Puste pole szkoleniowe wreszcie przypomina Qwerty'emu, że nadeszły święta Bożego Narodzenia - pierwsze bez rodziny Sandbanksów od czasu jego przybycia do Poole. Nie chcąc towarzystwa, Qwerty udaje się jednak do ich domu, gdzie wreszcie, po raz pierwszy od tygodni, zapada w spokojną drzemkę. Ale nie jest sam... Zapraszam na początek rozdziału 25-ego powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 25, część 1
"Pierwszy"
*
"Pierwszy"
*
Następne dwa tygodnie upłynęły Qwerty’emu na ciężkich, ustawicznych treningach. Codziennie, nie wyłączając weekendów, szedł na szkolenie na siódmą rano, a wracał późnym wieczorem. Anderson wyciskał z nich siódme poty, ale przynosiło to efekty: Qwerty zaczynał czuć, że coraz lepiej współpracuje z drużyną, a tamci – po reprymendzie trenera – zaczęli się do niego odnosić jeśli nie z sympatią, to na pewno z większym szacunkiem. W czasie symulacji robił, co do niego należało i nie wychylał się zbytnio, parując ciosy, uciekając przed wszystkim, co Anderson na niego wysyłał i ochraniając swoich towarzyszy. Nadal jednak nie potrafił z nimi rozmawiać; poza szkoleniem nie widywał ich prawie wcale, za wyjątkiem – od czasu do czasu – na stołówce. Nigdy jednak nie dołączył się do nich, by zjeść posiłek, a oni więcej mu tego nie proponowali.
Tego ranka Qwerty wylądował w budynku na polu szkoleniowym i ze zdumieniem ujrzał, że świeciło pustkami. O tej porze Anderson powinien już tu być…
Wyjrzał przez okno, ale całe pole szkoleniowe wyglądało, jakby było zapomnianą dawno pustynią; wyjątkowo nic na nim nie wybuchało i żaden dym czy kurz nie unosił się nad nim.
Nagle za sobą usłyszał niezadowolony głos.
-Hej, co tu robisz?
Qwerty odwrócił się i zobaczył mężczyznę, w którym rozpoznał jednego ze strażników, zwykle pilnujących bramy.
-Przyszedłem na szkolenie – odparł.
-Na szkolenie? – zapytał strażnik ze zdziwieniem. – Nikt się dzisiaj nie szkoli. Nawet Brentwood zwalnia w Boże Narodzenie.
Nagle Qwerty zrozumiał, czemu wszystko wokół jest tak puste. Był 25 grudnia. Qwerty całkowicie o tym zapomniał.
-Znikaj stąd, chłopcze – powiedział mu strażnik. – Dzisiaj nikt nie pracuje… no, prawie nikt.
Qwerty wybąkał niewyraźne „przepraszam” i „wesołych świąt”, i wrócił do budynku mieszkalnego. Nie wiedział, czy wracać do siebie i spróbować się jeszcze trochę przespać, czy lepiej iść na śniadanie. Od dwóch tygodni jego pierwszym posiłkiem w ciągu dnia był lunch i może dobrze byłoby nieco urozmaicić rutynę…
Ruszył po schodach na górę. Gdy już był na ostatnim stopniu, natknął się na Jenny, która właśnie wychodziła z gabinetu.
-O, cześć… nie widziałam cię już od jakiegoś czasu – powiedziała. – Wesołych świąt.
-Wesołych świąt – odparł. – Byłem zajęty…
-I udaje ci się zostać w jednym kawałku… To spora poprawa.
Qwerty zaśmiał się lekko, ale nie powiedział nic.
-Co tu robisz tak wcześnie? – zapytała w końcu Jenny, po chwili milczenia. – To jedyny dzień w roku, kiedy można się w Brentwood wyspać…
-To co ty tu robisz?
-Ja właśnie kończę zmianę. Mam zamiar zrobić dokładnie to, czyli iść spać – uśmiechnęła się do niego, wpatrując się w jego twarz swoimi brązowymi oczami.
On spuścił wzrok i odchrząknął lekko.
-Śpij dobrze – powiedział, mając zamiar odejść.
-Zobaczymy się na obiedzie, tak…?
-Na obiedzie? – zapytał.
-Na świątecznym obiedzie – westchnęła Jenny, kręcąc głową. – O drugiej. W klubie. Nie mów, że nic nie wiesz.
Qwerty przypomniał sobie, że wspominano coś o tym na szkoleniach, nawet Anderson mówił im o tym, ale on jakoś wymazał to z pamięci. Myśl o świętach bez państwa Sandbanks i Angeliny sprawiała, że czuł dławienie w gardle.
-Tak, wiem. Tak, o drugiej. Jasne, zobaczymy się później – powiedział trochę nieobecnym tonem i Jenny westchnęła cicho. Postała jeszcze chwilę, jakby czekając, aż on coś powie, ale Qwerty nie odezwał się.
-Do zobaczenia – powiedziała w końcu i wyminęła go, by zejść na schody. Gdy przechodziła obok, jej ramię musnęło go i on odsunął się, jakby go oparzyła.
Ona skinęła mu na pożegnanie i zniknęła na dole, szybko idąc do swojego pokoju.
Qwerty zaś poszedł do stołówki i samotnie zjadł śniadanie z zimnego bufetu; dzisiaj nie było nikogo, kto serwował gorące posiłki. Odkąd wyprowadził się z Corfe Castle tylko raz spędzał święta bez Sandbanksów. Było to w zeszłym roku, gdy Angelina nie chciała z nim rozmawiać, po tym, jak pobił Jamesa i Tony’ego. Były to najgorsze święta w jego życiu, ale nawet wtedy zobaczył się z Ange, w ogrodzie przy jej domu… Teraz dałby wszystko, żeby choć na chwilę być razem.
Po śniadaniu zszedł na dół, ale nie mógł sobie znaleźć miejsca. Przez okrągłą godzinę krążył po pokoju, przekładając rzeczy z miejsca na miejsce. Treningi odganiały od niego natrętne myśli; teraz nie miał nic do roboty i zatęsknił za Angeliną tak mocno, że aż zabolało. Chciał być blisko niej, chciał choć raz poczuć jej ciepło, dotknąć jej włosów…
Nagle znieruchomiał. Nie mógł się przenieść do Ange, ale mógł przynajmniej spędzić dzień na Redhoave Road. Dom stał pusty; John odwiedzał go regularnie, aby nakarmić ryby, ale poza tym nikogo tam nie było… A już na pewno nie dziś. Qwerty nie miał ochoty iść do klubu. Bella i Jack spędzali święta z rodzinami. Z całego Brentwood chętnie zobaczyłby się tylko z Johnem, ale poza tym nie chciał towarzystwa. W domu Sandbanksów mógłby odpocząć, naprawdę odpocząć, w znajomym, przyjaznym miejscu. Czemu mu to wcześniej nie przyszło do głowy?
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, skoncentrował się i trafił prosto do salonu państwa Sandbanks. Wszystko tu było tak, jak zostawili to tamtego dnia, gdy przeniósł ich na wyspę. Ale w domu było zimno i panowała tu jakaś nienaturalna cisza. Qwerty podszedł do akwarium; pompka w środku była jedyną rzeczą, która pracowała teraz, wydając cichy dźwięk. Nasypał trochę pokarmu rybom i popukał palcem w szybę. John wywiązywał się ze swojego zadania dobrze; szyby akwarium zdawały się być trochę przybrudzone, co przy obecności Rogera byłoby nie do pomyślenia, ale ryby zdawały się pływać wokół równie bezmyślnie jak zwykle, zadowolone z siebie.
Chłopiec wyprostował się i rozejrzał po salonie. Zimowy obraz z oświetloną chatką stojącą wśród śnieżnego krajobrazu już wisiał na ścianie; wydawało się, jakby Ange zaraz miała zejść z góry i przywitać się z nim wesoło. Czując, jak coś go dławi, poszedł na górę, otwierając drzwi do jej pokoju.
Zobaczył nierówno przykryte łóżko, którego nie zdążyła poprawić, zanim wyszła. Pamiętał, jak spała w nim tamtego ranka, gdy stał nad nią, pamiętał, jak obudziła się wymawiając jego imię i przecierając zaspane oczy. Szafa była otwarta; Ange w pośpiechu musiała wyciągnąć kilka ubrań i nie zdążyła zamknąć drzwi. Na szafce nocnej leżała jej szczotka do włosów, której najwyraźniej zapomniała; obok leżał telefon, teraz z całkowicie wyczerpaną baterią.
Jej obecność była tu tak silna, że Qwerty nagle poczuł, jakby była przy nim. Usiadł na łóżku i nagle zrobił się śpiący. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuł się lepiej. Wszystko, co go tu otaczało przypominało mu, że Ange czeka na niego daleko stąd, że ma się dobrze, że tak naprawdę minęło dopiero kilka tygodni od czasu, gdy się nie widzieli. Wydawało mu się, że były to całe lata…
Qwerty zawinął się w koc i położył głowę na jej poduszce; czuł zapach jej włosów i zamknął oczy. Wyobraził sobie, jakby była przy nim i, nie wiedząc kiedy, zasnął głęboko.
-Jak ci się spało, Ange? – zapytał i natychmiast otworzył oczy.
Był sam w pokoju Angeliny, leżąc na jej łóżku. Wspomnienia ostatnich tygodni spadły na niego jak grad i Qwerty skulił się z powrotem, wciskając policzek w poduszkę.
Zaraz jednak westchnął i wstał. Było po pierwszej i poczuł, że niedługo musi jednak wracać. John na pewno nie byłby zadowolony na wieść, że sam opuścił Brentwood. Widział już, jak się przed nim tłumaczy, zupełnie jak strażnik: „Nawet Asqualor zwalnia w Boże Narodzenie.” Qwerty zaśmiał się krótko do siebie, ale bez wesołości. Wątpił, aby coś takiego jak święta w jakikolwiek sposób powstrzymało Asqualora.
Ostrożnie zamknął drzwi od pokoju Angeliny, jakby nie chciał naruszyć jakiegoś delikatnego ekosystemu. Poszedł jeszcze do pokoju, gdzie zwykle sypiał, gdy zostawał u Sandbanksów, z zamiarem zabrania kilku drobiazgów, które tam zostawił. Na biurku zobaczył nieco przykurzony kubek od pana Wilsona, który tamten podarował mu na siedemnaste urodziny. To było zaledwie miesiąc temu!
Otworzył właśnie szafę, gdy nagle z dołu dobiegł go jakiś hałas. W pierwszej chwili pomyślał, że to Herman, ale Herman, kot państwa Sandbanks, zdechł już jakiś czas temu. Znieruchomiał z dłonią na uchwycie od szafy i poczuł, jak włosy na karku zaczynają mu się jeżyć. To mógł być John. Ale to nie był John…
Qwerty najciszej jak umiał wysunął się z pokoju i, omijając skrzypiące deski, które znał tu doskonale, z plecami opartymi o ścianę, zszedł po schodach. Przy ostatnim stopniu zatrzymał się, gdy coś zwróciło jego uwagę. Dywan usiany był białymi płatkami; Qwerty schylił się ostrożnie i złapał jeden z nich w palce. Były świeże i pachnące…
-Troy – powiedział Qwerty, schodząc ze schodów prosto do salonu.
Kolejny fragment powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).
Tego ranka Qwerty wylądował w budynku na polu szkoleniowym i ze zdumieniem ujrzał, że świeciło pustkami. O tej porze Anderson powinien już tu być…
Wyjrzał przez okno, ale całe pole szkoleniowe wyglądało, jakby było zapomnianą dawno pustynią; wyjątkowo nic na nim nie wybuchało i żaden dym czy kurz nie unosił się nad nim.
Nagle za sobą usłyszał niezadowolony głos.
-Hej, co tu robisz?
Qwerty odwrócił się i zobaczył mężczyznę, w którym rozpoznał jednego ze strażników, zwykle pilnujących bramy.
-Przyszedłem na szkolenie – odparł.
-Na szkolenie? – zapytał strażnik ze zdziwieniem. – Nikt się dzisiaj nie szkoli. Nawet Brentwood zwalnia w Boże Narodzenie.
Nagle Qwerty zrozumiał, czemu wszystko wokół jest tak puste. Był 25 grudnia. Qwerty całkowicie o tym zapomniał.
-Znikaj stąd, chłopcze – powiedział mu strażnik. – Dzisiaj nikt nie pracuje… no, prawie nikt.
Qwerty wybąkał niewyraźne „przepraszam” i „wesołych świąt”, i wrócił do budynku mieszkalnego. Nie wiedział, czy wracać do siebie i spróbować się jeszcze trochę przespać, czy lepiej iść na śniadanie. Od dwóch tygodni jego pierwszym posiłkiem w ciągu dnia był lunch i może dobrze byłoby nieco urozmaicić rutynę…
Ruszył po schodach na górę. Gdy już był na ostatnim stopniu, natknął się na Jenny, która właśnie wychodziła z gabinetu.
-O, cześć… nie widziałam cię już od jakiegoś czasu – powiedziała. – Wesołych świąt.
-Wesołych świąt – odparł. – Byłem zajęty…
-I udaje ci się zostać w jednym kawałku… To spora poprawa.
Qwerty zaśmiał się lekko, ale nie powiedział nic.
-Co tu robisz tak wcześnie? – zapytała w końcu Jenny, po chwili milczenia. – To jedyny dzień w roku, kiedy można się w Brentwood wyspać…
-To co ty tu robisz?
-Ja właśnie kończę zmianę. Mam zamiar zrobić dokładnie to, czyli iść spać – uśmiechnęła się do niego, wpatrując się w jego twarz swoimi brązowymi oczami.
On spuścił wzrok i odchrząknął lekko.
-Śpij dobrze – powiedział, mając zamiar odejść.
-Zobaczymy się na obiedzie, tak…?
-Na obiedzie? – zapytał.
-Na świątecznym obiedzie – westchnęła Jenny, kręcąc głową. – O drugiej. W klubie. Nie mów, że nic nie wiesz.
Qwerty przypomniał sobie, że wspominano coś o tym na szkoleniach, nawet Anderson mówił im o tym, ale on jakoś wymazał to z pamięci. Myśl o świętach bez państwa Sandbanks i Angeliny sprawiała, że czuł dławienie w gardle.
-Tak, wiem. Tak, o drugiej. Jasne, zobaczymy się później – powiedział trochę nieobecnym tonem i Jenny westchnęła cicho. Postała jeszcze chwilę, jakby czekając, aż on coś powie, ale Qwerty nie odezwał się.
-Do zobaczenia – powiedziała w końcu i wyminęła go, by zejść na schody. Gdy przechodziła obok, jej ramię musnęło go i on odsunął się, jakby go oparzyła.
Ona skinęła mu na pożegnanie i zniknęła na dole, szybko idąc do swojego pokoju.
Qwerty zaś poszedł do stołówki i samotnie zjadł śniadanie z zimnego bufetu; dzisiaj nie było nikogo, kto serwował gorące posiłki. Odkąd wyprowadził się z Corfe Castle tylko raz spędzał święta bez Sandbanksów. Było to w zeszłym roku, gdy Angelina nie chciała z nim rozmawiać, po tym, jak pobił Jamesa i Tony’ego. Były to najgorsze święta w jego życiu, ale nawet wtedy zobaczył się z Ange, w ogrodzie przy jej domu… Teraz dałby wszystko, żeby choć na chwilę być razem.
Po śniadaniu zszedł na dół, ale nie mógł sobie znaleźć miejsca. Przez okrągłą godzinę krążył po pokoju, przekładając rzeczy z miejsca na miejsce. Treningi odganiały od niego natrętne myśli; teraz nie miał nic do roboty i zatęsknił za Angeliną tak mocno, że aż zabolało. Chciał być blisko niej, chciał choć raz poczuć jej ciepło, dotknąć jej włosów…
Nagle znieruchomiał. Nie mógł się przenieść do Ange, ale mógł przynajmniej spędzić dzień na Redhoave Road. Dom stał pusty; John odwiedzał go regularnie, aby nakarmić ryby, ale poza tym nikogo tam nie było… A już na pewno nie dziś. Qwerty nie miał ochoty iść do klubu. Bella i Jack spędzali święta z rodzinami. Z całego Brentwood chętnie zobaczyłby się tylko z Johnem, ale poza tym nie chciał towarzystwa. W domu Sandbanksów mógłby odpocząć, naprawdę odpocząć, w znajomym, przyjaznym miejscu. Czemu mu to wcześniej nie przyszło do głowy?
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, skoncentrował się i trafił prosto do salonu państwa Sandbanks. Wszystko tu było tak, jak zostawili to tamtego dnia, gdy przeniósł ich na wyspę. Ale w domu było zimno i panowała tu jakaś nienaturalna cisza. Qwerty podszedł do akwarium; pompka w środku była jedyną rzeczą, która pracowała teraz, wydając cichy dźwięk. Nasypał trochę pokarmu rybom i popukał palcem w szybę. John wywiązywał się ze swojego zadania dobrze; szyby akwarium zdawały się być trochę przybrudzone, co przy obecności Rogera byłoby nie do pomyślenia, ale ryby zdawały się pływać wokół równie bezmyślnie jak zwykle, zadowolone z siebie.
Chłopiec wyprostował się i rozejrzał po salonie. Zimowy obraz z oświetloną chatką stojącą wśród śnieżnego krajobrazu już wisiał na ścianie; wydawało się, jakby Ange zaraz miała zejść z góry i przywitać się z nim wesoło. Czując, jak coś go dławi, poszedł na górę, otwierając drzwi do jej pokoju.
Zobaczył nierówno przykryte łóżko, którego nie zdążyła poprawić, zanim wyszła. Pamiętał, jak spała w nim tamtego ranka, gdy stał nad nią, pamiętał, jak obudziła się wymawiając jego imię i przecierając zaspane oczy. Szafa była otwarta; Ange w pośpiechu musiała wyciągnąć kilka ubrań i nie zdążyła zamknąć drzwi. Na szafce nocnej leżała jej szczotka do włosów, której najwyraźniej zapomniała; obok leżał telefon, teraz z całkowicie wyczerpaną baterią.
Jej obecność była tu tak silna, że Qwerty nagle poczuł, jakby była przy nim. Usiadł na łóżku i nagle zrobił się śpiący. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuł się lepiej. Wszystko, co go tu otaczało przypominało mu, że Ange czeka na niego daleko stąd, że ma się dobrze, że tak naprawdę minęło dopiero kilka tygodni od czasu, gdy się nie widzieli. Wydawało mu się, że były to całe lata…
Qwerty zawinął się w koc i położył głowę na jej poduszce; czuł zapach jej włosów i zamknął oczy. Wyobraził sobie, jakby była przy nim i, nie wiedząc kiedy, zasnął głęboko.
*
Obudził się, przeciągając się leniwie. Było mu dobrze i uśmiechnął się lekko.-Jak ci się spało, Ange? – zapytał i natychmiast otworzył oczy.
Był sam w pokoju Angeliny, leżąc na jej łóżku. Wspomnienia ostatnich tygodni spadły na niego jak grad i Qwerty skulił się z powrotem, wciskając policzek w poduszkę.
Zaraz jednak westchnął i wstał. Było po pierwszej i poczuł, że niedługo musi jednak wracać. John na pewno nie byłby zadowolony na wieść, że sam opuścił Brentwood. Widział już, jak się przed nim tłumaczy, zupełnie jak strażnik: „Nawet Asqualor zwalnia w Boże Narodzenie.” Qwerty zaśmiał się krótko do siebie, ale bez wesołości. Wątpił, aby coś takiego jak święta w jakikolwiek sposób powstrzymało Asqualora.
Ostrożnie zamknął drzwi od pokoju Angeliny, jakby nie chciał naruszyć jakiegoś delikatnego ekosystemu. Poszedł jeszcze do pokoju, gdzie zwykle sypiał, gdy zostawał u Sandbanksów, z zamiarem zabrania kilku drobiazgów, które tam zostawił. Na biurku zobaczył nieco przykurzony kubek od pana Wilsona, który tamten podarował mu na siedemnaste urodziny. To było zaledwie miesiąc temu!
Otworzył właśnie szafę, gdy nagle z dołu dobiegł go jakiś hałas. W pierwszej chwili pomyślał, że to Herman, ale Herman, kot państwa Sandbanks, zdechł już jakiś czas temu. Znieruchomiał z dłonią na uchwycie od szafy i poczuł, jak włosy na karku zaczynają mu się jeżyć. To mógł być John. Ale to nie był John…
Qwerty najciszej jak umiał wysunął się z pokoju i, omijając skrzypiące deski, które znał tu doskonale, z plecami opartymi o ścianę, zszedł po schodach. Przy ostatnim stopniu zatrzymał się, gdy coś zwróciło jego uwagę. Dywan usiany był białymi płatkami; Qwerty schylił się ostrożnie i złapał jeden z nich w palce. Były świeże i pachnące…
-Troy – powiedział Qwerty, schodząc ze schodów prosto do salonu.
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Ale żeby ucinać w takim momencie? :(
OdpowiedzUsuń:) Przepraszam... Ale kolejna część już niedługo. :) Pozdrawiam i dziękuję za lekturę!
UsuńAle kiedy będzie kolejna? :'(
OdpowiedzUsuńWłaśnie się ukazała: http://monikaszostek.blogspot.co.uk/2016/11/qwerty-w-strone-sonca-rozdzia-xxv_6.html
UsuńPozdrawiam! :)