czwartek, 14 czerwca 2018

Dźwięki Ziemi, czyli o nagraniu dla kosmitów

20 sierpnia 1977 roku Voyager 2 został wystrzelony w kosmos z Cape Canaveral na Florydzie. Voyager 1 był następny, 5 września. Maszyny te to sondy, które od ponad 40 lat komunikują się z Deep Space Network, przesyłając dane dotyczące najdalszych zakątków Układu Słonecznego i tego, co jest poza nim… W 2015 roku bowiem opuściły one nasz skromny kawałek wszechświata. 4 czerwca 2018 roku Voyager 1 znajdował się 132929 miliardów kilometrów od słońca. Ich napęd ma działać do roku 2025, kiedy to – jak założyli ich konstruktorzy – sondy mają stracić kontakt z Ziemią i spędzić potencjalnie miliony lat dryfując bez celu w kosmicznej pustce. 

Start sondy kosmicznej Voyager 2, 20.08.1977
Obraz zaczerpnięty ze strony NASA - LINK TUTAJ (KLIK)

Historia programu Voyager jest fascynująca, ale być może najciekawszym jego elementem z socjologicznego punktu widzenia odnośnie nas, ludzkości, są nagrania uwiecznione na wykonanej ze złota „gramofonowej” płycie, nazwane „Dźwiękami Ziemi”.
Dysk przyspawany jest do sondy, a na nim znajdują się nagrania muzyczne z całego świata, w tym „Johnny B. Goode” (wykonawca: Chuck Berry), tradycyjne motywy muzyczne Australii, Peru, Japonii, Senegalu… Mamy tu też – dosłownie – dźwięki Ziemi: dźwięki wiatru, deszczu, rechotania żab, śmiechu ludzkiego, szczekania psa… I, na samym początku: powitanie ludzkości w 59 językach, w tym po polsku.
Tę sekcję otwiera komunikat generała Kurta Waldheima, ówczesnego sekretarza ONZ, który przesyła pozdrowienia w imieniu naszej planety „szukając jedynie pokoju i przyjaźni”, obiecując uczyć innych, jeśli zaistnieje taka potrzeba lub uczyć się samemu, jeśli będziemy mieli na tyle szczęścia. Oto kilka innych przykładów wiadomości zawartych na dysku:

W języku arabskim: „Pozdrowienia dla naszych przyjaciół w gwiazdach. Niech czas nas połączy.”

Po łacinie: „Pozdrawiamy Was, kimkolwiek jesteście; mamy wobec Was dobre zamiary i niesiemy pokój poprzez przestrzeń kosmiczną.”

Po angielsku: „Cześć – od dzieci Ziemi”

Po czesku: „Drodzy Przyjaciele, życzymy Wam najlepszego.”

Po włosku: „Mnóstwo pozdrowień i życzeń”

Po koreańsku: „Prosimy, bądźcie zdrowi.”

Po hebrajsku „Shalom” („Witaj”, a dosłownie „Pokój”)

Po polsku: „Witajcie, istoty z zaświatów” (głos Marii Nowakowskiej-Stykos)

Co za pokojowe i przyjazne z nas stworzenia! Czyż nie warto pokonać miliardy mil do naszego układu słonecznego, aby uścisnąć nam dłonie i pogratulować tak wysoko rozwiniętej, pełnej miłości i otwartej cywilizacji?
Zaskoczonym byłby zatem przybysz z kosmosu widząc nagłówki gazet nie dalej niż z ostatniego poniedziałku. 11 czerwca 2018 roku brytyjski The Guardian opublikował jeden z serii artykułów dotyczących statku „Acqarius”, na pokładzie którego znajdowało się 629 uchodźców z Afryki, wyłowionych z wód Morza Śródziemnego niedaleko wybrzeża Libii. Matteo Salvini, premier Włoch, odmówił przyjęcia go do włoskiego portu Palermo, gdyż Włochy mają po prostu dość uchodźców i nie życzą sobie imigrantów. Ludziom na pokładzie zaczynało brakować środków do życia. Wśród nich znajdowało się 123 dzieci bez rodziców czy opiekunów, 11 niemowląt i siedem kobiet w ciąży. (Link do artykułu TUTAJ.)
Zastanowiłby się wobec tego nasz intergalaktyczny turysta nad włoskimi życzeniami… I gdyby tak nasz hipotetyczny kosmita zagłębił się nieco w lingwistyczny aspekt powyższego wydarzenia, być może zainteresowałby go fakt, że nazwisko Salvini właściwie oznacza „uratować” (od czasownika „salvi”, który po włosku tłumaczy się właśnie jako powyższe). O, ironio!
Statek zgodziła się przyjąć Hiszpania, jednak pojawiły się tutaj trudności – zła pogoda opóźniła przybycie do portu w Walencji, a poza tym wysłać trzeba było zaopatrzenie i pomoc, bo ludziom wszystko się zwyczajnie kończyło. Hiszpanie stwierdzili, że statek z 629 ludźmi, z których wielu potrzebuje opieki medycznej to ogromny koszt i ogólnie mnóstwo problemu, ale przede wszystkim to jesteśmy ludźmi i trzeba sobie pomóc, a potem martwić się o resztę.
Bo ci uchodźcy to jest, kurczę, problem. Przyjeżdżają do Europy z innym kolorem skóry, inną kulturą, zupełnie innymi wartościami, innym wychowaniem, wielu to analfabeci, z traumą i gotowi na wszystko… Córki nam zgwałcą, żony pozabijają, prace ukradną, obywateli zadźgają, wprowadzą Islam, muzułmaństwo, Bóg jeden wie, co jeszcze. Na ulice nie będzie można wyjść…
No tak. Jeśli założymy powyższe, pewnie tak będzie: nienawiść i uprzedzenie lubią się rozmnażać jak pluskwy i jak pluskwy przyjdą użreć w środku nocy, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Jeśli jednak powitamy tych ludzi może nie tyle ze zrozumieniem, ale z pewną dozą serdeczności i zapewnimy im edukację, edukację i jeszcze raz edukację, może nie zgwałcą nam córek, zadźgają żon itd. Może ich przybycie pomoże nam, Europejczykom, z deficytem ludzkim na naszym kontynencie (starzejące się społeczeństwa), przetrwać, zachowując nasze wartości poprzez przekazanie im innym. Może powstanie z tego coś nowego: mix europejski i zagraniczny, kreujący nowe idee, nowe pokolenie, które zatrze różnice, a wypromuje to, co w nas podobne? Wszyscy mamy coś wspólnego: sztukę (np. muzykę), więzi rodzinne, potrzebę przyjaźni… Nie ważne, skąd jesteśmy. W erze globalizacji nie możemy pozwolić sobie na ignorowanie tak wielkiej okazji, by zapewnić kontynuację europejskiej kultury, nawet jeśli oznacza to przyjmowanie do niej „outsiderów”. Być może przyszedł czas, by na kryzys humanitarny nie patrzeć tylko przez pryzmat „problemu”; być może powinniśmy rozważać go jako „szansę”?
Nasz kosmiczny wizytator, obserwując nas z góry, ze swojego pojazdu kosmicznego, mógłby zastanowić się nad naszą naturą: wyciągamy rękę i zapewniamy o swojej przyjaźni kosmitów, o których nic nie wiemy. Jeśli życie poza naszą planetą istnieje, może przyjąć dowolną formę. Może mieszkańcy innych planet mają po dwie ręce i cztery nogi? Może są niscy i łysi, z dużymi oczami jak insekty i telepatycznymi zdolnościami? Może wcale nie chcą się z nami „przyjaźnić”? A może nasza wiadomość trafi na kosmicznych uchodźców, których planeta została zniszczona przez ich własne słońce? Może mają oni świetną technologię i mogliby nam bardzo pomóc w rozwoju medycyny i wielu innych dziedzin, ale mówią w innym języku, są zieloni i pewnie zagarnęliby nasze miejsca pracy?
Jak to jest, że wydajemy miliony naszych pieniędzy, aby przesłać nieznanym istotom pozdrowienia wygrawerowane na złotym dysku, wypowiedziane w 59 językach, podczas gdy nie mamy funduszów i najmniejszej ochoty pomóc, czy choćby słyszeć o przedstawicielach naszego własnego gatunku, o których wiemy, że są prawdziwi i nas potrzebują, którzy przez wojnę, zmianę klimatu i fałszywe obietnice przemytników ocierają się o śmierć w morskich wodach? Niedawno nagłośniona została sprawa kobiety, która straciła swojego 7-miesięcznego synka, ponieważ łódka, na którą ją wsadzono wywróciła się do góry dnem. „Po prostu nie dałam rady go utrzymać – wyśliznął mi się z rąk” – mówiła później.
„Mamy wobec Was dobre zamiary i niesiemy pokój poprzez przestrzeń kosmiczną” – tak po łacinie mówi na złotym dysku Voyagera Frederick Ahl. No, ale w końcu łacina to język martwy. Co zrobiłby nasz kosmiczny „przyjaciel”, gdyby zorientował się, że na naszej planecie już się go nie używa?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz