czwartek, 24 listopada 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXVII: "Lady Atwood", część 2

Eleganckie przyjęcie i mnóstwo wpływowych osób, a wśród nich - dama przedstawiająca się jako lady Atwood. Qwerty od razu pała do niej sympatią, ale starsza pani okazuje się kimś zgoła innym, niż tylko przypadkową osobą ze śmietanki towarzyskiej. I nie chodzi tylko o to, że znała Matthew Seymore'a; lady Atwood zna jeszcze jeden ważny sekret, którego dotąd Qwerty nie wyjawił nikomu... Zapraszam na kolejny, 27 rozdział powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 27, część 2

"Lady Atwood"

*

Popołudniowa sesja treningowa dłużyła się Qwerty’emu jak nigdy. Czuł, że reszta ma co do niego mieszane uczucia: z jednej strony znów dał im powody do obaw, w tym do obaw o jego własne zdrowie psychiczne; z drugiej – kolacje u Collarda były słynne w Brentwood i mało kto dostępował zaszczytu zasiadania do stołu ze śmietanką polityczną kraju, którą Collard od czasu do czasu gościł w swojej rezydencji.

Gdy skończyli, Qwerty był tak zmęczony, że ledwo wydostał się z pola treningowego i wylądował w swoim pokoju. Jack najwidoczniej już tu był, bo Qwerty znalazł na łóżku dwa garnitury, koszulę i kilka krawatów. Skrzywił się na ich widok i poszedł prosto pod prysznic, żeby zmyć z siebie kurz i pot.

Kolacja miała być o ósmej i na godzinę przed wyjściem Qwerty w końcu założył na siebie ubranie, które przyniósł mu Jack. Spodnie były na niego trochę za długie, ale poza tym wszystko leżało na nim dobrze. W białej koszuli i ciemnoszarym garniturze wyglądał nad wyraz dobrze, ale rzucił tylko szybkie spojrzenie w lustro na umywalką; zobaczył zmęczoną twarz, na której malowała się gorycz i zniechęcenie. Zawiązał krawat, który natychmiast zaczął go dusić pod szyją. Qwerty przypomniał sobie, jak Roger Sandbanks nie lubił krawatów i jak Terry zawsze mu go poprawiała. Bolesne ukłucie natychmiast pojawiło się gdzieś w boku. Ze złością szarpnął krawat i odrzucił go na oparcie krzesła.

Z szafy wygrzebał swoje jedyne eleganckie buty, które zabrał od Gibble’ów. Nie miał dla nich użytku w Brentwood i teraz lśniły czystością. Przynajmniej tyle, pomyślał.

John miał przyjść po niego w pół do ósmej; Qwerty nie wiedział, gdzie znajduje się rezydencja Collarda – i, jeśli miał być szczery, wcale nie chciał wiedzieć… John miał go tam zabrać.

Dwadzieścia po siódmej usłyszał pukanie do drzwi i z westchnieniem otworzył, myśląc, że za drzwiami zobaczy Johna.

Na korytarzu stali jednak Jack z Bellą; oboje zmierzyli go spojrzeniem od stóp do głów i uśmiechnęli się szeroko. Jeszcze nie widzieli go w takim stroju.

-Qwerty, wyglądasz świetnie! – wykrzyknęła Bella, gdy Qwerty zamknął za nimi drzwi, wpuszczając ich do środka. – Ale jak się czujesz? – zapytała, już poważniej.

-Dobrze – odparł on automatycznie.

-Słyszeliśmy, że zrobiłeś niezłe wejście… - powiedział Jack, ale nie wyglądał, jakby miał zamiar gratulować chłopcu zwycięstwa. – Przykro mi, stary, naprawdę.

-Wiemy, że nie jest ci łatwo, Qwerty – dodała Bella, ściskając go po przyjacielsku i rzucając mu smutne spojrzenie. – Ale wytrzymaj.

Qwerty popatrzył na nich z wdzięcznością. Gdziekolwiek w Brentwood się nie ruszył, wszyscy patrzyli na niego, jakby dokonał cudu. Czuł ulgę, że Jack i Bella rozumieją, co tak naprawdę się z nim teraz działo. Skinął im głową z bladym cieniem uśmiechu.

-Czekaj… - powiedziała Bella, chwytając powykręcany krawat z krzesła i prostując go w palcach. Założyła mu go na szyję i zawiązała tak, aby nie dusił go. Odsunęła się i popatrzyła na niego krytycznym wzrokiem. – Tak dobrze – dodała.

-Dzięki – odparł Qwerty i westchnął.

Jack klepnął go po ramieniu i uśmiechnął się.

-Dasz radę, stary. Słyszałem, że kolacje u Collarda są trochę nudne… Ale staraj się rozmawiać dużo o pogodzie z lordem takim i lady taką i przeżyjesz.

Qwerty skinął głową; miał nadzieję, że zapanuje nad swoimi emocjami i nie wybuchnie przy stole, zaprzepaszczając wszystkie swoje szanse na opuszczenie Brentwood. Nie wiedział, co zrobiłby Collard, gdyby zawiódł…

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i stanął w nich John. Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle: ogolony, postawny, ubrany w czarny garnitur z krawatem w złote prążki i beżową koszulę wyglądał jak zupełnie obca osoba. Bella wydała okrzyk podziwu, a Qwerty pomyślał o ciotce Adeli i wuju Donaldzie. Nie ważne, co Donald Gibble zrobił czy założył na siebie, nigdy nie mógłby wyglądać tak imponująco, jak John.

John pożartował z Jackiem i Bellą, jednocześnie obrzucając Qwerty’ego uważnym spojrzeniem; jego mina wyrażała aprobatę.

-Jak się czujesz, Qwerty?

-Świetnie – odparł znów chłopiec, nie patrząc na nikogo.

John westchnął.
-Chodź, idziemy. Lepiej, jak będziemy kilka minut wcześniej, przed wszystkimi. Nie chcemy robić wielkiego wejścia, prawda?

Qwerty pomyślał o wczorajszym obiedzie i nie powiedział nic.

Razem wyszli, żegnając się z Jackiem i Bellą przed budynkiem; Jack potrząsnął jego dłonią, a Bella ponownie uściskała go.

-Powodzenia! – rzucili mu na pożegnanie, a Qwerty odszedł w towarzystwie Johna.

-Posłuchaj, Qwerty – zaczął John, gdy już szli ulicami Brentwood. – Na pewno będą pytać, jak udało ci się złapać Lexa. Ani słowa o tym, że go teleportowałeś do Dartmoor. Po prostu odbyliście pojedynek. Ani słowa o… innej rzeczy, wiesz, o czym mówię. I bądź miły. Będzie tam kilku ludzi, z którymi chcesz się zaprzyjaźnić, Qwerty. Lady Atwood na przykład znała i lubiła twojego wuja. Nie uraź jej w żaden sposób. Na pewno będzie chciała z tobą rozmawiać. To starsza kobieta, ale bardzo bystra… Będzie też Blake… To ważna figura, albo przynajmniej za taką się uważa. Z nim bądź ostrożny i nie wdawaj się w dłuższe dyskusje. Collard chce cię pokazać. Jeśli wypadniesz korzystnie, sprawisz, że on też będzie wyglądał dobrze. Tego chcesz, nie ważne, co o nim myślisz.

Qwerty kiwał głową, starając się zapamiętać wszystkie nazwiska i rady, które wymieniał John i szedł z przygnębioną miną.

-Jeszcze jedno… - powiedział John, gdy już stanęli przed imponującym, dwupiętrowym budynkiem na końcu ulicy, w małym cul-de-sac. Qwerty jeszcze tu nie był. – Nie możesz mieć takiej miny. Jeśli już nie chcesz się uśmiechać, przynajmniej rozchmurz się trochę. Przykro mi – dodał. – Też mi się to nie podoba, ale to wszystko jest częścią Brentwood. W porządku?

-W porządku – odparł Qwerty i wraz z Johnem wkroczył na schody prowadzące na ganek. John pchnął ciężkie, czerwone drzwi z kołatką w kształcie lwa i znaleźli się w rozległym holu, teraz oświetlonym jasno blaskiem kryształowych kinkietów.

-A, John, Qwerty, witajcie – przywitał ich Collard, który właśnie przechodził przez hol. – W samą porę. Wejdźcie – dodał, ściskając im dłonie i prowadząc ich do dużej jadalni z długim stołem, połączonej z salonem.

Nad stołem wisiały dwa kryształowe żyrandole, największe, jakie Qwerty widział w swoim życiu. Wysokie do sufitu okna okolone były ciężkimi kurtynami; na ścianach wisiały stare obrazy w złoconych ramach, a stół zastawiony był z wyjątkowym przepychem, dodatkowo oświetlony światłem świec, wetkniętych w ciężkie, srebrne świeczniki. W drugiej części pomieszczenia stał stolik pełen przekąsek i napojów; tam zgromadziła się już grupa ludzi, w większości starszych, gawędząc ze sobą.

Collard poprowadził ich prosto do starszej pani, ubranej w długą, czarną suknię. Wyglądała bardzo dostojnie, z włosami upiętymi w siwego koka i elegancką, lśniącą laską w ręku, na której podpierała się lekko. Jej niebieskie oczy lustrowały chłopca; Qwerty zobaczył w nich ciekawość i nieco figlarny błysk, jakby śmiała się z niego trochę w myślach. Od razu ją polubił.

-Lady Atwood, to jest Qwerty Seymore – powiedział z galanterią Collard. – Przyprowadzam go od razu, zgodnie z twoim życzeniem. Qwerty, to jest Lady Atwood.

Lady Atwood wyciągnęła dłoń spowitą w czarną, aksamitną rękawiczkę i uścisnęła rękę chłopca.

-A więc to ty jesteś Qwerty. Znałam twojego wuja, wyglądasz całkiem jak Matthew.

-Miło mi – powiedział Qwerty i spojrzał prosto w jej oczy. Jej spojrzenie było z pozoru niewinne, ale wyglądała, jakby dawała mu jakieś sekretne znaki. Qwerty przypomniał sobie nagle wuja Matta, jakby ten stanął obok niego; przypomniał sobie jego maniery i obycie. Co w takiej sytuacji zrobiłby Matthew Seymore? Na pewno wiedziałby co powiedzieć i byłby opanowany…

Chłopiec wyprostował się i przywołał na twarz najbardziej czarujący ze swoich uśmiechów. Tak lepiej, mówiła twarz lady Atwood.

-Słyszałam, że radzisz sobie świetnie. Wielki talent…

-Dziękuję – odparł Qwerty, opuszczając rękę.

-To u was rodzinne… Jak się miewa siostra Matta…? Jak jej było na imię?

-Ciotka Adela miewa się bardzo dobrze, dziękuję – odparł Qwerty.

-Dobrze to słyszeć. Jak ci się podoba w Brentwood?

Qwerty’emu nagle wydało się, że w głosie lady Atwood zabrzmiały jakieś twarde nutki. Jej ton sugerował, że na pewno nie podoba mu się w Brentwood i ona doskonale o tym wie. Collard, który wciąż stał obok, odchrząknął lekko.

-Brentwood jest… wyjątkowe – powiedział Qwerty. – Piękna okolica – dodał uprzejmie.

Collard jakby rozluźnił się trochę, a John uśmiechnął lekko.

Lady Atwood skinęła głową, rozciągając usta w jakimś specjalnym uśmiechu i przeniosła spojrzenie na Johna.

-John White. Przystojny jak zawsze – powiedziała do niego, podając mu rękę, którą John uścisnął z lekkim ukłonem w jej stronę.

-Lady Atwood. To przyjemność widzieć cię znowu.

-Ach, czarujący jak zwykle. Zawsze zapominam, jak bardzo cię lubię, Johnny, chłopcze – rzuciła mu, ku zaskoczeniu Qwerty’ego. Do tej pory nie wyobrażał sobie nikogo, kto mógłby mówić w ten sposób do Johna i ujść z życiem. Lady Atwood jednak nie zdawała się przejmować niczym, a John uśmiechał się do niej uprzejmie.

-Zdaje się, że powinieneś być przedstawiony kilku naszym znajomym, Qwerty – powiedziała, zwracając się znowu do chłopca, wskazując na zbliżającego się do nich mężczyznę w średnim wieku. Był bardzo wytworny i miał równo przystrzyżone, siwe włosy oraz wąsy, które nadawały mu statecznego wyglądu.

-Lady Atwood – powiedział, podchodząc do nich i całując starą damę w rękę.

-Ach, James, daj spokój z konwenansami – powiedziała, ale nie odebrała mu dłoni.

-Nigdy, lady Atwood – odparł tamten, a ona zaśmiała się z uniesioną brwią. – James, poznaj Qwerty’ego Seymore’a. Siostrzeńca Matthew.

Mężczyzna imieniem James obrócił się w stronę chłopca i szybko zlustrował go całego.

-James Bracknell – powiedział, wyciągając rękę w jego stronę. Qwerty odwzajemnił uścisk. – Dużo o tobie słyszałem.

Qwerty skinął mu grzecznie, nie mówiąc nic.

-Jak ci się podoba w Brentwood? Słyszałem, że masz już na koncie sporo osiągnięć – mówił mężczyzna uprzejmie.

-Robię, co mogę – odpowiedział Qwerty z uprzejmym uśmiechem.

-Jak my wszyscy, jak my wszyscy – powiedział James Bracknell, pokazując rząd równych zębów i odwracając się do lady Atwood.

-Musisz mi wybaczyć, lady Atwood, ale muszę was na chwilę opuścić. Moja żona powinna zaraz tu być; niestety, nie przyjechaliśmy razem. Ja przybyłem prosto z biura.

-Och, ależ oczywiście, James. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę Adelaide. Nie widziałyśmy się już chyba okrągły rok… - Qwerty wyczuł jakąś ironię w głosie lady Atwood, jakby myślała zupełnie co innego niż mówiła. James skłonił się im lekko i odszedł.

-Chodź, Qwerty, muszę koniecznie przedstawić cię innym. Nie mogę pozwolić, by ktoś mnie w tym ubiegł. Pozwolicie, panowie – rzuciła i pociągnęła go ze sobą, zanim Collard i John mogli zrobić cokolwiek.

Qwerty, chcąc nie chcąc, poszedł za lady Atwood, która chwyciła go pod rękę, prowadząc w stronę drzwi. Po drodze zatrzymywali się co chwilę, a ona witała się z szykownym towarzystwem, przedstawiając Qwerty’ego. Ten uśmiechał się uprzejmie, oddawał uściski dłoni i odpowiadał na wszystkie pytania. Kątem oka zobaczył swoją drużynę, niepewnie stojącą wspólnie w kącie z kieliszkami, które wręczył im już kelner. Obserwowali go, jakby zobaczyli go po raz pierwszy. Miał ochotę podejść do nich, ale lady Atwood nie puszczała go ani na chwilę.

-Reginald Blake – powiedziała lady Atwood, kładąc rękę na ramieniu postawnego mężczyzny w średnim wieku, który odwrócił się do niej zaraz. Uprzejmy uśmiech zniknął mu z twarzy, jakby ktoś wymazał go dokładnie gumką, gdy tylko zobaczył, kogo ona prowadzi. – Poznaj Qwerty’ego. To ten młody człowiek, o którym ostatnio wszyscy mówią. Qwerty, to jest Reginald Blake.

Qwerty odruchowo wyciągnął rękę na powitanie, ale tamten nie uścisnął jej, powoli popijając brandy z kryształowej szklanki. Qwerty cofnął dłoń.

-Reg ma dzisiaj zły humor, Qwerty, nie zwracaj na niego uwagi – powiedziała lady Atwood z uśmiechem, dając mężczyźnie drobnego prztyczka w ramię. – Chyba nie przegrałeś przed wyjściem partyjki brydża, Reg? – zapytała z błyskiem w oku.

-Zawsze miło cię widzieć, lady Atwood – odparł tamten. – Spodziewałem się, że będziesz wyższy, Seymore – rzucił w stronę Qwerty’ego.

Lady Atwood zaśmiała się głośno.

-Och, Reg! Chodź, Qwerty, pan Blake potrzebuje jeszcze jednego drinka. Zwykle robi się do zniesienia po trzech… - rzuciła wesoło i pociągnęła Qwerty’ego dalej.

W końcu przemierzyli salę i wyszli do holu; kolejne towarzystwo właśnie wkroczyło przez czerwone drzwi, witane przez kamerdynera, który teraz pojawił się przy wejściu. Lady Atwood nie zwróciła jednak na nich uwagi i, z zadziwiającą energią jak na swoją wątłą posturę, pociągnęła Qwerty’ego do gabinetu, zamykając za sobą szczelnie drzwi.

Upewniwszy się, że są sami, wskazała Qwerty’emu wygodny fotel stojący pod ścianą, a sama zajęła drugi, układając się w nim wygodnie.

-Jak się miewasz, Qwerty? – zapytała, wyjmując z małej torebki przewieszonej przez ramię srebrną papierośnicę. – Masz ochotę? – zapytała, kierując ją w jego stronę.

Qwerty pokręcił głową, zaskoczony.

-Nie palę – rzekł słabo.

-To dobrze. Paskudny nawyk – powiedziała, zapalając długiego, cienkiego papierosa i zaciągając się głęboko. Spojrzała na niego uważnie i powoli wydmuchała w bok szary dym. – Wyglądasz dobrze. Zmęczony i zniesmaczony, ale czego innego się spodziewać po kilku tygodniach w Brentwood…

On spojrzał na nią unosząc brwi, ale nie wiedział co powiedzieć.

-Och, nie patrz z takim zaskoczeniem. Jesteś całkiem jak twój wuj. Bardzo go lubiłam. Gdybym była trochę młodsza… - zaśmiała się cicho. – Niestety, Matthew miał zawsze inne sprawy na głowie. Collard jeszcze nie utopił cię w miodzie? – zapytała.

Qwerty uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.

-Dobrze. Chociaż nie to, żeby nie próbował. Ten człowiek nigdy się nie zmienia. Zajdzie daleko, zapamiętaj moje słowa.

Zapadła chwila milczenia; lady Atwood patrzyła na niego uważnie i w końcu westchnęła.

-Wcale mi się nie podoba, że jesteś w Brentwood. Wiem, że Matthew też nie byłby zadowolony. Co ci strzeliło do głowy? – zapytała, a Qwerty zarumienił się pod jej spojrzeniem.

-Ach, ależ oczywiście – pokiwała głową. – Tak myślałam, że gdzieś w tym jest jakaś dziewczyna. Mężczyźni z rodziny Seymore’ów zwykle są uparci, także w sprawach damsko-męskich. Mam nadzieję, że jest tego warta…?

-Tak – powiedział Qwerty z taką mocą, że lady Atwood uśmiechnęła się szeroko.

-Oczywiście, Seymore nie wybrałby sobie kogoś, kto nie byłby godny uwagi. To musi być wyjątkowa młoda dama. Rozumiem, że jej też się to wszystko nie podoba…?

Qwerty splótł ręce i spojrzał na lady Atwood z ukosa.

-Cóż, tak myślałam – westchnęła. – Collard nie miał jednak trudnego zadania – lady Atwood znów zaciągnęła się papierosem i strzepała szary popiół do stojącej na małym, okrągłym stoliku szklanki. Collard najwyraźniej nie palił i nie posiadał popielniczki. – Dam ci pewną radę, Qwerty – odezwała się znowu po chwili milczenia. – Większość ludzi tam – wskazała na drzwi – to hieny. Durnie, którym wydaje się, że mogą iść przez świat rozpychając się łokciami. Ale to durnie, którzy mogą cię zmusić do rzeczy, których nie chcesz robić. Bez skrupułów. Rozumieją tylko i wyłącznie język siły. Rozumiesz, co mam na myśli?

Qwerty powoli skinął głową.

-To znaczy, że nie możesz się z nimi układać w ugodowy sposób. Na cios siekierą musisz odpowiadać armatą. Inaczej niczego nie osiągniesz – lady Atwood znów strząsnęła pyłek z papierosa i oparła się o fotel. – Collard myśli, że panuje nad sytuacją, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Twój wuj wiedział o tym. Wiem, że zostawił ci pewne… instrukcje. Pytanie czy będziesz w stanie je wykonać, gdy przyjdzie czas?

Lady Atwood spojrzała na niego poważnie, a Qwerty nie czuł już nawet zaskoczenia. Jej wzrok zdawał się przenikać go na wylot. Pomyślał o Troyu, którego wczoraj ludzie Collarda wywlekli ze sobą z klubowej sali i ostatnim, co mu przekazał.

-Tak. Dałem słowo – powiedział twardo.

Lady Atwood skinęła głową z aprobatą i ostatni raz zaciągnęła się papierosem.

-Dobrze. Od tego sporo zależy. Musisz wiedzieć, że nie wszystkim podoba się Brentwood, nie takie jakie jest… Wiem, co się stało z rodziną Raglianich, Qwerty. Gdyby rzeczy były inne… - lady Atwood westchnęła. – Powiedzmy, że udałoby się zaoszczędzić dużo zła. Jedna z najzdolniejszych rodzin, jakie widział świat może wciąż by istniała… Może.

Lady Atwood wrzuciła w końcu niedopałek papierosa do szklanki i podniosła się.

-Powinniśmy wracać. Dobrze się z tobą rozmawiało. Pamiętaj, dziś wieczorem rób dobrą minę do złej gry. Rozegraj to właściwie, a wyjdziesz z Brentwood szybciej niż myślisz. Upewnij się tylko, że jesteś w jednym kawałku… - kobieta podała mu ponownie rękę i Qwerty otworzył przed nią drzwi gabinetu, wyprowadzając ją wprost do zatłoczonego już salonu.

Kolejny fragment powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK). 

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz