Po nieprzespanej nocy spędzonej na gorzkich rozmyślaniach, Qwerty zostaje zmuszony do wyjaśnień przez swoją drużynę. Pytań mają sporo, a on nie może udzielić im wszystkich odpowiedzi. Jak potoczy się to spotkanie? Oto rozdział 23 powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 23
"Rozmowa"
*
"Rozmowa"
*
Następnego ranka Qwerty wstał wcześnie i poszedł na śniadanie, mając nadzieję dostać coś do jedzenia zanim pozostali przyłapią go na stołówce. Wczoraj wrócił późno, przemarznięty i teraz czuł drapanie w gardle i piasek pod powiekami. Zmęczenie, spotęgowane jeszcze długą, nocną wędrówką i bólem w ramieniu dawało mu się we znaki i teraz ledwo wlókł się na górę. Nie było mowy o teleportacji w tym stanie.
Gdy jednak pojawił się u szczytu schodów, zobaczył, jak Marek stoi przy poręczy, z rękami założonymi na piersi. Pierwszym odruchem chłopca było odwrócić się na pięcie i uciec, ale nie mógł teraz okazać tchórzostwa. Zamiast tego rzucił krótkie przywitanie w stronę mężczyzny i spróbował go wyminąć. Ten jednak stanął mu na drodze.
-Chodź ze mną, Seymore – powiedział, łapiąc Qwerty’ego za ramię. Ten spojrzał na jego rękę, a potem przeniósł groźny wzrok na twarz Marka.
-To na mnie nie działa, Seymore – powiedział Marek, popychając chłopca w stronę drzwi prowadzących do pokoju wspólnego. Qwerty rozważył swoje opcje: mógł użyć telekinezy i złamać tamtemu kość, powodując jeszcze więcej problemów lub podporządkować się. Na szczęście, Marek zdjął mu już dłoń z ramienia; drzwi otworzyły się przed Qwertym i, chcąc nie chcąc, wszedł do pokoju.
W środku znajdował się cały zespół, wraz z Anitą. Wciąż wyglądali na sponiewieranych, ale musieli wypocząć trochę, bo nie byli już tak bladzi.
Qwerty nie odezwał się i popatrzył na nich wyczekująco. Marek zamknął drzwi i stanął przy nich, blokując wyjście.
Qwerty poczuł, że są gotowi zaatakować go; zastanawiał się, czy w tym stanie mógłby poradzić sobie z nimi. Ich była szóstka; on – był sam.
-Siadaj, Seymore – powiedział mu Marek i Qwerty westchnął, przewracając oczami. Powoli odwrócił się do niego; nikt nie miał prawa do niego mówić w ten sposób…
-Marek ma na myśli: czy mógłbyś proszę usiąść na chwilę – powiedziała Anita, rzucając Markowi złe spojrzenie. Ten wzruszył ramionami.
Anita wskazała mu zieloną kanapę stojącą pod oknem i Qwerty, wzdychając ciężko, usiadł. Tamci zgromadzili się wokół niego na stojąco; wyglądali, jakby zaraz mieli zacząć odprawiać nad nim jakieś modły.
On podniósł brwi, rozglądając się wokół.
-Siadajcie, proszę – powiedział, jakby to on był gospodarzem przyjęcia, zapraszając ich zamaszystym gestem do zajęcia miejsc. Zawahali się; nagle Qwerty zdał się przejąć kontrolę nad sytuacją.
Anita otrząsnęła się pierwsza i zajęła miejsce na kanapie przy Qwertym; reszta rozproszyła się wokół pokoju.
-Słucham – powiedział Qwerty, zupełnie tak samo jak wtedy, w samochodzie, gdy pierwszy raz rozmawiał z Collardem.
George odchrząknął.
-Mieliśmy nadzieję, że to ty będziesz dzisiaj mówił, Seymore – powiedział do niego.
Qwerty nie odezwał się, wodząc po nich wzrokiem.
-Co się wczoraj stało? – zapytała Svetlana. – Przez ciebie prawie zginęliśmy!
-Kim była ta kobieta? – zapytał Marek od drzwi.
-I co, u licha, stało się później? – zapytała Anita.
-Musimy wiedzieć, co się dzieje, Seymore – powiedział mu George. – Nadstawiamy własnego karku. Jeśli masz zamiar pakować nas w kłopoty…
-Jedna rzecz na raz, ok? – powiedział Qwerty, przecierając oczy i westchnął. Zrozumiał, że nie obędzie się bez wyjaśnień. George, mimo swojego tonu, którego Qwerty mógł się jednak spodziewać, miał rację. W końcu mieli pracować jako zespół. Do tej pory Qwerty liczył tylko na siebie i było mu ciężko zaakceptować fakt, że musi dzielić jakiekolwiek obowiązki czy informacje z innymi. Ale oni ryzykowali swoje życie dla wspólnych celów…
-Kobieta, którą widzieliście wczoraj, to była moja sąsiadka. W Poole. Gdy miałem trzynaście lat, ona i Asqualor próbowali mnie zabić w mojej szkole. Rok później spaliłem jej dom i kazałem jej uciekać. Nie widziałem jej od tamtej pory.
Tamci popatrzyli na siebie, jakby Qwerty opowiadał im bajki.
-Nie kłam, Seymore – rzucił mu George, ale bez przekonania.
-Mówię prawdę – powiedział spokojnie Qwerty. – Dani, nie masz ochoty sprawdzić? – zapytał.
Dani, wciąż z podkrążonymi oczami i opatrunkiem na nosie, spojrzał na niego złym wzrokiem.
-Seymore, jeśli kłamiesz… - zaczął Marek, ale Qwerty podniósł się z kanapy i przerwał mu.
-Mam dość. Próbowaliście zaciągnąć mnie tu siłą. Przyszedłem. Zadajecie mi pytania. Odpowiadam. Ale nie będziecie mnie nazywać kłamcą. Do zobaczenia później…
I ruszył do drzwi; Marek poruszył się niespokojnie.
-Stój, Seymore – zawołał za nim George. – Przepraszam, że powiedziałem, że kłamiesz – dodał niechętnie, jakby miał ochotę powiedzieć coś zupełnie innego.
-Qwerty, siadaj, proszę – powiedziała mu Anita. – Nikt nie nazywa się kłamcą. Ale musisz przyznać, że to wszystko brzmi dość… dość nieprawdopodobnie.
Qwerty roześmiał się gorzko.
-Tak? – zapytał, ale cofnął się na kanapę, siadając z powrotem. – To był najmniej nieprawdopodobny kawałek – dodał. – Ale załóżmy od teraz, że mówię wam tylko prawdę, ok? Tak będzie prościej.
-Kim ty naprawdę jesteś, Seymore? – zapytał Dani, wpatrując się w niego uważnie.
-Z daleka od mojej głowy, Dani – powiedział mu Qwerty ostrzegawczo, wyciągając palec w jego stronę. Dani skinął tylko głową, podnosząc ręce w górę, jakby się poddawał.
-Nie mam zamiaru nic robić – powiedział.
-Dobrze – odparł Qwerty. – I nie rozumiem pytania…
-Zjawiasz się w Brentwood nagle, w pierwszy dzień pokonując zaawansowany tor przeszkód. Masz więcej talentu niż którykolwiek z nas. Kontrolujesz ogień i powietrze, jakbyś bawił się klockami. Collard cię uwielbia – podsumował Ibrahim. – Na treningu walczysz z mnichami w kapturach i atakujesz lwy gołymi rękami…
-Zaczęliśmy się zastanawiać, wiesz, Seymore – powiedział George. – Wczoraj… - George urwał, patrząc na Qwerty’ego znacząco.
Qwerty powtórnie przetarł oczy. Od czego miał zacząć? Ile mógł im powiedzieć?
-Asqualor chciał mnie zabić kiedy się urodziłem – powiedział krótko. – Mój wuj wziął mnie pod swoją opiekę. Od kilku lat Asqualor próbuje skończyć to, co zaczął szesnaście lat temu. On i Tr… Lex zagrażają mnie i wszystkim, na którym mi zależy. Dołączyłem do Brentwood, żeby go zabić… znowu – dodał pod nosem, ale tak, żeby tamci nie słyszeli. – Potem odejdę. Moje zdolności… Cóż, z nimi się urodziłem. A co do… wczorajszego… - Qwerty urwał na chwilę. – Przykro mi, że misja się nie powiodła. Przepraszam, że naraziłem was na niebezpieczeństwo. To się więcej nie powtórzy, obiecuję.
Tamci spojrzeli po sobie. Widać było, że nie tego się spodziewali.
-Seymore, wtedy, w sali… - zaczął George i urwał.
Qwerty patrzył na niego, nie odzywając się.
-Przepraszam – powiedział w końcu George, jakby trochę wbrew sobie.
Qwerty miał wrażenie, że ktoś – na przykład John – odbył wyjątkowo długą rozmowę z Georgem na temat tego, co się stało i w jakiś sposób przekonał go do tych przeprosin.
-Ja też – powiedział Qwerty. – Naprawdę bardzo mi przykro. Dałem się sprowokować.
Zapadła cisza. Qwerty pomyślał, że ta rozmowa nie poszła tak, jak tamci się spodziewali.
-Kto to jest Sylvia? – zapytała w końcu Svetlana.
-Ja… widziałem, jak została zamordowana. Nic więcej nie mogę wam powiedzieć – odparł natychmiast Qwerty.
-Hej, chyba mamy prawo wiedzieć… - zaczęła Svetlana, ale on pokręcił głową.
-Nie. To jest moja prywatna sprawa…
-W zespole nie ma prywatnych spraw, Seymore – odparł mu na to Marek. – Nie kiedy nadstawiamy za ciebie własną głowę.
-Przykro mi – odparł Qwerty z uporem.
Cała szóstka popatrzyła na niego.
-Przez ciebie straciliśmy najlepszego trenera w Brentwood. Nasze treningi są zawieszone – dodał Dani. – Co masz do powiedzenia w tej kwestii?
-Przykro mi – powtórzył Qwerty. – Anderson nie chce ze mną pracować.
-Może my też nie… - powiedział George pod nosem, ale Qwerty usłyszał go.
-Czemu ta kobieta miała na ręce jej imię? – zapytała Svetlana, jakby nie mogła odpuścić.
Qwerty zagryzł usta. Jeszcze nikomu się do tego nie przyznał… Po raz pierwszy wyglądał, jakby osłabł trochę; maska siły i pewności siebie osunęła się nieco. Zamrugał szybko oczami, starając się odpędzić natrętne myśli.
-Ja… Ja jej to zrobiłem – powiedział. – W tę noc, gdy przyszedłem do niej, żeby się zemścić. Pozwoliłem jej odejść, ale najpierw… Najpierw… - Qwerty nie skończył. Przypomniał sobie, jak krew zaczęła płynąć z ręki kobiety, gdy tamta nie mogła się poruszyć… Potem przypomniał sobie blizny na ciele Ange i potarł się po czole, jakby miał coś na skroniach, co mu przeszkadzało, a czego nie mógł się pozbyć.
-Złamałeś kod… - Anita rzuciła mu spojrzenie, jakby ją rozczarował.
-Zapłaciłem za to – odparł z mocą, patrząc na nich wszystkich wyzywająco. Myśl o tym, co zrobił Ange Asqualor była teraz nie do zniesienia. Musiał skoncentrować całą siłę woli, żeby nie uciec stąd, od nich, z Brentwood… Miał ochotę zaszyć się gdzieś w lisiej norze i chociaż przez chwilę nie myśleć.
-Wierzę ci – powiedział w końcu Ibrahim.
Qwerty odetchnął z ulgą. Był tak spięty, że miał wrażenie, że zaraz straci przytomność. Był głodny, niewyspany i nade wszystko zmęczony psychicznie i fizycznie po wczorajszym wysiłku. Obecna rozmowa mu nie pomagała. Z każdą sekundą czuł się coraz gorzej. Ale nie zamierzał odchodzić, dopóki oni z nim nie skończą. Musiał z nimi pracować; była to dla niego jedyna szansa i Qwerty był zdeterminowany, aby się w jakiś sposób z nimi porozumieć.
-I co, Seymore, myślisz, że po tym, jak skończysz z Asqualorem opuścisz Brentwood? – zapytał w końcu Dani.
Qwerty skinął głową.
-Tak.
Dani roześmiał się gorzko.
-Nie możesz tak po prostu opuścić Brentwood.
Qwerty nie odezwał się.
-Seymore, myślisz, że spalisz to wszystko do ostatniej deski i uciekniesz? – zapytał George z sarkazmem.
-Jeśli będę musiał – odparł Qwerty poważnie.
Tamci znów spojrzeli po sobie i po raz kolejny zapadła cisza. Ktoś próbował wejść do pokoju wspólnego, ale Marek odesłał ich gdzie indziej.
-Cóż, chyba więcej z niego nie wyciągniemy… - powiedział George, patrząc uważnie na Qwerty’ego i krzywiąc się lekko. – Możemy równie dobrze iść na śniadanie…
Kolejny fragment powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na Link).
Gdy jednak pojawił się u szczytu schodów, zobaczył, jak Marek stoi przy poręczy, z rękami założonymi na piersi. Pierwszym odruchem chłopca było odwrócić się na pięcie i uciec, ale nie mógł teraz okazać tchórzostwa. Zamiast tego rzucił krótkie przywitanie w stronę mężczyzny i spróbował go wyminąć. Ten jednak stanął mu na drodze.
-Chodź ze mną, Seymore – powiedział, łapiąc Qwerty’ego za ramię. Ten spojrzał na jego rękę, a potem przeniósł groźny wzrok na twarz Marka.
-To na mnie nie działa, Seymore – powiedział Marek, popychając chłopca w stronę drzwi prowadzących do pokoju wspólnego. Qwerty rozważył swoje opcje: mógł użyć telekinezy i złamać tamtemu kość, powodując jeszcze więcej problemów lub podporządkować się. Na szczęście, Marek zdjął mu już dłoń z ramienia; drzwi otworzyły się przed Qwertym i, chcąc nie chcąc, wszedł do pokoju.
W środku znajdował się cały zespół, wraz z Anitą. Wciąż wyglądali na sponiewieranych, ale musieli wypocząć trochę, bo nie byli już tak bladzi.
Qwerty nie odezwał się i popatrzył na nich wyczekująco. Marek zamknął drzwi i stanął przy nich, blokując wyjście.
Qwerty poczuł, że są gotowi zaatakować go; zastanawiał się, czy w tym stanie mógłby poradzić sobie z nimi. Ich była szóstka; on – był sam.
-Siadaj, Seymore – powiedział mu Marek i Qwerty westchnął, przewracając oczami. Powoli odwrócił się do niego; nikt nie miał prawa do niego mówić w ten sposób…
-Marek ma na myśli: czy mógłbyś proszę usiąść na chwilę – powiedziała Anita, rzucając Markowi złe spojrzenie. Ten wzruszył ramionami.
Anita wskazała mu zieloną kanapę stojącą pod oknem i Qwerty, wzdychając ciężko, usiadł. Tamci zgromadzili się wokół niego na stojąco; wyglądali, jakby zaraz mieli zacząć odprawiać nad nim jakieś modły.
On podniósł brwi, rozglądając się wokół.
-Siadajcie, proszę – powiedział, jakby to on był gospodarzem przyjęcia, zapraszając ich zamaszystym gestem do zajęcia miejsc. Zawahali się; nagle Qwerty zdał się przejąć kontrolę nad sytuacją.
Anita otrząsnęła się pierwsza i zajęła miejsce na kanapie przy Qwertym; reszta rozproszyła się wokół pokoju.
-Słucham – powiedział Qwerty, zupełnie tak samo jak wtedy, w samochodzie, gdy pierwszy raz rozmawiał z Collardem.
George odchrząknął.
-Mieliśmy nadzieję, że to ty będziesz dzisiaj mówił, Seymore – powiedział do niego.
Qwerty nie odezwał się, wodząc po nich wzrokiem.
-Co się wczoraj stało? – zapytała Svetlana. – Przez ciebie prawie zginęliśmy!
-Kim była ta kobieta? – zapytał Marek od drzwi.
-I co, u licha, stało się później? – zapytała Anita.
-Musimy wiedzieć, co się dzieje, Seymore – powiedział mu George. – Nadstawiamy własnego karku. Jeśli masz zamiar pakować nas w kłopoty…
-Jedna rzecz na raz, ok? – powiedział Qwerty, przecierając oczy i westchnął. Zrozumiał, że nie obędzie się bez wyjaśnień. George, mimo swojego tonu, którego Qwerty mógł się jednak spodziewać, miał rację. W końcu mieli pracować jako zespół. Do tej pory Qwerty liczył tylko na siebie i było mu ciężko zaakceptować fakt, że musi dzielić jakiekolwiek obowiązki czy informacje z innymi. Ale oni ryzykowali swoje życie dla wspólnych celów…
-Kobieta, którą widzieliście wczoraj, to była moja sąsiadka. W Poole. Gdy miałem trzynaście lat, ona i Asqualor próbowali mnie zabić w mojej szkole. Rok później spaliłem jej dom i kazałem jej uciekać. Nie widziałem jej od tamtej pory.
Tamci popatrzyli na siebie, jakby Qwerty opowiadał im bajki.
-Nie kłam, Seymore – rzucił mu George, ale bez przekonania.
-Mówię prawdę – powiedział spokojnie Qwerty. – Dani, nie masz ochoty sprawdzić? – zapytał.
Dani, wciąż z podkrążonymi oczami i opatrunkiem na nosie, spojrzał na niego złym wzrokiem.
-Seymore, jeśli kłamiesz… - zaczął Marek, ale Qwerty podniósł się z kanapy i przerwał mu.
-Mam dość. Próbowaliście zaciągnąć mnie tu siłą. Przyszedłem. Zadajecie mi pytania. Odpowiadam. Ale nie będziecie mnie nazywać kłamcą. Do zobaczenia później…
I ruszył do drzwi; Marek poruszył się niespokojnie.
-Stój, Seymore – zawołał za nim George. – Przepraszam, że powiedziałem, że kłamiesz – dodał niechętnie, jakby miał ochotę powiedzieć coś zupełnie innego.
-Qwerty, siadaj, proszę – powiedziała mu Anita. – Nikt nie nazywa się kłamcą. Ale musisz przyznać, że to wszystko brzmi dość… dość nieprawdopodobnie.
Qwerty roześmiał się gorzko.
-Tak? – zapytał, ale cofnął się na kanapę, siadając z powrotem. – To był najmniej nieprawdopodobny kawałek – dodał. – Ale załóżmy od teraz, że mówię wam tylko prawdę, ok? Tak będzie prościej.
-Kim ty naprawdę jesteś, Seymore? – zapytał Dani, wpatrując się w niego uważnie.
-Z daleka od mojej głowy, Dani – powiedział mu Qwerty ostrzegawczo, wyciągając palec w jego stronę. Dani skinął tylko głową, podnosząc ręce w górę, jakby się poddawał.
-Nie mam zamiaru nic robić – powiedział.
-Dobrze – odparł Qwerty. – I nie rozumiem pytania…
-Zjawiasz się w Brentwood nagle, w pierwszy dzień pokonując zaawansowany tor przeszkód. Masz więcej talentu niż którykolwiek z nas. Kontrolujesz ogień i powietrze, jakbyś bawił się klockami. Collard cię uwielbia – podsumował Ibrahim. – Na treningu walczysz z mnichami w kapturach i atakujesz lwy gołymi rękami…
-Zaczęliśmy się zastanawiać, wiesz, Seymore – powiedział George. – Wczoraj… - George urwał, patrząc na Qwerty’ego znacząco.
Qwerty powtórnie przetarł oczy. Od czego miał zacząć? Ile mógł im powiedzieć?
-Asqualor chciał mnie zabić kiedy się urodziłem – powiedział krótko. – Mój wuj wziął mnie pod swoją opiekę. Od kilku lat Asqualor próbuje skończyć to, co zaczął szesnaście lat temu. On i Tr… Lex zagrażają mnie i wszystkim, na którym mi zależy. Dołączyłem do Brentwood, żeby go zabić… znowu – dodał pod nosem, ale tak, żeby tamci nie słyszeli. – Potem odejdę. Moje zdolności… Cóż, z nimi się urodziłem. A co do… wczorajszego… - Qwerty urwał na chwilę. – Przykro mi, że misja się nie powiodła. Przepraszam, że naraziłem was na niebezpieczeństwo. To się więcej nie powtórzy, obiecuję.
Tamci spojrzeli po sobie. Widać było, że nie tego się spodziewali.
-Seymore, wtedy, w sali… - zaczął George i urwał.
Qwerty patrzył na niego, nie odzywając się.
-Przepraszam – powiedział w końcu George, jakby trochę wbrew sobie.
Qwerty miał wrażenie, że ktoś – na przykład John – odbył wyjątkowo długą rozmowę z Georgem na temat tego, co się stało i w jakiś sposób przekonał go do tych przeprosin.
-Ja też – powiedział Qwerty. – Naprawdę bardzo mi przykro. Dałem się sprowokować.
Zapadła cisza. Qwerty pomyślał, że ta rozmowa nie poszła tak, jak tamci się spodziewali.
-Kto to jest Sylvia? – zapytała w końcu Svetlana.
-Ja… widziałem, jak została zamordowana. Nic więcej nie mogę wam powiedzieć – odparł natychmiast Qwerty.
-Hej, chyba mamy prawo wiedzieć… - zaczęła Svetlana, ale on pokręcił głową.
-Nie. To jest moja prywatna sprawa…
-W zespole nie ma prywatnych spraw, Seymore – odparł mu na to Marek. – Nie kiedy nadstawiamy za ciebie własną głowę.
-Przykro mi – odparł Qwerty z uporem.
Cała szóstka popatrzyła na niego.
-Przez ciebie straciliśmy najlepszego trenera w Brentwood. Nasze treningi są zawieszone – dodał Dani. – Co masz do powiedzenia w tej kwestii?
-Przykro mi – powtórzył Qwerty. – Anderson nie chce ze mną pracować.
-Może my też nie… - powiedział George pod nosem, ale Qwerty usłyszał go.
-Czemu ta kobieta miała na ręce jej imię? – zapytała Svetlana, jakby nie mogła odpuścić.
Qwerty zagryzł usta. Jeszcze nikomu się do tego nie przyznał… Po raz pierwszy wyglądał, jakby osłabł trochę; maska siły i pewności siebie osunęła się nieco. Zamrugał szybko oczami, starając się odpędzić natrętne myśli.
-Ja… Ja jej to zrobiłem – powiedział. – W tę noc, gdy przyszedłem do niej, żeby się zemścić. Pozwoliłem jej odejść, ale najpierw… Najpierw… - Qwerty nie skończył. Przypomniał sobie, jak krew zaczęła płynąć z ręki kobiety, gdy tamta nie mogła się poruszyć… Potem przypomniał sobie blizny na ciele Ange i potarł się po czole, jakby miał coś na skroniach, co mu przeszkadzało, a czego nie mógł się pozbyć.
-Złamałeś kod… - Anita rzuciła mu spojrzenie, jakby ją rozczarował.
-Zapłaciłem za to – odparł z mocą, patrząc na nich wszystkich wyzywająco. Myśl o tym, co zrobił Ange Asqualor była teraz nie do zniesienia. Musiał skoncentrować całą siłę woli, żeby nie uciec stąd, od nich, z Brentwood… Miał ochotę zaszyć się gdzieś w lisiej norze i chociaż przez chwilę nie myśleć.
-Wierzę ci – powiedział w końcu Ibrahim.
Qwerty odetchnął z ulgą. Był tak spięty, że miał wrażenie, że zaraz straci przytomność. Był głodny, niewyspany i nade wszystko zmęczony psychicznie i fizycznie po wczorajszym wysiłku. Obecna rozmowa mu nie pomagała. Z każdą sekundą czuł się coraz gorzej. Ale nie zamierzał odchodzić, dopóki oni z nim nie skończą. Musiał z nimi pracować; była to dla niego jedyna szansa i Qwerty był zdeterminowany, aby się w jakiś sposób z nimi porozumieć.
-I co, Seymore, myślisz, że po tym, jak skończysz z Asqualorem opuścisz Brentwood? – zapytał w końcu Dani.
Qwerty skinął głową.
-Tak.
Dani roześmiał się gorzko.
-Nie możesz tak po prostu opuścić Brentwood.
Qwerty nie odezwał się.
-Seymore, myślisz, że spalisz to wszystko do ostatniej deski i uciekniesz? – zapytał George z sarkazmem.
-Jeśli będę musiał – odparł Qwerty poważnie.
Tamci znów spojrzeli po sobie i po raz kolejny zapadła cisza. Ktoś próbował wejść do pokoju wspólnego, ale Marek odesłał ich gdzie indziej.
-Cóż, chyba więcej z niego nie wyciągniemy… - powiedział George, patrząc uważnie na Qwerty’ego i krzywiąc się lekko. – Możemy równie dobrze iść na śniadanie…
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz