Co takiego napisane jest na pogniecionej stronie gazety, którą znajduje Qwerty w opuszczonym budynku? Jakie wiadomości zatrzymały go w pół kroku? I czy są prawdziwe? Zapraszam do lektury - pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 19, część 3
"Kły"
*
"Kły"
*
John sięgnął po nie szybko i rzucił na nie okiem. Na zdjęciach były twarze, które kojarzył bardzo dobrze: znajomi Qwerty’ego z Corfe Hills, Jerry, Lisa, Amy, Gemma i Lilly; ich zdjęcia, umieszczone jedno koło drugiego, pod nagłówkiem:
Gazeta miała wczorajszą datę.
John zgniótł strony gazet w dłoniach.
-Nie – powiedział jakimś twardym tonem. – To nie jest prawda.
-Skąd wiesz, John? – zapytał Qwerty, rozglądając się wokół; twarze jego przyjaciół patrzyły na niego z każdej niemal kartki.
-Bo to jest symulacja, Qwerty. To – John potoczył ręką wokół – nie jest prawdziwe. I dowiem się, kto za to odpowiada…
Qwerty po raz kolejny schylił się, aby podnieść z ziemi stronę z gazety, ale John go powstrzymał.
-Zostaw to – powiedział. – Dość, idziemy.
Pozostała trójka patrzyła na nich pytająco, nie odzywając się jednak.
-John… jeśli oni… Jeśli… - Qwerty patrzył wokół siebie; widać było, że brakuje mu tchu. George i Ibrahim wymienili pytające spojrzenia, a Svetlana spojrzała na niego z jakimś nowym zainteresowaniem i lekką pogardą jednocześnie.
John zszedł na dół i w jego dłoni pojawił się telefon.
-Zadzwoń do nich – powiedział. – Do kogokolwiek z nich. No, dalej. Najprostszy sposób, żeby się przekonać. Mój numer jest zastrzeżony, nie musisz się nawet przyznawać, że to ty.
Qwerty wziął telefon z ręki Johna ruchem robota; jedynym numerem, który pamiętał teraz był numer Lilly Bliss. Wpatrywał się w niego przez dwa lata i teraz cyfry skakały mu przed oczami. Drżącą ręką wykręcił go i przyłożył telefon do ucha.
Po trzech sygnałach pojawiła się cisza sygnalizująca połączenie i głos Lilly zapytał:
-Słucham?
Qwerty nie odezwał się, ale poczuł, jak kręci mu się w głowie; niesamowita ulga opadła na niego jak cegła. Opierał się plecami o ścianę i tylko to pozwoliło mu teraz utrzymać równowagę.
-Halo? Słucham? – powtórzyła Lilly. – Nic nie słyszę. Halo? Kto mówi?
Qwerty usłyszał jak Lilly wyłącza się po chwili i opuścił rękę z telefonem, prawie upuszczając go na ziemię.
John odebrał mu aparat.
-Wszystko ok? – zapytał.
Biała kartka, pomyślał Qwerty. Znów przypomniał sobie notatnik, który podarował mu Lee, a który on sam zostawił Paulowi, swojemu sąsiadowi, zanim tamten wyprowadził się z Pilsdon Drive. Musiał zachować spokój. Biała kartka…
Chłopiec odetchnął głęboko i skinął twierdząco głową, ruszając po schodach zdecydowanym krokiem. Reszta zobaczyła jeszcze, jak wszystkie leżące wokół papiery rozpadają się w drobny mak; został po nich jedynie szary kurz.
John skinął na zespół i wspólnie poszli dalej, żeby uratować podstawionych zakładników. Qwerty biegł przed siebie, kondygnacja za kondygnacją; wokół niego pociski i ogień rozpływały się w powietrzu, jakby były zrobione z pierza. Zespołowi nie pozostawało nic innego, jak podążać za nim i nawet John ledwo za nim nadążał.
Po skończonym szkoleniu John zamienił kilka słów z Charlie i Billem, po czym zawołał Qwerty’ego. Ten poszedł za Johnem. Razem przecięli zadbany trawnik dzielący pole szkoleniowe od biur i przeszli przez centrum kontroli. John poprowadził ich jakimiś schodami i korytarzem, mijając kilkoro drzwi. W końcu John zatrzymał się, zapukał i – nie czekając na odpowiedź – wszedł do środka.
Collard, który siedział teraz przy biurku, za plecami mając panoramiczne okno z widokiem na lasy i plac szkoleniowy, oderwał wzrok od komputera i westchnął. Nie ruszając się z miejsca, przysunął im dwa krzesła, które stały pod ścianą.
-Siadajcie, proszę – powiedział. Dwa kubki z gorącą herbatą pojawiły się przed nimi. Collard sięgnął do szuflady i wyjął dwie podstawki, które podłożył pod spód kubków.
Qwerty posłusznie zajął swoje miejsce; był zmęczony. Ale John stał nad biurkiem, założywszy ręce na piersi.
-Collard? – powiedział tonem, który nie sugerował niczego dobrego.
-To nie był mój pomysł, John – odparł Collard, zerkając na chłopca, jakby upewniał się, że tamten jest nie tylko cały, ale również spokojny.
-Mam nadzieję! – rzucił John i usiadł jednak, spoglądając na swojego zwierzchnika. – Znowu on? – dodał po chwili.
Collard skinął głową, a Qwerty popatrzył na nich pytająco. Żaden z mężczyzn nie kwapił się jednak, by mu cokolwiek wyjaśnić.
-Sprawdzenie reakcji emocjonalnej, reakcji manualnej, praca w zespole… Znasz formułkę, John. Chłopak zdał egzamin. – powiedział Collard. – Dobra robota – rzucił do Qwerty’ego.
-To dlatego Anderson zrezygnował z dzisiejszej sesji? – zapytał John.
Collard znów westchnął.
-To możliwe. Ale on zrezygnował ze szkolenia całej grupy.
John zamilkł, a Qwerty poczuł, jak jednocześnie ogarnia go radość i zmartwienie.
-On nie może zrezygnować – powiedział John.
-Ma prawo odmówić. Po tym, co zaszło, nie mogę go zmusić. Wiesz, że może pozwać…
John machnął tylko ręką.
-Drań – powiedział.
Collard skinął głową.
-John, wiesz, że moje zadanie polega miedzy innymi na tym, żeby wszyscy w Brentwood nie pozabijali się nawzajem, zanim nasi przeciwnicy będą mieli szansę to zrobić… Nawiasem mówiąc, Qwerty, jak ci się tu podoba? Zakwaterowanie w porządku? Jedzenie?
-Wszystko świetnie – odparł chłopiec i Collard uśmiechnął się.
-Dobra odpowiedź – pochwalił go. – Wracając do rzeczy… Nie mogę zmusić teraz Andersona, aby kontynuował. Ktoś inny przejmie grupę… Nawiasem mówiąc, jutro szykuje się niewielka akcja. Są naciski z góry, aby chłopak poszedł z zespołem. Po dzisiejszym…
-Chłopak nie jest gotowy – przerwał John tamtemu.
-Dzisiaj radził sobie świetnie…
-Nie jest gotowy – powtórzył John.
Collard westchnął ponownie.
-John, to nie zależy ode mnie. Ja zgadzam się z tobą – rzucił szybkie spojrzenie na Qwerty’ego, który patrzył to na jednego, to na drugiego, jakby przelatywała między nimi piłka do tenisa. – Ale takie mam dyrektywy. Chłopak idzie. Przykro mi, Qwerty – dodał.
John rozprostował prawą dłoń, na której brakowało mu trzech palców. Wyglądał, jakby miał ochotę wybuchnąć, ale zamiast tego westchnął tylko.
-Kiedy dostaniemy rozeznanie?
-Jeszcze dziś wieczorem. Północny Londyn – Collard znów rzucił szybkie spojrzenie na Qwerty’ego. – Jedna z kryjówek.
John skinął głową i wstał, jakby nie mógł już dłużej zostać w jednym miejscu.
-Zobaczymy się później, Collard – powiedział. – Chodź, Qwerty.
Collard skinął im obojgu i patrzył, jak wychodzili. Potem westchnął i dwie nietknięte herbaty zniknęły ze stołu. Mężczyzna schował podstawki z powrotem do szuflady i wrócił do swojego monitora, krzywiąc się lekko.
WYPADEK W CORFE HILLS, UCZNIOWIE NIE ŻYJĄ
Gazeta miała wczorajszą datę.
John zgniótł strony gazet w dłoniach.
-Nie – powiedział jakimś twardym tonem. – To nie jest prawda.
-Skąd wiesz, John? – zapytał Qwerty, rozglądając się wokół; twarze jego przyjaciół patrzyły na niego z każdej niemal kartki.
-Bo to jest symulacja, Qwerty. To – John potoczył ręką wokół – nie jest prawdziwe. I dowiem się, kto za to odpowiada…
Qwerty po raz kolejny schylił się, aby podnieść z ziemi stronę z gazety, ale John go powstrzymał.
-Zostaw to – powiedział. – Dość, idziemy.
Pozostała trójka patrzyła na nich pytająco, nie odzywając się jednak.
-John… jeśli oni… Jeśli… - Qwerty patrzył wokół siebie; widać było, że brakuje mu tchu. George i Ibrahim wymienili pytające spojrzenia, a Svetlana spojrzała na niego z jakimś nowym zainteresowaniem i lekką pogardą jednocześnie.
John zszedł na dół i w jego dłoni pojawił się telefon.
-Zadzwoń do nich – powiedział. – Do kogokolwiek z nich. No, dalej. Najprostszy sposób, żeby się przekonać. Mój numer jest zastrzeżony, nie musisz się nawet przyznawać, że to ty.
Qwerty wziął telefon z ręki Johna ruchem robota; jedynym numerem, który pamiętał teraz był numer Lilly Bliss. Wpatrywał się w niego przez dwa lata i teraz cyfry skakały mu przed oczami. Drżącą ręką wykręcił go i przyłożył telefon do ucha.
Po trzech sygnałach pojawiła się cisza sygnalizująca połączenie i głos Lilly zapytał:
-Słucham?
Qwerty nie odezwał się, ale poczuł, jak kręci mu się w głowie; niesamowita ulga opadła na niego jak cegła. Opierał się plecami o ścianę i tylko to pozwoliło mu teraz utrzymać równowagę.
-Halo? Słucham? – powtórzyła Lilly. – Nic nie słyszę. Halo? Kto mówi?
Qwerty usłyszał jak Lilly wyłącza się po chwili i opuścił rękę z telefonem, prawie upuszczając go na ziemię.
John odebrał mu aparat.
-Wszystko ok? – zapytał.
Biała kartka, pomyślał Qwerty. Znów przypomniał sobie notatnik, który podarował mu Lee, a który on sam zostawił Paulowi, swojemu sąsiadowi, zanim tamten wyprowadził się z Pilsdon Drive. Musiał zachować spokój. Biała kartka…
Chłopiec odetchnął głęboko i skinął twierdząco głową, ruszając po schodach zdecydowanym krokiem. Reszta zobaczyła jeszcze, jak wszystkie leżące wokół papiery rozpadają się w drobny mak; został po nich jedynie szary kurz.
John skinął na zespół i wspólnie poszli dalej, żeby uratować podstawionych zakładników. Qwerty biegł przed siebie, kondygnacja za kondygnacją; wokół niego pociski i ogień rozpływały się w powietrzu, jakby były zrobione z pierza. Zespołowi nie pozostawało nic innego, jak podążać za nim i nawet John ledwo za nim nadążał.
*
Po skończonym szkoleniu John zamienił kilka słów z Charlie i Billem, po czym zawołał Qwerty’ego. Ten poszedł za Johnem. Razem przecięli zadbany trawnik dzielący pole szkoleniowe od biur i przeszli przez centrum kontroli. John poprowadził ich jakimiś schodami i korytarzem, mijając kilkoro drzwi. W końcu John zatrzymał się, zapukał i – nie czekając na odpowiedź – wszedł do środka.
Collard, który siedział teraz przy biurku, za plecami mając panoramiczne okno z widokiem na lasy i plac szkoleniowy, oderwał wzrok od komputera i westchnął. Nie ruszając się z miejsca, przysunął im dwa krzesła, które stały pod ścianą.
-Siadajcie, proszę – powiedział. Dwa kubki z gorącą herbatą pojawiły się przed nimi. Collard sięgnął do szuflady i wyjął dwie podstawki, które podłożył pod spód kubków.
Qwerty posłusznie zajął swoje miejsce; był zmęczony. Ale John stał nad biurkiem, założywszy ręce na piersi.
-Collard? – powiedział tonem, który nie sugerował niczego dobrego.
-To nie był mój pomysł, John – odparł Collard, zerkając na chłopca, jakby upewniał się, że tamten jest nie tylko cały, ale również spokojny.
-Mam nadzieję! – rzucił John i usiadł jednak, spoglądając na swojego zwierzchnika. – Znowu on? – dodał po chwili.
Collard skinął głową, a Qwerty popatrzył na nich pytająco. Żaden z mężczyzn nie kwapił się jednak, by mu cokolwiek wyjaśnić.
-Sprawdzenie reakcji emocjonalnej, reakcji manualnej, praca w zespole… Znasz formułkę, John. Chłopak zdał egzamin. – powiedział Collard. – Dobra robota – rzucił do Qwerty’ego.
-To dlatego Anderson zrezygnował z dzisiejszej sesji? – zapytał John.
Collard znów westchnął.
-To możliwe. Ale on zrezygnował ze szkolenia całej grupy.
John zamilkł, a Qwerty poczuł, jak jednocześnie ogarnia go radość i zmartwienie.
-On nie może zrezygnować – powiedział John.
-Ma prawo odmówić. Po tym, co zaszło, nie mogę go zmusić. Wiesz, że może pozwać…
John machnął tylko ręką.
-Drań – powiedział.
Collard skinął głową.
-John, wiesz, że moje zadanie polega miedzy innymi na tym, żeby wszyscy w Brentwood nie pozabijali się nawzajem, zanim nasi przeciwnicy będą mieli szansę to zrobić… Nawiasem mówiąc, Qwerty, jak ci się tu podoba? Zakwaterowanie w porządku? Jedzenie?
-Wszystko świetnie – odparł chłopiec i Collard uśmiechnął się.
-Dobra odpowiedź – pochwalił go. – Wracając do rzeczy… Nie mogę zmusić teraz Andersona, aby kontynuował. Ktoś inny przejmie grupę… Nawiasem mówiąc, jutro szykuje się niewielka akcja. Są naciski z góry, aby chłopak poszedł z zespołem. Po dzisiejszym…
-Chłopak nie jest gotowy – przerwał John tamtemu.
-Dzisiaj radził sobie świetnie…
-Nie jest gotowy – powtórzył John.
Collard westchnął ponownie.
-John, to nie zależy ode mnie. Ja zgadzam się z tobą – rzucił szybkie spojrzenie na Qwerty’ego, który patrzył to na jednego, to na drugiego, jakby przelatywała między nimi piłka do tenisa. – Ale takie mam dyrektywy. Chłopak idzie. Przykro mi, Qwerty – dodał.
John rozprostował prawą dłoń, na której brakowało mu trzech palców. Wyglądał, jakby miał ochotę wybuchnąć, ale zamiast tego westchnął tylko.
-Kiedy dostaniemy rozeznanie?
-Jeszcze dziś wieczorem. Północny Londyn – Collard znów rzucił szybkie spojrzenie na Qwerty’ego. – Jedna z kryjówek.
John skinął głową i wstał, jakby nie mógł już dłużej zostać w jednym miejscu.
-Zobaczymy się później, Collard – powiedział. – Chodź, Qwerty.
Collard skinął im obojgu i patrzył, jak wychodzili. Potem westchnął i dwie nietknięte herbaty zniknęły ze stołu. Mężczyzna schował podstawki z powrotem do szuflady i wrócił do swojego monitora, krzywiąc się lekko.
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz