wtorek, 19 kwietnia 2016

Spis szkolnych lektur, czyli jak zamienić gorzkie lekarstwo w czekoladę

Kto lubił lektury szkolne, ręka do góry! Hmm... Raczej lasu rąk nie będzie, a większość powie wręcz, że lektury były głupie, niepotrzebne, mało interesujące i w ogóle niefajnie się je czytało. Co ciekawe, sporo osób doda zaraz coś w rodzaju: "Nie zrozum mnie źle, ja lubię czytać. Ale lektur nienawidziła/em." Zjawisko to popularne i - wbrew pozorom - całkowicie uzasadnione. 

Smutna prawda. Źródło: wykresy.pl

Bo kto lubi czytać pod przymusem? Zresztą, kto lubi cokolwiek robić pod przymusem? Temat ten poruszałam już kiedyś (LINK TUTAJ), ale wracam do niego za sprawą spisu lektur obowiązujących w szkołach, opublikowanego na stronie dziennik.pl TUTAJ

Już w klasach 4-6 znajdujemy takich autorów jak Montgomery (ciekawy artykuł o Ani z Zielonego Wzgórza oraz stosunku do lektur szkolnych znaleźć możemy na blogu Literacka Fantazja TUTAJ), Niziurski (o "Sposobie na Alcybiadesa" też już wspominałam w jednym z moich postów - KLIK), Szklarski, Verne, Lindgren... Dowiadujemy się też, że dzieci powinny przeczytać co najmniej cztery książki w roku. 

W gimnazjum pojawiają się nieco poważniejsze prace - ot, choćby "Dziady" Adama Mickiewicza ("A imię jego było 40 i 4!" - moim zdaniem autor był pod wpływem czegoś mocnego...) czy "Quo Vadis" Henryka Sienkiewicza. Ta ostatnia pozycja to świetna książka, ale dopiero po pierwszych 30-50 stronach. I niekoniecznie coś, co przeciętny gimnazjalista będzie chciał czytać... Chyba, że już na wstępie mu się powie, że gdzieś tak w 2/3 powieści będzie legendarna scena, gdzie lwy pożrą ludzi żywcem. Na cyrkowej arenie. Przy obecnym sukcesie "Igrzysk Śmierci" ("Hunger Games") może nawet zadziałać. 

Kadr z filmu "Quo Vadis"

W liceum przerabiane są stare "klasyki". Jest "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej, gdzie niesiony jest nieśmiertelny kaganek wiedzy - jest to jedna z najnudniejszych powieści wszechczasów i chyba dlatego ciągle jest na liście... To sztuka napisać coś tak wlokącego się w nieskończoność, ponieważ sama autorka musiała zasypiać nad pergaminem oświetlonym rzeczonym kagankiem. Mamy też do przemielenia "Ludzi bezdomnych" Stefana Żeromskiego - jedyna książka tego autora, którą próbowałam przeczytać to "Syzyfowe prace". Próbowałam usilnie, jak Syzyf starając się dotrzeć do końca i jak Syzyf ponosząc ciągłą porażkę. Dla "Ludzi bezdomnych" nie starczyło mi już sił - poprzestałam na streszczeniu i zapomniałam o czym było zaraz po klasówce... No i jest jeszcze Goethe z "Cierpieniami Młodego Wertera" - cierpieniem było już czytać o owych cierpieniach (dla zainteresowanych treść: młody facet spotyka kobietę, zakochuje się, ona go nie chce, on rozpacza, nie cieszy się zbytnim sukcesem w pracy i w końcu popełnia samobójstwo - mięczak! Dość szczegółowe strszczenie można znaleźć na TEJ STRONIE - całe dwa paragrafy...)

Kadr z filmu "Nad Niemnem"...
Gra "Fallout 4". Hmm, ciekawe, co bardziej zainteresuje licealistę...

Oczywiście, i tu znajdujemy fantastyczne dzieła literatury - do Szekspira mam słabość, a "Makbet" jest obowiązkowy; Molier ("Świętoszek"), Defoe ("Przypadki Robinsona Crusoe") czy Prus ("Lalka") dostarczyły mi swego czasu mnóstwa miłych chwil - i pewnie nie sięgnęłabym po nie, gdyby nie fakt, że były lekturami szkolnymi. 

A jednak stosunek do całej sprawy wydaje mi się nie trafiony. Młodzi ludzie, którzy w większości żyją teraz online, grając w gry strategiczne z innymi graczami z całego świata, w niemożliwym świecie fantazji, strzelanek i rozwiązywania zagadek tudzież znajdowania skarbów i tajemnych mocy, ewentualnie skradając się z całą armią do obozu wroga, zmuszani są do wzięcia nudnej, ciężkiej, papierowej książki w rękę i CZYTANIA. Na siłę. Ble. 

Źródło: kwejk.pl

Dlatego uważam, że pochłanianie lektur powinno być traktowane jako przywilej. Zauważcie, że piszę: traktowane, ponieważ nie powinno nim być - każdy ma prawo czytać książki i się kształcić. Ale może nie jest dobrym pomysłem, aby w szkole mówiono 14-latkom: musisz czytać. Albo: powinieneś czytać. MOŻESZ czytać - to jest to! Kiedy chcesz, jak chcesz - spróbuj i zobacz, co z tego masz. Może i nie spotykasz przy tym innych ludzi, z którymi jednoczysz się, by ukraść kryształy mocy (czy coś...), ale za to stoisz sam, w obliczu czyjejś historii, gdzie jedyną bronią i misją jest użycie TWOJEJ wyobraźni, nie tego, co zaprojektował ktoś inny, podając - jak na tacy - wygląd świata, do którego trafiasz. 

Nie tak dawno udałam się na spotkanie z dzieciakami z podstawówki (sprawozdanie ze spotkania TUTAJ) - na pytanie, kto lubi czytać podniosło się tylko kilka rąk. Domyślnie czytanie nie jest "cool", chociaż przynosi przecież mnóstwo korzyści (o tym wszyscy wiedzą). Ale to jak łykanie niedobrego, gorzkiego lekarstwa, które ma pomóc. A przecież zagłębianie się w słowo pisane jest jak czekolada zrobiona nie z kakao i cukru, ale z samych witamin... Mmm... Takie coś możliwe jest chyba tylko w książkach.

Obraz STĄD

9 komentarzy:

  1. Ja mam córkę młodszą molika ksiażkowego ciekawa dla niej ksiażka 500 stron w dwa dni i już bardzo nieekonomiczne to jej czytanie bo wiadommo nam ze nie sa tanie a na miesiac z 15 sztuk mało. Starsza mniej ale tez czyta ale to co lubi bo juz po dwóch maturach i nie posżla filologie a na informatykę Obie jeczały jak miały te lektury czytać więc nic dziwnego że do polubienia czytania to przymus to pełna klapa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, dobrze to słyszeć, ja też ta miałam (i wciąż tak czytam, jesli tylko książka dobra i czas pozwala). Do tej pory pamiętam, że gdy czytałam "To" Kinga, nie chodziłam przez tydzień do szkoły, aby skończyć powieść... ;-)

      No właśnie, chyba o ten przymus chodzi - nie warto zmuszać ludzi do czegość, lepiej zachęcać i sami odkryją, że fajne. A informatyka to świetny kierunek (przyszłościowy), w czytaniu zaś nie przeszkadza. :) Drugą córę do biblioteki trzeba wysłać, albo do taniej książki, będzie oszczędniej. ;) Ostatnio widziałam też, że Matras ma czasem fajne promocje na książki - kupiłam kilka A. Christie, za jakieś śmieszne pieniądze. Pozdrawiam! :))))

      Usuń
  2. Ps Młodsza jeszcze pojeczy po wakacjach klasa maturalna jej sie kłania i dwie polska i niemiecka matura a to dziecko jest ambitne nie ma ze boli :-0

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozczaruję Cię ale większość lektur lubiłam i czytałam "przed czasem" ale były takie,że nie mogłam ich zmęczyć i wówczas uważałam, powinni spalić na stosie podobnie jak czarownice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozczarowałam się. ;-) Dobrze słyszeć, że ktoś tak jak ja lubił czytać, no ale np. z Żeromskim to było właśnie tak jak mówisz - ok, spalić to może za dużo powiedziane, ale wg mnie taki książki powinny znaleźć się na dnie pudełka w ciemnej piwnicy i tam sobie spokojnie leżeć... I nie zawracać nastolatkom głowy. ;-)

      Usuń
  4. No to teraz zajmę stanowisko polemiczne. Lektury szkolne są fajnymi książkami, ale wciskanie ich na siłę, według klucza chronologii pisania/wydawania/epoki jest przykrym nieporozumieniem. Część uzasadnienia będzie w moim poście za tydzień. Masz rację pisząc o tym, że trzeba do czytania książek zachęcać, a nie do niech zmuszać, ale to się musi zacząć od odpowiedniego wyboru książek. Przeczytałem większość zadanych lektur (bo ja lubiłem i lubię czytać), ale spora część tych pozycji nic wielkiego nie wniosła do mojej znajomości literatury natomiast zohydziła mi kilku autorów, których w innych okolicznościach nawet lubiłem (np. Żeromski).
    Długo bym mógł o tym pisać, ale kończę już mój bełkot późnowieczorny, bo Ci miejsce pod postem niepotrzebnie zajmuję ;-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, zgadzam się. Ja lubłam zawsze czytać, więc czytałam z zapałem (z kilkoma tylko wyjątkami), ale byłam w mniejszości. Rzecz w tym, że sporo 15-latków nie chce czytać Quo Vadis i o tym, jak to Winicjusz zakochał się straszliwie w Ligii... Nawet gdy czytałam tę książkę, wydawało mi się, że lektura jest bardziej dla dorosłych (a "przerabialiśmy" ją w podstawówce...) I w ogóle co to było? Powieść historyczna? Romans? Hm. Z drugiej strony, cieszę się, że przeczytałam - nie wiem, czy inaczej sięgnęłabym po powieści Henryka Sienkiewicza (nawiasem mówiąc, w dzieciństwie miałam sąsiada, który nazywał się właśnie Henryk Sienkiewicz...) Ale ten przymus to nieporozumienie, szczególnie dla tych, którzy nie interesują się literaturą - mordęga co dla niektórych...

      Usuń
    2. Czytając Twój post raz jeszcze a po nim komentarze, w tym Twój, przypomniałem sobie, że moja przygoda z prozą Sienkiewicza zaczęła się w piątej klasie podstawówki od nietypowego wyścigu, który zaproponował mi kolega - który z nas pierwszy przeczyta trylogię Sienkiewicza. Dla młodych (bardzo) chłopców "Ogniem i mieczem" było jak lepiej napisana wersja Karola Maya. A następne części też poszły. Nawet harlekinada "Pana Wołodyjowskiego" (czytało się to jakby się jadło lokum - tureckie galaretki różane w pudrze ;-D )

      Usuń
    3. Mieliście ciekawe tematy rywalizacji... Chłopaki w mojej podstawówce zakładali się o to, kto dalej napluje... :D

      Usuń