Zespół Brentwood trafia prosto w pułapkę, zastawioną w starej przystani na Shetlandach. Aby ich ratować, Qwerty dokonuje desperackiego wyboru, poświęcając siebie. Co szykuje dla niego jego największy przeciwnik? Oto pierwsza część 31-ego rozdziału powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały powieści (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 31, część 1
"Więzienie"
*
"Więzienie"
*
Qwerty obudził się z okropnym bólem głowy. Odruchowo sięgnął do szafki przy łóżku, mając nadzieję znaleźć tam tabletki od Jenny, ale zamiast tego jego ręka natrafiła tylko na chłodną, gładką powierzchnię. Zdziwiony, poruszył się; od razu zorientował się, że nie leży w swoim łóżku w Brentwood, ale gdzieś na zimnej, twardej posadzce.
Otworzył oczy i zobaczył nad sobą rażące, białe światło. Podniósł głowę i cichy jęk dobiegł mu z ust, po części spowodowany bólem głowy, a po części zrozumieniem jego obecnej sytuacji.
Nie był w Brentwood. Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu bez okien, w całości wyłożonym białymi kafelkami. W kącie zobaczył toaletę i umywalkę; były to tutaj jedyne sprzęty.
Spojrzał na siebie; ubrany był tylko w jeansy i koszulkę; reszta jego ubrania, w tym buty, zniknęły. Mimo bólu głowy, wstał, opierając się o ścianę i rozglądając wokół; pomieszczenie było tylko trochę większe niż jego pokój u Gibble’ów i jedynym wyjściem były ciężkie, pancerne drzwi z niewielką klapką na wysokości oczu. Oparł się plecami o zimną powierzchnię i spróbował się skoncentrować. Mimo pulsowania w skroniach, musiał teleportować się z powrotem do Brentwood, upewnić się, że John i reszta wydostali się bez przeszkód…
Qwerty skupił się i zwalił z łoskotem na posadzkę, krzycząc z bólu. Miał wrażenie, że przebiegł przez niego prąd; czuł palenie w kościach i zdawało mu się, że krew w żyłach zagotowała mu się na chwilę i teraz stygnie powoli. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu i dopiero po kilku sekundach łapczywie wciągnął powietrze w płuca, dysząc głośno, jak ryba bez wody.
Leżał tak przez chwilę, aż usłyszał, że drzwi otwierają się ciężko. Z głośnym stęknięciem obrócił się na bok, aby zobaczyć, co się dzieje i w progu ujrzał Asqualora. Ten oparł się o futrynę z uprzejmym uśmiechem na ustach. Qwerty popatrzył na niego z nienawiścią, nie mogąc się poruszyć.
-Pomyślałem, że zajrzę do ciebie, Qwerty, zanim zrobisz sobie coś złego – powiedział Asqualor. – W tym stanie możesz nie kojarzyć zbyt dobrze faktów.
-Gdzie jestem? – wyszeptał Qwerty; gardło miał zaciśnięte i potrzebował czegoś do picia.
-To nie powinno cię w tym momencie obchodzić. Na twoim miejscu zainteresowałbym się ciekawą cechą tego pomieszczenia, bardziej niż jego lokalizacją – padła ironiczna odpowiedź i Qwerty z trudem podciągnął się na tyle, by móc usiąść, opierając się o ścianę.
-O czym ty mówisz, Asqualor? – zapytał słabo, ale nowy strach powoli zaczął go paraliżować.
-Jesteś w komorze neutralizacyjnej. To miejsce, które jest odporne na wszelkie twoje zdolności. Za każdym razem, gdy spróbujesz się teleportować, użyć telekinezy lub choćby pomyślisz o tym, by skontaktować się z zewnętrznym światem czy zagiąć czas, stanie się dokładnie to, co przed chwilą. Uważaj; kilka takich epizodów i obawiam się, że może mieć to bardzo nieprzyjemne konsekwencje. Może cię na przykład sparaliżować. Częściowo.
Qwerty popatrzył na Asqualora, z trudem przekręcając głowę.
-To niemożliwe… - wyszeptał, bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy. Nagle przypomniał sobie rozdział w pracy wuja Matta, zatytułowany „Neutralizacja”. Pożałował, że nie przeczytał go, gdy był w banku.
-A jednak. Możesz próbować, Seymore, ale naprawdę, nie radzę. Nie zabije cię to, ale może ci poważnie zaszkodzić.
Qwerty oddychał teraz ciężko, próbując zogniskować wzrok na jednym punkcie.
-Czego ode mnie chcesz? – zapytał w końcu przez zaciśnięte gardło. – Chcesz się zemścić? Dlaczego mnie po prostu nie zabijesz?
Asqualor roześmiał się lekko.
-Zemsta, chłopcze? Nie, jestem ponad to. Nie obchodzi mnie zemsta. Nie jesteś pierwszym, który próbował mnie zabić… Ty wiesz, czego chcę. Chcę, żebyś zrozumiał, co tak naprawdę robią i kim są ludzie, których uważasz za przyjaciół. Być może uznasz, że warto znaleźć nowych…
-Nigdy… nie przejdę na twoją stronę…. – powiedział Qwerty z największą energią, na jaką mógł się zdobyć.
-Nigdy nie mów nigdy – powiedział mu Asqualor i wycofał się za próg. – Zostawiam ci trochę czasu, abyś mógł sobie to przemyśleć. Zobaczymy się wkrótce, obiecuję…
Ciężkie drzwi zamknęły się i Qwerty usłyszał szczęk zamków. Spojrzał na stalowe wrota i poczuł, jakby ten dźwięk odbił się łoskotem w jego własnej czaszce. Kilka sekund później zgasło światło i Qwerty Seymore poczuł, jak krzyk podchodzi mu do gardła, by wydostać się z niego z bolesnym drapaniem. Nie wiedział ile trwał, ale gdy się skończył, nie zostawił po sobie już nic i chłopiec ponownie stracił przytomność.
Kolejny fragment powieści znaleźć można TUTAJ.
Otworzył oczy i zobaczył nad sobą rażące, białe światło. Podniósł głowę i cichy jęk dobiegł mu z ust, po części spowodowany bólem głowy, a po części zrozumieniem jego obecnej sytuacji.
Nie był w Brentwood. Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu bez okien, w całości wyłożonym białymi kafelkami. W kącie zobaczył toaletę i umywalkę; były to tutaj jedyne sprzęty.
Spojrzał na siebie; ubrany był tylko w jeansy i koszulkę; reszta jego ubrania, w tym buty, zniknęły. Mimo bólu głowy, wstał, opierając się o ścianę i rozglądając wokół; pomieszczenie było tylko trochę większe niż jego pokój u Gibble’ów i jedynym wyjściem były ciężkie, pancerne drzwi z niewielką klapką na wysokości oczu. Oparł się plecami o zimną powierzchnię i spróbował się skoncentrować. Mimo pulsowania w skroniach, musiał teleportować się z powrotem do Brentwood, upewnić się, że John i reszta wydostali się bez przeszkód…
Qwerty skupił się i zwalił z łoskotem na posadzkę, krzycząc z bólu. Miał wrażenie, że przebiegł przez niego prąd; czuł palenie w kościach i zdawało mu się, że krew w żyłach zagotowała mu się na chwilę i teraz stygnie powoli. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu i dopiero po kilku sekundach łapczywie wciągnął powietrze w płuca, dysząc głośno, jak ryba bez wody.
Leżał tak przez chwilę, aż usłyszał, że drzwi otwierają się ciężko. Z głośnym stęknięciem obrócił się na bok, aby zobaczyć, co się dzieje i w progu ujrzał Asqualora. Ten oparł się o futrynę z uprzejmym uśmiechem na ustach. Qwerty popatrzył na niego z nienawiścią, nie mogąc się poruszyć.
-Pomyślałem, że zajrzę do ciebie, Qwerty, zanim zrobisz sobie coś złego – powiedział Asqualor. – W tym stanie możesz nie kojarzyć zbyt dobrze faktów.
-Gdzie jestem? – wyszeptał Qwerty; gardło miał zaciśnięte i potrzebował czegoś do picia.
-To nie powinno cię w tym momencie obchodzić. Na twoim miejscu zainteresowałbym się ciekawą cechą tego pomieszczenia, bardziej niż jego lokalizacją – padła ironiczna odpowiedź i Qwerty z trudem podciągnął się na tyle, by móc usiąść, opierając się o ścianę.
-O czym ty mówisz, Asqualor? – zapytał słabo, ale nowy strach powoli zaczął go paraliżować.
-Jesteś w komorze neutralizacyjnej. To miejsce, które jest odporne na wszelkie twoje zdolności. Za każdym razem, gdy spróbujesz się teleportować, użyć telekinezy lub choćby pomyślisz o tym, by skontaktować się z zewnętrznym światem czy zagiąć czas, stanie się dokładnie to, co przed chwilą. Uważaj; kilka takich epizodów i obawiam się, że może mieć to bardzo nieprzyjemne konsekwencje. Może cię na przykład sparaliżować. Częściowo.
Qwerty popatrzył na Asqualora, z trudem przekręcając głowę.
-To niemożliwe… - wyszeptał, bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy. Nagle przypomniał sobie rozdział w pracy wuja Matta, zatytułowany „Neutralizacja”. Pożałował, że nie przeczytał go, gdy był w banku.
-A jednak. Możesz próbować, Seymore, ale naprawdę, nie radzę. Nie zabije cię to, ale może ci poważnie zaszkodzić.
Qwerty oddychał teraz ciężko, próbując zogniskować wzrok na jednym punkcie.
-Czego ode mnie chcesz? – zapytał w końcu przez zaciśnięte gardło. – Chcesz się zemścić? Dlaczego mnie po prostu nie zabijesz?
Asqualor roześmiał się lekko.
-Zemsta, chłopcze? Nie, jestem ponad to. Nie obchodzi mnie zemsta. Nie jesteś pierwszym, który próbował mnie zabić… Ty wiesz, czego chcę. Chcę, żebyś zrozumiał, co tak naprawdę robią i kim są ludzie, których uważasz za przyjaciół. Być może uznasz, że warto znaleźć nowych…
-Nigdy… nie przejdę na twoją stronę…. – powiedział Qwerty z największą energią, na jaką mógł się zdobyć.
-Nigdy nie mów nigdy – powiedział mu Asqualor i wycofał się za próg. – Zostawiam ci trochę czasu, abyś mógł sobie to przemyśleć. Zobaczymy się wkrótce, obiecuję…
Ciężkie drzwi zamknęły się i Qwerty usłyszał szczęk zamków. Spojrzał na stalowe wrota i poczuł, jakby ten dźwięk odbił się łoskotem w jego własnej czaszce. Kilka sekund później zgasło światło i Qwerty Seymore poczuł, jak krzyk podchodzi mu do gardła, by wydostać się z niego z bolesnym drapaniem. Nie wiedział ile trwał, ale gdy się skończył, nie zostawił po sobie już nic i chłopiec ponownie stracił przytomność.
Kolejny fragment powieści znaleźć można TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz