, jak Collard rusza od stołu, rozpoznając, kogo Qwerty trzyma w uścisku. Wyraz niedowierzania pojawił się na jego obliczu. Kilku ludzi natychmiast ruszyło za nim.
Troy zobaczył ich i szarpnął się w uścisku, ale Qwerty trzymał go mocno. Poczekał, aż tamci podejdą bliżej i przejmą kontrolę; dopiero wtedy puścił kark swojego przeciwnika, przekazując go im. Ciągle jednak blokował Troya, nie pozwalając mu na zagięcie czasu.

-Pilnuj, żeby ci się nie wymknęła – dodał, patrząc na Collarda. W sali panowała cisza i Qwerty czuł na sobie spojrzenia pozostałych, ale nie zwracał na nie uwagi, patrząc tylko na przełożonego. Collard dał znak i mężczyźni złapali Troya pod pachy, prowadząc go, opierającego się, w kierunku drzwi. Qwerty poczuł, jak umysł Troya słabnie coraz bardziej pod ich wpływem.

-Seymore! – zawołał jeszcze Ragliani, miotając się bezsilnie, jak ryba w sieci, gdy tamci ciągnęli go na zewnątrz.

Qwerty usłyszał jego słowa w swojej głowie:

„Zrób to.”
„Masz moje słowo, Troy” – pomyślał Qwerty i Troy zniknął za drzwiami klubu. Gdy tylko drzwi zamknęły się, Qwerty usłyszał wystrzał. Był bardzo cichy, ale w jego głowie zabrzmiał jak wybuch bomby. Potem poczuł, jak kontakt urywa się raptownie. Wiedział już, co się stało.

-Pierwszy – powiedział, patrząc Collardowi prosto w oczy i zniknął z sali, zostawiając po sobie tylko kilka źdźbeł trawy.

Kolejna część powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" dostępna jest TUTAJ (kliknij na LINK). 

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz