W osobliwym, niebezpiecznym więzieniu, z bólem głowy i w desperacji, Qwerty próbuje się wydostać. Próby te jednak nie przynoszą rezultatów... Jak potoczą się dalsze losy więźnia? Oto druga część 31-ego rozdziału powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały powieści (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 31, część 2
"Więzienie"
*
"Więzienie"
*
Obudził się z ohydną migreną, leżąc w ciemnościach. Tym razem szybko przypomniał sobie gdzie był i wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Musiał napić się czegoś; gardło miał suche jak piasek. Pamiętał umywalkę po drugiej stronie pomieszczenia i po omacku poruszył się, odnajdując ścianę.
Jeszcze nie mógł wstać, ale poczołgał się po zimnych, śliskich płytkach przed siebie, aż natrafił na sedes; podciągnął się na nim trochę i po kilku nieudanych próbach, dosięgnął wreszcie umywalki. Wymacał kurki i odkręcił jeden; strumień zimnej wody popłynął leniwie. W małym pomieszczeniu zabrzmiał niemal jak ryk wodospadu, odbijając się echem od ścian. Qwerty z trudem podstawił usta pod kran. Woda miała nieco metaliczny posmak, ale przyniosła mu niesamowitą ulgę. Przetarł twarz i usiadł z powrotem pod ścianą, oddychając ciężko. Na przemian zamykał i otwierał oczy, ale nie robiło mu to żadnej różnicy; otaczała go ciemność, w jakiej jeszcze nigdy nie przebywał. Przypomniał sobie słowa z drugiego listu wuja Matta: nigdy nie docenisz światła, dopóki nie doświadczysz prawdziwej nocy.
Powoli jego umysł zaczynał działać znowu i Qwerty zastanowił się nad swoją sytuacją. Jeśli Asqualor mówił prawdę, a ból w całym ciele, który teraz czuł sugerował, że nie kłamał, nie mogło być gorzej. Ponadto nie wiedział, gdzie był i nagle poczuł, jakby znalazł się w grobie. Krzyk znowu podszedł mu do gardła i cichy jęk, poprzedzający go, wydostał się już na zewnątrz, gdy nagle jasne światła pod sufitem rozbłysły i Qwerty zamrugał gwałtownie. Jasność żarówek w połączeniu z bielą pomieszczenia oślepiła go i musiał zamknąć oczy, by przyzwyczaić się do otoczenia.
Łzawiąc, zerknął na zegarek; była to jedyna rzecz, którą mu zostawiono za wyjątkiem ubrania, ale – jak na złość – bateria, niezawodna przez ostatnich parę lat, musiała w końcu się wyczerpać, bo zegarek zatrzymał się, wskazując parę minut po szóstej. Qwerty popukał w szybkę, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów, za wyjątkiem bólu w ramieniu.
Siedział tak przez jakiś czas, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Nie wiedział, jak długo to trwało; mogło to być pół godziny, a mógł równie dobrze trwać tak cały dzień.
Nagle usłyszał hałas; zrozumiał, że ktoś na chwilę otworzył klapkę w drzwiach. Potem drzwi uchyliły się lekko. Przez szparę ktoś wsunął tacę z pojedynczym talerzem i papierowym kubkiem. Drzwi zamknęły się równie szybko, jak się otworzyły, a Qwerty patrzył na przedmioty jak na widmo.
W końcu jednak zrozumiał, co to oznaczało. Nie czuł głodu, ale ściskanie w żołądku sygnalizowało, że jego ciało domaga się pożywienia. Poruszając się powoli, poczołgał się w stronę tacy, opanowując impuls, aby przyciągnąć ją do siebie używając telekinezy. Zanim do niej dotarł, miał wrażenie, że wspiął się na Everest. W kubku zobaczył herbatę; była już letnia, ale złapał ją nie zastanawiając się i wypił wszystko, co do ostatniej kropli. Potem zerknął na talerz; znajdowała się na nim jakaś masa, w której rozpoznał ryż i warzywa. Chwycił plastikowy widelec i z trudem zjadł to, co znajdowało się na nim.
Gdy skończył, drżącą dłonią wziął kubek i z powrotem poczołgał się do umywalki, chcąc nalać do niego wody. Zanim jednak tam dotarł, złapały go mdłości i kiedy był już blisko, jedyne, co zdążył zrobić, to nachylić się nad sedesem; cały posiłek wydostał się na zewnątrz, a on zwalił się na podłogę, uderzając się boleśnie w tył głowy. Leżał tak bez ruchu, aż zawroty głowy odeszły.
Co miał teraz zrobić? Czy John i jego drużyna byli na pewno bezpieczni? Co szykował dla niego Asqualor? Nagle Qwerty pomyślał, że może już nigdy nie zobaczyć Angeliny i poczuł narastającą panikę.
Musiał się wydostać! Poczołgał się z powrotem do drzwi i dotknął czołem zimnej stali. Wystarczyło, żeby odgiął zamki, to wszystko. Od pamiętnego wieczoru u Sandbanksów, gdy dowiedział się, że potrafi używać telekinezy, żaden zamek nie stanowił dla niego problemu… Gdyby udało mu się… tylko trochę… Qwerty skupił się i coś w drzwiach szczęknęło cicho…
Ból przeszył go i Qwerty krzyknął rozdzierająco, opadając na posadzkę i kurcząc się w sobie. Poczuł, jak torsje znów nim wstrząsają, ale nie miał w żołądku nic więcej. Mógł tylko leżeć bezsilnie, czując jak cały jego organizm protestuje. Nie mógł usnąć i nie tracił przytomności; pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, targany bólem.
Po raz pierwszy odkąd zmarła Sylvia, poczuł, jak łzy spływają mu po skroniach, powoli opadając na białe, zimne płytki wokół jego głowy.
Jeszcze nie mógł wstać, ale poczołgał się po zimnych, śliskich płytkach przed siebie, aż natrafił na sedes; podciągnął się na nim trochę i po kilku nieudanych próbach, dosięgnął wreszcie umywalki. Wymacał kurki i odkręcił jeden; strumień zimnej wody popłynął leniwie. W małym pomieszczeniu zabrzmiał niemal jak ryk wodospadu, odbijając się echem od ścian. Qwerty z trudem podstawił usta pod kran. Woda miała nieco metaliczny posmak, ale przyniosła mu niesamowitą ulgę. Przetarł twarz i usiadł z powrotem pod ścianą, oddychając ciężko. Na przemian zamykał i otwierał oczy, ale nie robiło mu to żadnej różnicy; otaczała go ciemność, w jakiej jeszcze nigdy nie przebywał. Przypomniał sobie słowa z drugiego listu wuja Matta: nigdy nie docenisz światła, dopóki nie doświadczysz prawdziwej nocy.
Powoli jego umysł zaczynał działać znowu i Qwerty zastanowił się nad swoją sytuacją. Jeśli Asqualor mówił prawdę, a ból w całym ciele, który teraz czuł sugerował, że nie kłamał, nie mogło być gorzej. Ponadto nie wiedział, gdzie był i nagle poczuł, jakby znalazł się w grobie. Krzyk znowu podszedł mu do gardła i cichy jęk, poprzedzający go, wydostał się już na zewnątrz, gdy nagle jasne światła pod sufitem rozbłysły i Qwerty zamrugał gwałtownie. Jasność żarówek w połączeniu z bielą pomieszczenia oślepiła go i musiał zamknąć oczy, by przyzwyczaić się do otoczenia.
Łzawiąc, zerknął na zegarek; była to jedyna rzecz, którą mu zostawiono za wyjątkiem ubrania, ale – jak na złość – bateria, niezawodna przez ostatnich parę lat, musiała w końcu się wyczerpać, bo zegarek zatrzymał się, wskazując parę minut po szóstej. Qwerty popukał w szybkę, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów, za wyjątkiem bólu w ramieniu.
Siedział tak przez jakiś czas, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Nie wiedział, jak długo to trwało; mogło to być pół godziny, a mógł równie dobrze trwać tak cały dzień.
Nagle usłyszał hałas; zrozumiał, że ktoś na chwilę otworzył klapkę w drzwiach. Potem drzwi uchyliły się lekko. Przez szparę ktoś wsunął tacę z pojedynczym talerzem i papierowym kubkiem. Drzwi zamknęły się równie szybko, jak się otworzyły, a Qwerty patrzył na przedmioty jak na widmo.
W końcu jednak zrozumiał, co to oznaczało. Nie czuł głodu, ale ściskanie w żołądku sygnalizowało, że jego ciało domaga się pożywienia. Poruszając się powoli, poczołgał się w stronę tacy, opanowując impuls, aby przyciągnąć ją do siebie używając telekinezy. Zanim do niej dotarł, miał wrażenie, że wspiął się na Everest. W kubku zobaczył herbatę; była już letnia, ale złapał ją nie zastanawiając się i wypił wszystko, co do ostatniej kropli. Potem zerknął na talerz; znajdowała się na nim jakaś masa, w której rozpoznał ryż i warzywa. Chwycił plastikowy widelec i z trudem zjadł to, co znajdowało się na nim.
Gdy skończył, drżącą dłonią wziął kubek i z powrotem poczołgał się do umywalki, chcąc nalać do niego wody. Zanim jednak tam dotarł, złapały go mdłości i kiedy był już blisko, jedyne, co zdążył zrobić, to nachylić się nad sedesem; cały posiłek wydostał się na zewnątrz, a on zwalił się na podłogę, uderzając się boleśnie w tył głowy. Leżał tak bez ruchu, aż zawroty głowy odeszły.
Co miał teraz zrobić? Czy John i jego drużyna byli na pewno bezpieczni? Co szykował dla niego Asqualor? Nagle Qwerty pomyślał, że może już nigdy nie zobaczyć Angeliny i poczuł narastającą panikę.
Musiał się wydostać! Poczołgał się z powrotem do drzwi i dotknął czołem zimnej stali. Wystarczyło, żeby odgiął zamki, to wszystko. Od pamiętnego wieczoru u Sandbanksów, gdy dowiedział się, że potrafi używać telekinezy, żaden zamek nie stanowił dla niego problemu… Gdyby udało mu się… tylko trochę… Qwerty skupił się i coś w drzwiach szczęknęło cicho…
Ból przeszył go i Qwerty krzyknął rozdzierająco, opadając na posadzkę i kurcząc się w sobie. Poczuł, jak torsje znów nim wstrząsają, ale nie miał w żołądku nic więcej. Mógł tylko leżeć bezsilnie, czując jak cały jego organizm protestuje. Nie mógł usnąć i nie tracił przytomności; pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, targany bólem.
Po raz pierwszy odkąd zmarła Sylvia, poczuł, jak łzy spływają mu po skroniach, powoli opadając na białe, zimne płytki wokół jego głowy.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz