Anderson, który wciąż nie pała sympatią do swojego nowego podopiecznego, wymyśla coś całkiem nowego, specjalnie na potrzeby indywidualnej sesji. Czym tym razem będzie męczył chłopca i czego będzie próbował go - na swój sposób - nauczyć? Oto druga część rozdziału 29-ego powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały powieści (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 29, część 2
"Długopis"
*
"Długopis"
*
Kurz opadł już dawno; powykręcana wieża leżała teraz na ziemi jak zapomniany wrak. Qwerty i Anderson stali na nasypie, obserwując pobojowisko w dole. Qwerty przypomniał sobie swoje pojedynki z zespołem i fala wstydu zalała go, obezwładniając prawie jak cios Asqualora.
-Złaź na dół, Seymore – powiedział mężczyzna, popychając go lekko w stronę leżącego metalu. Sam został na górze. – To samo ćwiczenie – powiedział do Qwerty’ego, gdy tamten był już na dole. – Tym razem jednak będziesz unosił coś innego…
Qwerty podążył za wzrokiem trenera i zrobiło mu się gorąco.
-Co? – zapytał z niedowierzaniem.
Anderson skinął głową w kierunku leżącej wieży z niecierpliwością.
-Nie mamy na to całego dnia, Seymore.
-Ale… Długopis, a to… mała różnica… - jąkał się.
-To prawda – potwierdził trener. – Jeśli wieża spadnie ci na głowę, będziesz miał problem. Upewnij się, że tak się nie stanie, bo twój przyjaciel John znowu będzie mnie winił za wszystko, ok, Seymore?
Qwerty pomyślał, że Anderson oszalał, ale po raz kolejny nie powiedział nic. Metalowa konstrukcja z głuchym jękiem podniosła się w górę, chwiejąc się lekko. W końcu jednak zawisła w powietrzu; jej elementy ciągle zwisały niebezpiecznie, stękając z metalicznym pogłosem.
-Trzymaj porządnie! – krzyknął mu Anderson i Qwerty skupił się mocniej; teraz każdy element konstrukcji znieruchomiał, jakby ktoś przykleił je wszystkie w powietrzu.
„No, dalej,” przynaglił go w myślach Anderson; połączenie pojawiło się i zniknęło. Qwerty spróbował wysłać wiadomość do trenera, ale zamiast tego poczuł, że miękną mu kolana. Zwalił się w kurz, spodziewając się, że tony złomu spadną na niego z góry, ale nic takiego się nie stało; wieża trwała w górze nieporuszona.
Chłopiec dyszał ciężko, leżąc na plecach i spoglądając w górę; konstrukcja zasłaniała mu blade światło poranka i wisiała nad nim jak gigantyczny, zły duch. Odetchnął głęboko i zamknął oczy…
„Nadal nie mam ci nic do powiedzenia, Anderson,” pomyślał i znajoma cisza w uszach upewniła go, że wiadomość dotarła do stojącego na nasypie mężczyzny.
„Wstawaj, Seymore,” usłyszał w odpowiedzi i bardzo ostrożnie podniósł się z ziemi; wydawało mu się, jakby musiał zbierać się po kawałku; najpierw ręce, potem tułów, nogi… Głowa wydawała mu się najcięższa, jak kotwica, którą musiał wciągnąć z powrotem na pokład. Ale w końcu stanął chwiejnie przed Andersonem i otworzył oczy. Były teraz czarne, ale nie tak, jak wtedy, gdy walczył z Georgem. Ich smolista barwa zdawała zapadać się do środka, jakby Qwerty zbierał szarość, która go otaczała i absorbował ją w siebie.
Anderson skinął głową.
„Chyba możemy przejść do następnego etapu,” słowa pojawiły się w głowie Qwerty’ego i ten wiedział już, że to był dopiero początek…
-Witajcie – powiedział do nich Collard, a jego twarz natychmiast rozciągnęła się w uśmiechu. – Liam chce was widzieć na miejscu – wskazał na unoszącą się w oddali masę. – Sekcja piąta.
-Co się… ? – zaczął George, ale Collard pokręcił głową.
-Liam i Qwerty mają… prywatną sesję – powiedział Collard, nie odrywając wzroku od przedmiotów zastygłych w oddali. – Znikajcie – dodał i tamci jeden po drugim przenieśli się do sekcji piątej.
Collard uśmiechnął się tylko i pokiwał głową z satysfakcją…
Zespół pojawił się na nasypie i ich oczom ukazała się osobliwa scena: Qwerty stał, chwiejąc się na nogach, w dole. Ponad nim wisiała zwalona wieża, kamienie, metalowe elementy i wszystko, co tylko leżało w promieniu mili na polu szkoleniowym. Rzeczy trwały w górze jakby ktoś zatrzymał klatkę filmu. Anderson stał naprzeciw niego, pstrykając długopisem, który trzymał w ręku.
-Teraz, Seymore – powiedział na głos i nagle każdy z członków zespołu po kolei usłyszał w głowie brzęczenie, które sygnalizowało połączenie telepatyczne. Uczucie zniknęło szybko, a rzeczy na górze nagle zadrżały lekko, wydając dźwięk, jakby wrota piekieł otwierały się ciężko.
-Nie mogę, Anderson! – krzyknął Qwerty i nagle cała chmura przedmiotów odpłynęła w bok i zwaliła się ze strasznym rumorem na dół. Kurz wzbił się w niebo i cały zespół odwrócił się, zakrywając twarze rękawami. Chmurę pyłu widać było nad całym Brentwood; rozpływała się powoli w górze.
Anderson był jedynym, który ciągle stał z założonymi na piersi rękami, przymykając tylko oczy i zaciskając usta.
W końcu kurz opadł trochę, ukazując Qwerty’ego, który klęczał na ziemi, opierając się na dłoniach i dysząc ciężko jak parowóz, krztusząc się porządnie. Wyglądał, jakby właśnie przebiegł kilka okrążeń stadionu, a potem został zdeptany przez słonia.
-Przepraszam – wydusił w końcu, wstając chwiejnie. Jego ruch sprawił, że szarawy obłok oderwał się od niego; wydawało się, jakby tarzał się w popiele.
-Co się dzie…? – zaczął znowu George, ale Anderson machnął na niego ręką.
-Na dzisiaj wystarczy tego, Seymore. Zaczynamy trening…
Qwerty jęknął i otarł z czoła pot, zmieszany z brudem. Zapowiadał się długi dzień…
Kolejny fragment powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).
-Złaź na dół, Seymore – powiedział mężczyzna, popychając go lekko w stronę leżącego metalu. Sam został na górze. – To samo ćwiczenie – powiedział do Qwerty’ego, gdy tamten był już na dole. – Tym razem jednak będziesz unosił coś innego…
Qwerty podążył za wzrokiem trenera i zrobiło mu się gorąco.
-Co? – zapytał z niedowierzaniem.
Anderson skinął głową w kierunku leżącej wieży z niecierpliwością.
-Nie mamy na to całego dnia, Seymore.
-Ale… Długopis, a to… mała różnica… - jąkał się.
-To prawda – potwierdził trener. – Jeśli wieża spadnie ci na głowę, będziesz miał problem. Upewnij się, że tak się nie stanie, bo twój przyjaciel John znowu będzie mnie winił za wszystko, ok, Seymore?
Qwerty pomyślał, że Anderson oszalał, ale po raz kolejny nie powiedział nic. Metalowa konstrukcja z głuchym jękiem podniosła się w górę, chwiejąc się lekko. W końcu jednak zawisła w powietrzu; jej elementy ciągle zwisały niebezpiecznie, stękając z metalicznym pogłosem.
-Trzymaj porządnie! – krzyknął mu Anderson i Qwerty skupił się mocniej; teraz każdy element konstrukcji znieruchomiał, jakby ktoś przykleił je wszystkie w powietrzu.
„No, dalej,” przynaglił go w myślach Anderson; połączenie pojawiło się i zniknęło. Qwerty spróbował wysłać wiadomość do trenera, ale zamiast tego poczuł, że miękną mu kolana. Zwalił się w kurz, spodziewając się, że tony złomu spadną na niego z góry, ale nic takiego się nie stało; wieża trwała w górze nieporuszona.
Chłopiec dyszał ciężko, leżąc na plecach i spoglądając w górę; konstrukcja zasłaniała mu blade światło poranka i wisiała nad nim jak gigantyczny, zły duch. Odetchnął głęboko i zamknął oczy…
„Nadal nie mam ci nic do powiedzenia, Anderson,” pomyślał i znajoma cisza w uszach upewniła go, że wiadomość dotarła do stojącego na nasypie mężczyzny.
„Wstawaj, Seymore,” usłyszał w odpowiedzi i bardzo ostrożnie podniósł się z ziemi; wydawało mu się, jakby musiał zbierać się po kawałku; najpierw ręce, potem tułów, nogi… Głowa wydawała mu się najcięższa, jak kotwica, którą musiał wciągnąć z powrotem na pokład. Ale w końcu stanął chwiejnie przed Andersonem i otworzył oczy. Były teraz czarne, ale nie tak, jak wtedy, gdy walczył z Georgem. Ich smolista barwa zdawała zapadać się do środka, jakby Qwerty zbierał szarość, która go otaczała i absorbował ją w siebie.
Anderson skinął głową.
„Chyba możemy przejść do następnego etapu,” słowa pojawiły się w głowie Qwerty’ego i ten wiedział już, że to był dopiero początek…
*
Gdy zespół pojawił się na polu szkoleniowym, z daleka zobaczyli chmurę unoszącą się nad otwartą przestrzenią. Ku swojemu zaskoczeniu, ujrzeli obok Collarda, który przyglądał się temu z nieodgadnioną miną.-Witajcie – powiedział do nich Collard, a jego twarz natychmiast rozciągnęła się w uśmiechu. – Liam chce was widzieć na miejscu – wskazał na unoszącą się w oddali masę. – Sekcja piąta.
-Co się… ? – zaczął George, ale Collard pokręcił głową.
-Liam i Qwerty mają… prywatną sesję – powiedział Collard, nie odrywając wzroku od przedmiotów zastygłych w oddali. – Znikajcie – dodał i tamci jeden po drugim przenieśli się do sekcji piątej.
Collard uśmiechnął się tylko i pokiwał głową z satysfakcją…
Zespół pojawił się na nasypie i ich oczom ukazała się osobliwa scena: Qwerty stał, chwiejąc się na nogach, w dole. Ponad nim wisiała zwalona wieża, kamienie, metalowe elementy i wszystko, co tylko leżało w promieniu mili na polu szkoleniowym. Rzeczy trwały w górze jakby ktoś zatrzymał klatkę filmu. Anderson stał naprzeciw niego, pstrykając długopisem, który trzymał w ręku.
-Teraz, Seymore – powiedział na głos i nagle każdy z członków zespołu po kolei usłyszał w głowie brzęczenie, które sygnalizowało połączenie telepatyczne. Uczucie zniknęło szybko, a rzeczy na górze nagle zadrżały lekko, wydając dźwięk, jakby wrota piekieł otwierały się ciężko.
-Nie mogę, Anderson! – krzyknął Qwerty i nagle cała chmura przedmiotów odpłynęła w bok i zwaliła się ze strasznym rumorem na dół. Kurz wzbił się w niebo i cały zespół odwrócił się, zakrywając twarze rękawami. Chmurę pyłu widać było nad całym Brentwood; rozpływała się powoli w górze.
Anderson był jedynym, który ciągle stał z założonymi na piersi rękami, przymykając tylko oczy i zaciskając usta.
W końcu kurz opadł trochę, ukazując Qwerty’ego, który klęczał na ziemi, opierając się na dłoniach i dysząc ciężko jak parowóz, krztusząc się porządnie. Wyglądał, jakby właśnie przebiegł kilka okrążeń stadionu, a potem został zdeptany przez słonia.
-Przepraszam – wydusił w końcu, wstając chwiejnie. Jego ruch sprawił, że szarawy obłok oderwał się od niego; wydawało się, jakby tarzał się w popiele.
-Co się dzie…? – zaczął znowu George, ale Anderson machnął na niego ręką.
-Na dzisiaj wystarczy tego, Seymore. Zaczynamy trening…
Qwerty jęknął i otarł z czoła pot, zmieszany z brudem. Zapowiadał się długi dzień…
Kolejny fragment powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).
Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Very nice! Your blog is awesome. All contents are really meaningful, thanks for sharing here. Contact us for best WordPress Development Company in India.
OdpowiedzUsuń