20 sierpnia 1977 roku Voyager 2 został wystrzelony w kosmos z Cape
Canaveral na Florydzie. Voyager 1 był następny, 5 września. Maszyny te to sondy,
które od ponad 40 lat komunikują się z Deep Space Network, przesyłając dane
dotyczące najdalszych zakątków Układu Słonecznego i tego, co jest poza nim… W
2015 roku bowiem opuściły one nasz skromny kawałek wszechświata. 4 czerwca 2018
roku Voyager 1 znajdował się 132929 miliardów kilometrów od słońca. Ich napęd
ma działać do roku 2025, kiedy to – jak założyli ich konstruktorzy – sondy mają
stracić kontakt z Ziemią i spędzić potencjalnie miliony lat dryfując bez celu
w kosmicznej pustce.
Start sondy kosmicznej Voyager 2, 20.08.1977
Obraz zaczerpnięty ze strony NASA - LINK TUTAJ (KLIK)
|
Historia programu Voyager jest fascynująca, ale być może najciekawszym jego
elementem z socjologicznego punktu widzenia odnośnie nas, ludzkości, są nagrania
uwiecznione na wykonanej ze złota „gramofonowej” płycie, nazwane „Dźwiękami Ziemi”.
Dysk przyspawany jest do sondy, a na nim znajdują się nagrania muzyczne z
całego świata, w tym „Johnny B. Goode” (wykonawca: Chuck Berry), tradycyjne
motywy muzyczne Australii, Peru, Japonii, Senegalu… Mamy tu też – dosłownie –
dźwięki Ziemi: dźwięki wiatru, deszczu, rechotania żab, śmiechu ludzkiego,
szczekania psa… I, na samym początku: powitanie ludzkości w 59 językach, w tym
po polsku.
Tę sekcję otwiera komunikat generała Kurta Waldheima, ówczesnego sekretarza
ONZ, który przesyła pozdrowienia w imieniu naszej planety „szukając jedynie
pokoju i przyjaźni”, obiecując uczyć innych, jeśli zaistnieje taka potrzeba lub
uczyć się samemu, jeśli będziemy mieli na tyle szczęścia. Oto kilka innych
przykładów wiadomości zawartych na dysku:
W języku arabskim: „Pozdrowienia dla naszych przyjaciół w gwiazdach. Niech czas nas połączy.”
Po łacinie: „Pozdrawiamy Was, kimkolwiek jesteście; mamy wobec Was dobre zamiary i niesiemy pokój poprzez przestrzeń kosmiczną.”
Po angielsku: „Cześć – od dzieci Ziemi”
Po czesku: „Drodzy Przyjaciele, życzymy Wam najlepszego.”
Po włosku: „Mnóstwo pozdrowień i życzeń”
Po koreańsku: „Prosimy, bądźcie zdrowi.”
Po hebrajsku „Shalom” („Witaj”, a dosłownie „Pokój”)
Po polsku: „Witajcie, istoty z zaświatów” (głos Marii Nowakowskiej-Stykos)
Co za pokojowe i przyjazne z nas stworzenia! Czyż nie warto pokonać miliardy
mil do naszego układu słonecznego, aby uścisnąć nam dłonie i pogratulować tak
wysoko rozwiniętej, pełnej miłości i otwartej cywilizacji?
Zaskoczonym byłby zatem przybysz z kosmosu widząc nagłówki gazet nie dalej
niż z ostatniego poniedziałku. 11 czerwca 2018 roku brytyjski The Guardian
opublikował jeden z serii artykułów dotyczących statku „Acqarius”, na pokładzie
którego znajdowało się 629 uchodźców z Afryki, wyłowionych z wód Morza Śródziemnego
niedaleko wybrzeża Libii. Matteo Salvini, premier Włoch, odmówił przyjęcia go
do włoskiego portu Palermo, gdyż Włochy mają po prostu dość uchodźców i nie
życzą sobie imigrantów. Ludziom na pokładzie zaczynało brakować środków do
życia. Wśród nich znajdowało się 123 dzieci bez rodziców czy opiekunów, 11
niemowląt i siedem kobiet w ciąży. (Link do artykułu TUTAJ.)
Zastanowiłby się wobec tego nasz intergalaktyczny turysta nad włoskimi
życzeniami… I gdyby tak nasz hipotetyczny kosmita zagłębił się nieco w
lingwistyczny aspekt powyższego wydarzenia, być może zainteresowałby go fakt,
że nazwisko Salvini właściwie oznacza „uratować” (od czasownika „salvi”, który
po włosku tłumaczy się właśnie jako powyższe). O, ironio!
Statek zgodziła się przyjąć Hiszpania, jednak pojawiły się tutaj trudności –
zła pogoda opóźniła przybycie do portu w Walencji, a poza tym wysłać trzeba było
zaopatrzenie i pomoc, bo ludziom wszystko się zwyczajnie kończyło. Hiszpanie
stwierdzili, że statek z 629 ludźmi, z których wielu potrzebuje opieki
medycznej to ogromny koszt i ogólnie mnóstwo problemu, ale przede wszystkim to
jesteśmy ludźmi i trzeba sobie pomóc, a potem martwić się o resztę.
Bo ci uchodźcy to jest, kurczę, problem. Przyjeżdżają do Europy z innym
kolorem skóry, inną kulturą, zupełnie innymi wartościami, innym wychowaniem,
wielu to analfabeci, z traumą i gotowi na wszystko… Córki nam zgwałcą, żony
pozabijają, prace ukradną, obywateli zadźgają, wprowadzą Islam, muzułmaństwo,
Bóg jeden wie, co jeszcze. Na ulice nie będzie można wyjść…
No tak. Jeśli założymy powyższe, pewnie tak będzie: nienawiść i uprzedzenie
lubią się rozmnażać jak pluskwy i jak pluskwy przyjdą użreć w środku nocy, kiedy
najmniej się tego spodziewamy. Jeśli jednak powitamy tych ludzi może nie tyle
ze zrozumieniem, ale z pewną dozą serdeczności i zapewnimy im edukację,
edukację i jeszcze raz edukację, może nie zgwałcą nam córek, zadźgają żon itd.
Może ich przybycie pomoże nam, Europejczykom, z deficytem ludzkim na naszym
kontynencie (starzejące się społeczeństwa), przetrwać, zachowując nasze
wartości poprzez przekazanie im innym. Może powstanie z tego coś nowego: mix europejski
i zagraniczny, kreujący nowe idee, nowe pokolenie, które zatrze różnice, a
wypromuje to, co w nas podobne? Wszyscy mamy coś wspólnego: sztukę (np. muzykę), więzi
rodzinne, potrzebę przyjaźni… Nie ważne, skąd jesteśmy. W erze globalizacji nie
możemy pozwolić sobie na ignorowanie tak wielkiej okazji, by zapewnić kontynuację
europejskiej kultury, nawet jeśli oznacza to przyjmowanie do niej „outsiderów”.
Być może przyszedł czas, by na kryzys humanitarny nie patrzeć tylko przez
pryzmat „problemu”; być może powinniśmy rozważać go jako „szansę”?
Nasz kosmiczny wizytator, obserwując nas z góry, ze swojego pojazdu
kosmicznego, mógłby zastanowić się nad naszą naturą: wyciągamy rękę i zapewniamy
o swojej przyjaźni kosmitów, o których nic nie wiemy. Jeśli życie poza naszą
planetą istnieje, może przyjąć dowolną formę. Może mieszkańcy innych planet
mają po dwie ręce i cztery nogi? Może są niscy i łysi, z dużymi oczami jak
insekty i telepatycznymi zdolnościami? Może wcale nie chcą się z nami „przyjaźnić”?
A może nasza wiadomość trafi na kosmicznych uchodźców, których planeta została
zniszczona przez ich własne słońce? Może mają oni świetną technologię i mogliby
nam bardzo pomóc w rozwoju medycyny i wielu innych dziedzin, ale mówią w innym
języku, są zieloni i pewnie zagarnęliby nasze miejsca pracy?
Jak to jest, że wydajemy miliony naszych pieniędzy, aby przesłać nieznanym
istotom pozdrowienia wygrawerowane na złotym dysku, wypowiedziane w 59
językach, podczas gdy nie mamy funduszów i najmniejszej ochoty pomóc, czy
choćby słyszeć o przedstawicielach naszego własnego gatunku, o których wiemy,
że są prawdziwi i nas potrzebują, którzy przez wojnę, zmianę klimatu i fałszywe
obietnice przemytników ocierają się o śmierć w morskich wodach? Niedawno
nagłośniona została sprawa kobiety, która straciła swojego 7-miesięcznego synka,
ponieważ łódka, na którą ją wsadzono wywróciła się do góry dnem. „Po prostu nie
dałam rady go utrzymać – wyśliznął mi się z rąk” – mówiła później.
„Mamy wobec Was dobre zamiary i niesiemy pokój poprzez przestrzeń kosmiczną”
– tak po łacinie mówi na złotym dysku Voyagera Frederick Ahl. No, ale w końcu
łacina to język martwy. Co zrobiłby nasz kosmiczny „przyjaciel”, gdyby zorientował
się, że na naszej planecie już się go nie używa?
Rysunek wykonany przez CalgariKnight, zaczerpnięty z TEJ STRONY (LINK) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz