piątek, 9 grudnia 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXX: "Ból głowy", część 2

Zespół ląduje w opuszczonym budynku przystani... Co tam zastaną? Czy Qwerty zdoła pokonać swojego największego wroga? Chłopiec ma złe przeczucia, a instynkt rzadko go zawodzi... Oto druga część 30-ego rozdziału powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały powieści (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 30, część 2
"Ból głowy"

*

Z chwilą, gdy Qwerty pojawił się w starym budynku, włosy stanęły mu na karku. Kątem oka zauważył odpadającą farbę i brudne wnętrze, i odruchowo utworzył wokół nich wszystkich ochronną barierę, ale nic się nie stało. Rozluźnił się nieco i rozejrzał wokół.

Na niewielkim podeście po drugiej stronie pomieszczenia stał wysoki fotel, oświetlony nikłym blaskiem stojącej lampy przykrytej staroświeckim, czerwonym abażurem. Było to jedyne umeblowanie, ale Qwerty od razu pomyślał o pani Hill. Nie było widać, czy ktoś siedzi w fotelu, lecz Qwerty czuł czyjąś obecność. Ktoś poruszył się w ciemności i chłopiec nagle zrozumiał, co się wokół nich działo. Poczuł, jakby rzeczywistość przesunęła się trochę i rozpoznał to uczucie natychmiast; odkąd Sylvia Ragliani w jakiś sposób wyzwoliła w nim talent kontrolowania czasu, rozpoznawał przechodzenie w załom czasowy równie łatwo, jak telekinetyczną siłę. Spróbował odwrócić proces, ale przeszywający ból w głowie powstrzymał jego wysiłki. Nie czekając na nic, wypuścił falę mocy, teraz dużo słabszą niż zwykle, na skutek ohydnego pulsowania w skroniach, jednocześnie przesyłając reszcie jedną wiadomość:

„To pułapka! Uciekajcie!”

Ale było już za późno. Fala rozmyła się, a dziesiątki postaci w kapturach oderwały się od ścian. Qwerty zobaczył, jak wszyscy, z którymi tu przyszedł nagle padają na podłogę, przytłoczeni jakąś niewidzialną siłą; potem jak jeden mąż unieśli się w powietrzu, by zawisnąć tam, ledwo łapiąc oddech. Qwerty przypomniał sobie niewidzialną dłoń, która targała nim na parkingu przy starym torze gokartowym i przerażenie zawładnęło nim całym; chciał zaatakować postacie w kapturach, gdy nagle coś go powstrzymało.

Z tyłu usłyszał jakiś ruch i lekkie chrząknięcie. W ułamku sekundy obrócił się na pięcie i raz jeszcze stanął twarzą w twarz z Asqualorem.

Ten wyglądał dokładnie tak, jak Qwerty go pamiętał; widywał tę twarz regularnie w środku długich, nieprzespanych nocy.

-Qwerty Seymore – powiedział do niego Asqualor. – Znowu się spotykamy.

Jego ton brzmiał, jakby rozmawiał ze starym przyjacielem przy piwie. Qwerty spojrzał w zimne, stalowe oczy i strużka zimnego potu spłynęła mu po plecach.

-Widzę, że miałeś nadzieję, że więcej się nie zobaczymy. Przykro mi cię rozczarować – dodał, śmiejąc się nieco piskliwie, jak nie do końca naoliwiona brama.

Asqualor podszedł do niego nieco bliżej i obszedł go wokół, oglądając go ze wszystkich stron.
-Trochę dorosłeś, chłopcze. Jesteś silniejszy… ale czy mądrzejszy? Hmm…

Asqualor uśmiechnął się, a Qwerty nie spuszczał z niego wzroku.

-Widzę, że i tym razem przyprowadziłeś przyjaciół… - Asqualor wskazał w górę i Qwerty usłyszał, jak tamci szarpią się w bolesnym uścisku. Chciał krzyczeć, by ich puścili, ale głos uwiązł mu w gardle. - I jednego z moich…

Qwerty odwrócił się szybko i spojrzał na Johna, który wyglądał na równie zaskoczonego, jak Qwerty; chłopiec zobaczył swój szok w jego oczach. Asqualor podniósł rękę i Adam opadł na ziemię, kaszląc lekko. Zaraz jednak wyprostował się i cofnął, dołączając do zakapturzonych szeregów. John szarpnął się w uścisku, ale nic nie wskórał.

-Tak jest, John White – powiedział Adam. – To ja za tym stoję. I nie tylko za tym – Adam podniósł dłoń i zamachał palcami, przebierając nimi w powietrzu. – Pomagałem już od jakiegoś czasu.

Qwerty widział, jak cały zespół ogarnia zrozumienie sytuacji i zobaczył grozę na ich twarzach. Tylko John zdawał się rozumieć wszystko.

-Dlaczego? – wydusił, spoglądając na tamtego z odrazą.

-Powiedzmy, że nie lubię być wiecznie w twoim cieniu – odparł Adam. – Poza tym mam dość Brentwood. Chciałem odejść od lat… W końcu nadarzyła się okazja. Skorzystałem z niej.

-Ty draniu… - wykrztusił John, a Adam wzruszył tylko ramionami.

W pomieszczeniu rozległ się śmiech Asqualora.

-Zaraz… przyjdą… posiłki… - wykrztusił John.

-Nie sądzę – odparł Asqualor z uprzejmym, zimnym uśmiechem. – Jesteśmy w przyjemnym załomie czasowym, prawda, Qwerty? A moi ludzie pilnują, aby nikt nam nie przeszkadzał…

Qwerty oddychał teraz płytko, myśląc szybciej niż kiedykolwiek. Mógł ich stąd wyciągnąć. Załom czasowy nie był problemem. Mógł ich zaatakować… Ale było ich zbyt wielu… Qwerty przypomniał sobie setki postaci Asqualora w budynku na treningu. Tutaj to nie były hologramy. Jedyne, co mógł zrobić, to wysłać jeden, ostateczny cios, tak jak na szkoleniu, ale… To oznaczałoby, że dosięgnąłby on wszystkich…

Zobaczył, że Asqualor obserwuje go z rozbawieniem. Po chwili klasnął on dłońmi, przysuwając złożone jak do modlitwy opuszki palców do ust i uśmiechając się szeroko.

-Tak, chłopcze, widzę, że zaczynasz rozumieć – powiedział Asqualor z zadowoleniem. – Ostatnio, gdy mieliśmy jedno z naszych małych spotkań, które tak bardzo lubię, zachowałeś się nieco… niedorośle. Złamałeś kod. Po raz kolejny. Rozumiem, że ratowałeś swoją… koleżankę… Ale… - Asqualor znów przeszedł kawałek, grożąc mu palcem, jakby Qwerty był niegrzecznym dzieckiem. – Tak się nie robi. Nie, nie. Niedobry Seymore.

Qwerty raz po raz spoglądał w górę; widział, jak cały jego zespół bezskutecznie próbuje się wydostać z niewidzialnych uścisków. Qwerty czuł, jak ich umysły odpływają od niego, naginając się pod wolą przeciwnika, który miał znaczną przewagę liczebną.

-Czego chcesz, Asqualor? – wychrypiał w końcu, częściowo odzyskując głos.

-Chcę ci dać szansę na zadośćuczynienie za twoje grzechy, chłopcze – odparł Asqualor prostując się i szybko podchodząc do Qwerty’ego; ten zachwiał się, ale nie cofnął. – Słyszałem, co stało się z Troyem Raglianim… - wyszeptał do niego Asqualor. – Szkoda, lubiłem tego chłopaka… - mężczyzna odsunął się trochę, obejmując chłopca kolejnym spojrzeniem, które sugerowało, że ma ochotę pożreć Qwerty’ego na kolację. – Możesz dopisać go do listy swoich przewinień.

Asqualor droczył się z nim i to działało. Qwerty jednak przypomniał sobie długie godziny treningów z Andersonem i spokojnie stał i czekał. Wiedział, że Asqualor zmierza do czegoś i chciał, aby jak najszybciej przeszedł do rzeczy, jednocześnie bojąc się rezultatu. Ból w głowie rósł gwałtownie, jak burza piaskowa.

-Daję ci szansę na zadośćuczynienie, Qwerty Seymore. Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, przyłączyłeś się do nas. Potem próbowałeś złamać kod, ale ja ciągle trzymam cię za słowo. I teraz daję ci wybór. Możesz mnie zabić. Możesz zabić nas wszystkich. Zakończyć sprawę. Wyjdziesz z tego zwycięsko, jestem pewien… Będziesz mógł wrócić do domu, do Angeliny… - na dźwięk tego imienia, padającego z ust Asqualora, Qwerty zacisnął pięści; czuł, jak moc spływa z niego, od czubka głowy po końcówki palców. Miał ochotę zabić Asqualora, chciał go unicestwić, aby już nigdy nie słyszeć jego głosu, ale wiedział, że w momencie, gdy podniesie na niego rękę, zginie jego drużyna… Jednocześnie w skroniach czuł ogień, jakby czaszka miała mu eksplodować.

-Polubiłem ją – mówił dalej Asqualor, jakby delektując się tą chwilą. – Zadziorna dziewczyna. Nie krzyczała za bardzo, gdy zostawiłem jej pamiątkę po mnie. Spodobało mi się to.

Pięści chłopca zaczęły trząść się i powstrzymywana energia zdawała się emanować z niego, otaczając go czarną poświatą. Wiedział, że jego zespół słucha, ale nie zależało mu na niczym, tylko na tym, by uciszyć Asqualora.
-Więc możesz to teraz zakończyć. Ale twoi przyjaciele zginą. Z twojej ręki – Asqualor skrzywił się z udawanym zmartwieniem. – Nie będzie ci łatwo z tym żyć, jak się domyślam. Drugą opcją jest dotrzymanie swojej części umowy. Dołączysz do nas. Będziesz mój, Qwerty Seymore. W zamian… puszczę ich wolno – Asqualor wskazał w stronę zawieszonych w powietrzu towarzyszy chłopca.

Qwerty czuł, jak jęk rozpaczy rodzi się gdzieś głęboko w nim; stłumił go i spojrzał na Johna. Ten ostatnimi siłami skupił wzrok na Qwertym.

-Nie… waż się… - wykrztusił.

-Pamiętaj, co mi obiecałeś, John – powiedział chłopiec i odwrócił się do Asqualora. Obaj wiedzieli, że może być tylko jeden rezultat.

-Chcę wiedzieć, że są bezpieczni – powiedział Qwerty.

Asqualor kiwnął głową.

-Brzmi rozsądnie – Asqualor wyciągnął do niego rękę. – Idziesz ze mną, Seymore. Moi przyjaciele idą z nami. Twoi zostają. Zgoda?

Chłopiec podał rękę Asqualorowi, którą ten przytrzymał mocno w obu dłoniach.

Nagle wszystko stało się w tym samym momencie: Qwerty poczuł kolejne przemieszczenie, gdy czas znów ruszył z miejsca. Zobaczył, jak jego zespół opada na ziemię, zbierając się na nogi najszybciej, jak tylko byli w stanie. Postacie w kapturach zniknęły jedna za drugą, a on sam poczuł bolesne szarpnięcie, gdy Asqualor teleportował się razem z nim w nieznane.

Ostatnim, co usłyszał Qwerty był krzyk Johna, a potem ogarnęła go głęboka, zimna ciemność.

Kolejny fragment powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz