Czarnowłosa piękność o oliwkowej cerze zaprasza Qwerty'ego na obiad. Zapewne nie powinien tego zaproszenia przyjąć, zwłaszcza, że Angelina Sandbanks zamknięta jest obecnie daleko od szkockiego Brentwood... Ale żołądek rządzi się swoimi prawami. Co takiego dowie się Qwerty o swojej nowej znajomej? Zapraszam do lektury - pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V
Dla Bogdana.
Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).
Rozdział 20, część 2
"Obiad"
*
"Obiad"
*
Gdy dotarli do budynku, Jenny jeszcze raz obrzuciła go szybkim spojrzeniem.
-Wyglądasz, jakbyś potrzebował chwili dla siebie… - rzuciła ze śmiechem, odbierając mu torby z jedzeniem. Qwerty zarumienił się lekko; uświadomił sobie, że musiał prezentować się okropnie. – Przyjdź do mnie za pół godziny, ok? Numer 61, po drugiej stronie budynku.
Qwerty zgodził się, z grzeczności starając się wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu i poszedł do siebie z własnymi zakupami.
Sam nie wiedział, czego w tym momencie chciał – za wyjątkiem przeniesienia się na pewną wyspę i zanurzenia twarzy we włosy Ange. Chciał opowiedzieć jej o wszystkim, co się dzisiaj stało. Upłynęły trzy dni odkąd się z nią rozstał i już miał wrażenie, że nie widział jej całą wieczność. Skrzywił się lekko na myśl o tym, co teraz czuła. Wiedział doskonale, jak on sam był sfrustrowany, gdy w przeszłości John kazał mu czekać i nic nie robić. Poza tym okłamał ją… Znał Angelinę i wiedział, że nie była zadowolona…
Qwerty puścił sobie w twarz chłodny prysznic, ciągle uważając, by nie zamoczyć opatrunku. Stał tak przez chwilę, w klaustrofobicznej kabinie prysznicowej, w której ledwo się mieścił i zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś będzie szczęśliwy.
Ubrał się szybko, odrywając metki od nowych ubrań; szarpnął trochę za mocno i szew w jego nowej koszuli puścił. Qwerty z irytacją odrzucił ubranie na łóżko i sięgnął po następną, tym razem traktując ją nieco delikatniej. W końcu, już ubrany, wyszedł na zewnątrz i zamek w drzwiach szczęknął. Zaraz jednak odskoczył z powrotem i Qwerty, trzymając się za grzbiet nosa i z irytacją kręcąc głową, wyjął z papierowej siatki butelkę wina. Zawahał się, ale zabrał ją ze sobą i, ponownie zamykając drzwi, pomaszerował w kierunku, który wskazała mu Jenny.
Stanął przed pokojem numer 61 i uniósł rękę, aby zapukać. Potem ją opuścił. Potem znów uniósł dłoń, ale zawisła ona w powietrzu… Qwerty popatrzył na białe drzwi i skrzywił się lekko. Nagle pomyślał o tym, co powiedziałaby teraz Ange, widząc go… Miał sporo koleżanek: znał Gemmę i Lisę prawie tak długo jak Ange, podobnie jak Amy czy Becky… Nawet Lilly była dla niego dobrą znajomą. Świetnie dogadywał się też z Bellą. Były dla niego takimi samymi kumplami, jak Jerry, Jack czy Isaac i nigdy nie czuł się w ich towarzystwie skrępowany. Ale teraz był daleko od domu i stał z butelką wina przed drzwiami Jenny, którą spotkał trzy dni temu. Qwerty przebiegł w myślach ich znajomość – był zbyt zajęty, żeby zastanawiać się nad nią, ale…
Okręcił się na pięcie i już miał odejść, kiedy drzwi naprzeciw niego otworzyły się.
-Tak myślałam, że słyszę jakieś szmery – powiedziała Jenny z uśmiechem, a on natychmiast poczuł, jak się rumieni, całkowicie wbrew sobie. – Wejdź.
Qwerty zawahał się, ale nie miał już teraz wyjścia. Poza tym z niewielkiej, przenośnej kuchenki stojącej na stole dobiegały smakowite zapachy i pomyślał, że może za dużo sobie jednak wyobraża…
Odchrząknął i przekroczył próg, podając dziewczynie butelkę wina.
-Ładnie pachnie – powiedział, wskazując na gotujące się potrawy i rozglądając się po pokoju.
Było tu inaczej niż u niego; przede wszystkim panował idealny ład. Łóżko przykrywała kolorowa kapa, od razu sprawiając, że wnętrze wydawało się bardziej przytulne; w oknach wisiały ciepłe, czerwone zasłony, a na ścianach - obrazki i fotografie. Na dużym, kwadratowym stole była kuchenka polowa, wazon z polnymi kwiatkami, a drugi jego koniec był już zastawiony do obiadu.
-Mam nadzieję, że będzie ci smakowało – powiedziała Jenny. – Niestety, nie mam kieliszków…
-Szklanki wystarczą – powiedział Qwerty ze śmiechem i zajął wskazane mu przez Jenny krzesło.
Jenny postawiła butelkę na stole i z szafki wiszącej nad stołem wyjęła dwie szklanki; Qwerty tymczasem otworzył wino, nie ruszając go nawet ze stołu i nie myśląc o tym, co robi. Nagle przypomniało mu się, jak trzymał szampana na przyjęciu u Jerry’ego, zaraz przed tym, gdy dowiedział się, że John jest w ciężkim stanie w szpitalu. Pamiętał tę straszną noc, którą spędził z Ange, słuchając spóźnionych fajerwerków za oknem i zastanawiając się, czy John będzie żył.
-Hej, wszystko dobrze? – zapytała Jenny, łapiąc korek, który teraz potoczył się po stole, zanim spadł na podłogę.
-Co…? A, tak. Przepraszam, zamyśliłem się – odparł Qwerty, rozlewając wino do szklanek.
Jenny zajrzała do garnka.
-Jeszcze chwilę – powiedziała. – Póki co, mała przystawka – podała mu miskę z pokrojonymi na kawałki owocami, którą Qwerty przyjął ochoczo.
-Więc? Jak ci poszedł dzisiaj trening? – zapytała, siadając przy stole i sama jedząc swoją porcję.
-Świetnie – powtórzył Qwerty.
Jenny popatrzyła na niego bystro.
-Przestań to powtarzać i mów szczerze, ok? Gdy cię zobaczyłam godzinę temu, wyglądałeś jak zombie.
Qwerty westchnął.
-Nie wiem, jak mi poszło, tak naprawdę, ale Collard jest zadowolony. Jutro wysyłają mnie gdzieś…
-Już? – Jenny uniosła brwi z zaskoczeniem.
-Już.
-Szybko… Co na to reszta?
-Nie wiem – odparł Qwerty. – Ale miałaś rację, nie znoszą mnie…
-Cóż, w drugi dzień swojego pobytu dałeś im wszystkim w kość. Wprowadzasz tu sporo zamieszania, Qwerty Seymore. Słyszałam, że Anderson zrezygnował z trenowania twojej grupy. A to najlepszy trener w Brentwood. Na pewno nie są z tego zadowoleni.
Chłopiec zamilkł. Nie cierpiał Andersona od pierwszej chwili, gdy go zobaczył, ale to nie znaczyło wcale, że inni musieli podzielać jego zdanie. Jenny spojrzała na niego przeciągle.
-Liam nie jest taki zły, jak się go już pozna… Nie zrozum mnie źle – dodała szybko, gdy Qwerty podniósł na nią gniewny wzrok. – Wiem, że zachował się wobec ciebie jak kretyn…
Qwerty zrobił jakiś nieokreślony gest ręką, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Czy to ja oszalałem, czy wszyscy wokół? – zapytał gwałtownie. – Anderson próbował mnie zabić. Zabić! Wysłał mi kulę w tył głowy! A wszyscy tutaj mówią o tym jak o niewielkiej pomyłce. Wiesz, każdemu może się przydarzyć. Nie powinien był tego robić, ale musimy mu wybaczyć. Pokiwamy mu palcem przed nosem i dostanie prztyczka w ucho… Ale poza tym idźmy dalej, nic takiego się nie stało…
Qwerty opadł na oparcie, jakby wyrzucił z siebie coś ciężkiego. Jenny skrzywiła się lekko.
-Qwerty, to jest Brentwood…
On jednak pokręcił głową.
-Od trzech dni zastanawiam się, czy ja znalazłem się po odpowiedniej stronie, wiesz? Nawet Asqualor nie stosuje takich trików!
Jenny wyglądała, jakby właśnie ktoś wrzucił ją do lodowatej wody.
-Qwerty! Nie mów tak… Ty…? Spotkałeś Asqualora?
Qwerty zaśmiał się gorzko.
-Po raz pierwszy gdy miałem trzynaście lat. Próbował mnie wtedy zabić. Tak jak twój przyjaciel Liam dwa dni temu. Tylko, że Asqualor był na tyle uprzejmy, żeby stanąć ze mną twarzą w twarz.
Jenny zamilkła. Najwidoczniej wiadomość ta zrobiła na niej jakieś szczególne wrażenie, bo przez chwilę nie odzywała się.
-Ja… nie wiedziałam.
-Cóż – powiedział Qwerty. – Nie mam tego wypisanego na twarzy. Żaden powód do dumy, szczerze mówiąc…
-Powiedziałeś, że spotkałeś go wtedy po raz pierwszy… Ile razy jeszcze…? – Jenny zawiesiła głos, a Qwerty westchnął.
-Więcej niż bym chciał. Kiedyś zaatakował mnie w szkole, wiesz? Zastawił na mnie pułapkę, wykorzystując do tego zwykłych uczniów…
Jenny wyglądała na zszokowaną.
-Ale… dlaczego Asqualor chciałby…?
Qwerty zamilkł. Czuł, że powiedział za dużo.
-Chyba już gotowe – rzekł, wskazując na kuchenkę.
Wciąż patrząc na niego ze zdumieniem, pomieszanym z nutką strachu, Jenny wstała i nałożyła im jedzenie. Na widok dymiącego posiłku Qwerty od razu poczuł się trochę lepiej. Spróbował i uśmiechnął się.
-Bardzo dobre – pochwalił.
Jenny odwzajemniła się lekkim uśmiechem.
-Więc… Ty wiesz już coś o mnie – powiedział w końcu, po chwili milczenia. – A ja nadal nie wiem nic o tobie. Jak trafiłaś do Brentwood?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Moi rodzice byli częścią Brentwood. Oboje mieli spore zdolności… Zginęli trzy lata temu. Od tego czasu przeszłam szkolenie pielęgniarskie i… jestem tutaj. – rzekła, spoglądając na Qwerty’ego, jakby badając jego reakcję.
-Przykro mi – powiedział po chwili milczenia.
-Zdarza się.
-I… nie myślałaś o tym, żeby pojechać gdzie indziej? Zrobić coś innego?
-Gdzie? – zapytała Jenny. – Wychowałam się tutaj, tak naprawdę to wszystko, co znam. Ja nie mam żadnych specjalnych talentów; Collard zatrudnił mnie… Poza tym mówiłam ci, że z Brentwood się nie odchodzi… Ale nie jest tak źle. Spotykam wielu nowych ludzi – dodała, śmiejąc się lekko.
Qwerty popatrzył na nią z jakimś nowym wyrazem.
-Och, przestań – powiedziała do niego. – Mam już dość żalów. Pierwszy rok był okropny… Nie mogłam się pozbierać. Ale potem… Zaczęłam się uczyć, zajęłam się czymś, wiesz… I teraz już jest ok. Lubię moją pracę, lubię ludzi, z którymi pracuję. Brentwood nie jest takie złe, kiedy już się przyzwyczaisz. Mamy darmowe kino… - dodała, śmiejąc się.
Chłopiec pokiwał głową. Przypomniał sobie swój pierwszy rok po śmierci wuja Matta.
-Kogo straciłeś? – zapytała, poważniejąc i wpatrując się w niego uważnie. – Poznaję to spojrzenie. Widuję je czasem w lustrze…
-Mojego wuja, który mnie wychowywał. Nie znałem nigdy moich rodziców – odpowiedział Qwerty, spoglądając w talerz.
Jenny pokiwała tylko głową, jakby wcale jej to nie zaskoczyło. Uniosła w górę szklankę z winem.
-Za popsute dzieciństwo i okropne Brentwood – powiedziała. Qwerty roześmiał się, unosząc swoją szklankę i stukając nią w naczynie Jenny.
-Za popsute dzieciństwo i okropne Brentwood – powtórzył i oboje wypili po trochu.
-Deser? – zapytała Jenny, gdy już skończyli.
-Czemu nie – powiedział Qwerty i patrzył, jak Jenny podchodzi do niewielkiej lodówki i z zamrażarki wyjmuje dwie miski lodów, poprószonych czekoladą i rodzynkami. W każdą wetknęła łyżeczkę.
-Życie nie jest takie złe – powiedziała, podając mu jedną z nich. – Wcinaj.
Kolejny fragment powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).
-Wyglądasz, jakbyś potrzebował chwili dla siebie… - rzuciła ze śmiechem, odbierając mu torby z jedzeniem. Qwerty zarumienił się lekko; uświadomił sobie, że musiał prezentować się okropnie. – Przyjdź do mnie za pół godziny, ok? Numer 61, po drugiej stronie budynku.
Qwerty zgodził się, z grzeczności starając się wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu i poszedł do siebie z własnymi zakupami.
Sam nie wiedział, czego w tym momencie chciał – za wyjątkiem przeniesienia się na pewną wyspę i zanurzenia twarzy we włosy Ange. Chciał opowiedzieć jej o wszystkim, co się dzisiaj stało. Upłynęły trzy dni odkąd się z nią rozstał i już miał wrażenie, że nie widział jej całą wieczność. Skrzywił się lekko na myśl o tym, co teraz czuła. Wiedział doskonale, jak on sam był sfrustrowany, gdy w przeszłości John kazał mu czekać i nic nie robić. Poza tym okłamał ją… Znał Angelinę i wiedział, że nie była zadowolona…
Qwerty puścił sobie w twarz chłodny prysznic, ciągle uważając, by nie zamoczyć opatrunku. Stał tak przez chwilę, w klaustrofobicznej kabinie prysznicowej, w której ledwo się mieścił i zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś będzie szczęśliwy.
Ubrał się szybko, odrywając metki od nowych ubrań; szarpnął trochę za mocno i szew w jego nowej koszuli puścił. Qwerty z irytacją odrzucił ubranie na łóżko i sięgnął po następną, tym razem traktując ją nieco delikatniej. W końcu, już ubrany, wyszedł na zewnątrz i zamek w drzwiach szczęknął. Zaraz jednak odskoczył z powrotem i Qwerty, trzymając się za grzbiet nosa i z irytacją kręcąc głową, wyjął z papierowej siatki butelkę wina. Zawahał się, ale zabrał ją ze sobą i, ponownie zamykając drzwi, pomaszerował w kierunku, który wskazała mu Jenny.
Stanął przed pokojem numer 61 i uniósł rękę, aby zapukać. Potem ją opuścił. Potem znów uniósł dłoń, ale zawisła ona w powietrzu… Qwerty popatrzył na białe drzwi i skrzywił się lekko. Nagle pomyślał o tym, co powiedziałaby teraz Ange, widząc go… Miał sporo koleżanek: znał Gemmę i Lisę prawie tak długo jak Ange, podobnie jak Amy czy Becky… Nawet Lilly była dla niego dobrą znajomą. Świetnie dogadywał się też z Bellą. Były dla niego takimi samymi kumplami, jak Jerry, Jack czy Isaac i nigdy nie czuł się w ich towarzystwie skrępowany. Ale teraz był daleko od domu i stał z butelką wina przed drzwiami Jenny, którą spotkał trzy dni temu. Qwerty przebiegł w myślach ich znajomość – był zbyt zajęty, żeby zastanawiać się nad nią, ale…
Okręcił się na pięcie i już miał odejść, kiedy drzwi naprzeciw niego otworzyły się.
-Tak myślałam, że słyszę jakieś szmery – powiedziała Jenny z uśmiechem, a on natychmiast poczuł, jak się rumieni, całkowicie wbrew sobie. – Wejdź.
Qwerty zawahał się, ale nie miał już teraz wyjścia. Poza tym z niewielkiej, przenośnej kuchenki stojącej na stole dobiegały smakowite zapachy i pomyślał, że może za dużo sobie jednak wyobraża…
Odchrząknął i przekroczył próg, podając dziewczynie butelkę wina.
-Ładnie pachnie – powiedział, wskazując na gotujące się potrawy i rozglądając się po pokoju.
Było tu inaczej niż u niego; przede wszystkim panował idealny ład. Łóżko przykrywała kolorowa kapa, od razu sprawiając, że wnętrze wydawało się bardziej przytulne; w oknach wisiały ciepłe, czerwone zasłony, a na ścianach - obrazki i fotografie. Na dużym, kwadratowym stole była kuchenka polowa, wazon z polnymi kwiatkami, a drugi jego koniec był już zastawiony do obiadu.
-Mam nadzieję, że będzie ci smakowało – powiedziała Jenny. – Niestety, nie mam kieliszków…
-Szklanki wystarczą – powiedział Qwerty ze śmiechem i zajął wskazane mu przez Jenny krzesło.
Jenny postawiła butelkę na stole i z szafki wiszącej nad stołem wyjęła dwie szklanki; Qwerty tymczasem otworzył wino, nie ruszając go nawet ze stołu i nie myśląc o tym, co robi. Nagle przypomniało mu się, jak trzymał szampana na przyjęciu u Jerry’ego, zaraz przed tym, gdy dowiedział się, że John jest w ciężkim stanie w szpitalu. Pamiętał tę straszną noc, którą spędził z Ange, słuchając spóźnionych fajerwerków za oknem i zastanawiając się, czy John będzie żył.
-Hej, wszystko dobrze? – zapytała Jenny, łapiąc korek, który teraz potoczył się po stole, zanim spadł na podłogę.
-Co…? A, tak. Przepraszam, zamyśliłem się – odparł Qwerty, rozlewając wino do szklanek.
Jenny zajrzała do garnka.
-Jeszcze chwilę – powiedziała. – Póki co, mała przystawka – podała mu miskę z pokrojonymi na kawałki owocami, którą Qwerty przyjął ochoczo.
-Więc? Jak ci poszedł dzisiaj trening? – zapytała, siadając przy stole i sama jedząc swoją porcję.
-Świetnie – powtórzył Qwerty.
Jenny popatrzyła na niego bystro.
-Przestań to powtarzać i mów szczerze, ok? Gdy cię zobaczyłam godzinę temu, wyglądałeś jak zombie.
Qwerty westchnął.
-Nie wiem, jak mi poszło, tak naprawdę, ale Collard jest zadowolony. Jutro wysyłają mnie gdzieś…
-Już? – Jenny uniosła brwi z zaskoczeniem.
-Już.
-Szybko… Co na to reszta?
-Nie wiem – odparł Qwerty. – Ale miałaś rację, nie znoszą mnie…
-Cóż, w drugi dzień swojego pobytu dałeś im wszystkim w kość. Wprowadzasz tu sporo zamieszania, Qwerty Seymore. Słyszałam, że Anderson zrezygnował z trenowania twojej grupy. A to najlepszy trener w Brentwood. Na pewno nie są z tego zadowoleni.
Chłopiec zamilkł. Nie cierpiał Andersona od pierwszej chwili, gdy go zobaczył, ale to nie znaczyło wcale, że inni musieli podzielać jego zdanie. Jenny spojrzała na niego przeciągle.
-Liam nie jest taki zły, jak się go już pozna… Nie zrozum mnie źle – dodała szybko, gdy Qwerty podniósł na nią gniewny wzrok. – Wiem, że zachował się wobec ciebie jak kretyn…
Qwerty zrobił jakiś nieokreślony gest ręką, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Czy to ja oszalałem, czy wszyscy wokół? – zapytał gwałtownie. – Anderson próbował mnie zabić. Zabić! Wysłał mi kulę w tył głowy! A wszyscy tutaj mówią o tym jak o niewielkiej pomyłce. Wiesz, każdemu może się przydarzyć. Nie powinien był tego robić, ale musimy mu wybaczyć. Pokiwamy mu palcem przed nosem i dostanie prztyczka w ucho… Ale poza tym idźmy dalej, nic takiego się nie stało…
Qwerty opadł na oparcie, jakby wyrzucił z siebie coś ciężkiego. Jenny skrzywiła się lekko.
-Qwerty, to jest Brentwood…
On jednak pokręcił głową.
-Od trzech dni zastanawiam się, czy ja znalazłem się po odpowiedniej stronie, wiesz? Nawet Asqualor nie stosuje takich trików!
Jenny wyglądała, jakby właśnie ktoś wrzucił ją do lodowatej wody.
-Qwerty! Nie mów tak… Ty…? Spotkałeś Asqualora?
Qwerty zaśmiał się gorzko.
-Po raz pierwszy gdy miałem trzynaście lat. Próbował mnie wtedy zabić. Tak jak twój przyjaciel Liam dwa dni temu. Tylko, że Asqualor był na tyle uprzejmy, żeby stanąć ze mną twarzą w twarz.
Jenny zamilkła. Najwidoczniej wiadomość ta zrobiła na niej jakieś szczególne wrażenie, bo przez chwilę nie odzywała się.
-Ja… nie wiedziałam.
-Cóż – powiedział Qwerty. – Nie mam tego wypisanego na twarzy. Żaden powód do dumy, szczerze mówiąc…
-Powiedziałeś, że spotkałeś go wtedy po raz pierwszy… Ile razy jeszcze…? – Jenny zawiesiła głos, a Qwerty westchnął.
-Więcej niż bym chciał. Kiedyś zaatakował mnie w szkole, wiesz? Zastawił na mnie pułapkę, wykorzystując do tego zwykłych uczniów…
Jenny wyglądała na zszokowaną.
-Ale… dlaczego Asqualor chciałby…?
Qwerty zamilkł. Czuł, że powiedział za dużo.
-Chyba już gotowe – rzekł, wskazując na kuchenkę.
Wciąż patrząc na niego ze zdumieniem, pomieszanym z nutką strachu, Jenny wstała i nałożyła im jedzenie. Na widok dymiącego posiłku Qwerty od razu poczuł się trochę lepiej. Spróbował i uśmiechnął się.
-Bardzo dobre – pochwalił.
Jenny odwzajemniła się lekkim uśmiechem.
-Więc… Ty wiesz już coś o mnie – powiedział w końcu, po chwili milczenia. – A ja nadal nie wiem nic o tobie. Jak trafiłaś do Brentwood?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Moi rodzice byli częścią Brentwood. Oboje mieli spore zdolności… Zginęli trzy lata temu. Od tego czasu przeszłam szkolenie pielęgniarskie i… jestem tutaj. – rzekła, spoglądając na Qwerty’ego, jakby badając jego reakcję.
-Przykro mi – powiedział po chwili milczenia.
-Zdarza się.
-I… nie myślałaś o tym, żeby pojechać gdzie indziej? Zrobić coś innego?
-Gdzie? – zapytała Jenny. – Wychowałam się tutaj, tak naprawdę to wszystko, co znam. Ja nie mam żadnych specjalnych talentów; Collard zatrudnił mnie… Poza tym mówiłam ci, że z Brentwood się nie odchodzi… Ale nie jest tak źle. Spotykam wielu nowych ludzi – dodała, śmiejąc się lekko.
Qwerty popatrzył na nią z jakimś nowym wyrazem.
-Och, przestań – powiedziała do niego. – Mam już dość żalów. Pierwszy rok był okropny… Nie mogłam się pozbierać. Ale potem… Zaczęłam się uczyć, zajęłam się czymś, wiesz… I teraz już jest ok. Lubię moją pracę, lubię ludzi, z którymi pracuję. Brentwood nie jest takie złe, kiedy już się przyzwyczaisz. Mamy darmowe kino… - dodała, śmiejąc się.
Chłopiec pokiwał głową. Przypomniał sobie swój pierwszy rok po śmierci wuja Matta.
-Kogo straciłeś? – zapytała, poważniejąc i wpatrując się w niego uważnie. – Poznaję to spojrzenie. Widuję je czasem w lustrze…
-Mojego wuja, który mnie wychowywał. Nie znałem nigdy moich rodziców – odpowiedział Qwerty, spoglądając w talerz.
Jenny pokiwała tylko głową, jakby wcale jej to nie zaskoczyło. Uniosła w górę szklankę z winem.
-Za popsute dzieciństwo i okropne Brentwood – powiedziała. Qwerty roześmiał się, unosząc swoją szklankę i stukając nią w naczynie Jenny.
-Za popsute dzieciństwo i okropne Brentwood – powtórzył i oboje wypili po trochu.
-Deser? – zapytała Jenny, gdy już skończyli.
-Czemu nie – powiedział Qwerty i patrzył, jak Jenny podchodzi do niewielkiej lodówki i z zamrażarki wyjmuje dwie miski lodów, poprószonych czekoladą i rodzynkami. W każdą wetknęła łyżeczkę.
-Życie nie jest takie złe – powiedziała, podając mu jedną z nich. – Wcinaj.
Kolejny fragment powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ.
Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz